czwartek, 29 października 2015

Koniec


Ludzie lubią wymyślać potwory i potworności. Sami sobie wydają się wtedy mniej potworni.
~A. Sapkowski, Ostatnie życzenie

Sanjit pomyślał, że nie są straszne te potwory, które się od nas całkowicie różnią. Straszne są te, które ludzi przypominają. Kryją w sobie ostrzeżenie, że to, co im się przytrafiło, może się przytrafić każdemu.
~ Michael Grant,  Faza piąta: Ciemność



- Śpisz?
Leciutko rozchyliłam usta, nie otwierając oczu. Uśmiechnęłam się na dźwięk znajomego głosu. Przeciągnęłam się, skopując pościel i burząc jej idealny kształt.  Delikatnie uniosłam dłoń i napotkałam po swojej lewej stronie ciało. Uścisnęłam drobną rękę, ukrytą pod kocem. Słyszałam jego oddech, w wyobraźni widziałam, jak jego klatka piersiowa się unosi. Jutro mamy się rozstać. Jutro jadę, aby wesprzeć innych ludzi i zostawić go samego. Ale wrócę, obiecuję.
- Śpisz? - usłyszałam znowu.
- Nie - szepnęłam. - Dobry wieczór.
- Dobry wieczór.
- A więc to jutro? - Alneran wydawał się być zmartwiony. - Jutro wyjeżdżasz do Woss?
- Jutro - potwierdziłam.
- Jesteś gotowa?
- Nie - zacisnęłam mocniej powieki. - Muszę jednak z tym walczyć. Referin nie... nie ma go.  Ja zostałam.  Obiecałam mu coś.
- Co im powiesz? Tym ludziom w Woss?
- Nie wiem. Pewnie to, co chciałabym sama usłyszeć. Nie chcę ich okłamywać. Fałszywa nadzieja to coś gorszego od zdrady.
- Będę z tobą.
- Wiem.
Uśmiechnęłam się.  Szczerze. Mimo wciąż zamkniętych oczu, widziałam go obok. Widziałam czarnego smoka, który nie wiadomo dlaczego związał się ze mną lata temu. Widziałam w nim przyjaciela, powiernika, wspomożyciela. Kogoś, za kogo oddałabym życie.
- To co, Belly?
- Co? - uniosłam brwi, ale nie otworzyłam oczu.
- Pobiegamy?
*
Pobiegłam. Najpierw jednak otuliłam leżącego obok Leo i ubrałam się cieplej. Na dach wspięłam się przez okno, jak zwykle. Dotykałam każdą cegiełkę z szacunkiem i ciepłem. Przypominały mi o dzieciństwie, o szaleńczych wyścigach z bratem, o wolności. I o to chcę walczyć. O wolność.
Dachówki były wilgotne, deszcz zastał nas wieczorem. Nie przeszkadzało mi to. Uwielbiałam zapach powietrza po deszczu,  prawie tak samo jak zimowe poranki.  Gdy Referin jeszcze żył, wspinaliśmy się  w grudniu na najwyższe szczyty wież i rzucaliśmy śnieżkami w różne strony. Byliśmy wtedy jeszcze dziećmi, ale ja zapamiętałam każdy spacer po dachach jak doświadczenie minionego dnia.  To były piękne wspomnienia.
 Miasto spowiła płachta nocy.  Ciemność zapanowała w każdej uliczce, ukryła szczegóły dekoracji domowych, cegłówek na rynku czy roślin. Gdyby mój wzrok nie przyzwyczaił się do ciemności wcześniej, złamałabym sobie nogę już pięć razy. Nie było ślisko, ale czasami opuszczała mnie pewność,  że przede mną jest jeszcze dach, a nie zaczyna pustka.
Woss. Jutro tam jadę. Teraz jednak żegnam się z Kearthin. Spaceruję po nim, całkowicie niezauważona. Jedynie pewien Smok wie, gdzie teraz jestem. Opiekuje się mną.  Oprócz niego, nie było tu żywej duszy.  Ani jednego zagubionego człowieka.
Jednak mimo to, dojrzałam w pobliżu zielone światło. Światło, które nie pochodziło stąd, było obce. Schyliłam się, stanęłam w miejscu, ale nie mogłam obejrzeć go w całej okazałości. Musiałam podejść, jeśli chciałam wiedzieć, co to jest.
Podeszłam. Przeskoczyłam dwie dziury, podciągnęłam się na rynnie i wskoczyłam na balkon jednego z domów, a potem na ulicę. Okazała się być   ślepa. Na samym jej końcu ujrzałam zieleń. Zmrużyłam oczy na gwałtowny atak jasności. Zdziwiłam się, ale zaczęłam podchodzić. Okazało się,  że to portal. Portal? Tutaj? W środku miasta? Kto go tu umieścił? Oprócz elfów z pałacu nikt chyba nie miał takich zdolności.
To najbardziej prowokowało mnie do zbliżenia się jeszcze bardziej, tak, by zielone niteczki były na wyciągnięcie ręki.  Emanowało od niego takie swego rodzaju ciepło.  Ciekawość rosła z każdą chwilą. Dokąd prowadzisz? Kto cię utworzył? I czemu jesteś zielony?
Portal oczywiście mi nie odpowiedział, ale ja bardzo chciałam się dowiedzieć. Bardzo.
I po prostu do niego weszłam.
*
Najpierw poczułam, że wyraźna wieź, która łączyła mnie z moim Smokiem właśnie została przerwana. Jakbym zapomniała, jak nawiązuje się połączenie.  A potem...
Upadłam, nieprzygotowana na kontakt z podłożem. Poczułam trawę, promienie słońca i zapach lasu.   Ptaki śpiewały w jakiś inny sposób, nie znałam tej melodii. Drzewa, chociaż na pozór znane, miały inne liście i wygląd. Gdzie ja trafiłam? Obejrzałam się.
Przede mną była jaskinia i wejście do niej. Wielki kamienny otwór, a  za nim ciemność.  Ciemność, która odstraszała i jednocześnie zachęcała do wejścia. Chwilka.
Gdzie jest portal?
Oglądam się za siebie, w ogóle, w dół, okrążyłam kilka razy polanę, na której się znalazłam, ale portalu nie było nigdzie. Świetnie. Cudownie.  Jak teraz wrócę do domu? Czemu ja mam takie świetne pomysły?
Nie zostało mi nic innego jak wejść do jaskini. Możliwe, że tam ukryło się zielone światło.
Najpierw jednak zaatakował mnie brak światła. Kompletny brak światła. Im bardziej oddalałam się od wejścia, tym było ciemniej. I czemu mnie to dziwiło?
Szłam jednak powoli, ostrożnie, tak, aby nie złamać sobie niczego. I wtedy usłyszałam głosy i leciutkie światło przebijające się w oddali.
- A gdyby tak dwadzieścia? - powiedział głos. Był taki... inny. Nie był ludzki.
- Trzydzieści. Bo tak było w garnuszku. Trzydzieści.
- Cichaj! Ktoś tu. Jest tutaj. Zaczekaj.
Porwałam się do ucieczki i zaraz usłyszałam szybkie, ciężkie kroki.  Może trzy, czy cztery. A potem zauważyłam wielkie palce przed sobą, a potem... A potem ciemność.
Byłam w czyjejś dłoni. Leżałam na niej, na wielkiej dłoni, która ciągle sie przemieszczała. Odbijałam się cały czas o szorstką skórę, wywracałam i traciłam równowagę.
Ciągle i ciągle.
Aż straciłam przytomność.
*
-Brrr! Zimno!
- Patrz, budzi się!
- To co, zrobimy z niej królewicza?
- Głupiś, lepiej tego.. no... ropucha!
Zmrużyłam oczy. Leżałam na głazach, obok mnie siedziały dwie postacie... Raczej dwa potwory. Wielkie, człekokształtne, o skórze koloru srebra, twarzy tępej, ale ogromnej.  Ich barki pokrywał mech, a wzrostem przerastały mój dawny dom, gdy jeszcze wojna nie wybuchła.
- Kim wy? - zapytałam, urywając. Stworzenia patrzyły na mnie ślepo, jakby też badały, kim jestem ja i czego chcę od nich.
- Cichaj! - powiedział jeden z potworów. - Bracie, podaj mi łyżkę! Może da się ją zeskrobać!
- Co? - otworzyłam tak szeroko oczy, że miałam wrażenie, jakby brwi dotykały mi włosów na czubku głowy.
- Jakoś chcemy cię zjeść! - wyjaśnił drugi potwor.
- Nie umiecie mówić prawidłowo? - westchnęłam, pokonując strach, bo pomyłki w dobieraniu wyrazów już trochę mnie męczyły. Nadal jednak czułam to przerażenie nową sytuacją.
- Chichaj! My trolle, nie dyplomaci! - rzekł ten pierwszy.
- Kto?! - oburzył się drugi.
- Dyplomaci.
-A co to znaczy?
- Nie wiem.
- Co ze mną zrobicie? - wtrąciłam się do rozmowy niewinnym pytaniem.
- Zjemy! - wyjaśnił troll. I wzdrygnął się od razu. -  Zimno.
- Nie możecie rozpalić sobie ogniska? - zapytałam zaskoczona. Nie czułam już niczego. Ani strachu, ani zażenowania, ani nawet ekscytacji.  Jedynie leciutkie zaciekawienie.  A trolle patrzyły na mnie tępym wzrokiem, jakbym właśnie powiedziała coś zupełnie abstrakcyjnego.
- A jak to się robi?
- Mogę wam pomóc... - zawahałam się. Głos mi zadrżał. Wiedziałam, że muszę improwizować. Jakoś muszę się stąd wydostać. - Pomogę. Ale nic za darmo.
Ryzyko opłaciło. Trolle widocznie zaintrygowała ta propozycja.
- Że przysługa za przysługę?
- Dokładnie - Poruszyłam głową.
- Ale nie wypuścimy cię. Musimy kogoś zjeść na śniadanie.
- Oczywiście - uśmiechnęłam się, zmuszając drżące palce do zesztywnienia.  -  W zamian pozwolicie mi porozmawiać z bratem.
-  Z bratem? A gdzie on?
- Muszę do niego pójść. Pożegnać się... A wtedy będziecie mogli mnie zjeść.
Trolle popatrzyły na siebie porozumiewawczo, by po chwili potaknęły głowami.
- Dobrze. A teraz przynieście mi troszkę drzewa. Znajdziecie na zewnątrz pełno tego.
Uśmiechnęłam się, widząc jak ich oczy napełniają się blaskiem.
- I wtedy nie będzie nam zimno?
- Obiecuję, że nie.
I nagle trolle wybiegły z jaskini. W pierwszej chwili i ja chciałam zrobić to samo, ale... Poczułam, jak jest tu przeraźliwie lodowato. Dopiero teraz, gdy strach ode mnie odszedł.  I im musiał faktycznie doskwierać chłód. Ogarnęło mnie wielkie współczucie. I zdecydowałam się poczekać. Poczekać i pomóc obcym potworom.
Gdy wrócili z trzeba konarami sosen, kazałam je połamać na części i ustawić w stożek. Nowi przyjaciele chętnie wykonali polecenie, by potem uważnie patrzeć, jak za pomocą dwóch kamieni rozpalam ognisko. Po piętnastu minutach zajęło się każde drewienko, a światło przyozdobiło jaskinię.
- Ciepło! Ciepło! - wołały trolle uszczęśliwione. I ja byłam w dziwny sposób szczęśliwa.
- Dobrze, idź i pożegnaj się z bratem.  Ale potem wrócisz? Obiecaj, prosimy?
- Gdy tylko go przytulę - powiedziałam, hamując łzy. Łzy, które narodziły się z widoku ich naiwności i dziwnej niewinności, ale i z poczucia doświadczenia niemożliwego. Przecież już nigdy nie przytulę żadnego z moich braci.
Wyszłam z jaskini, ale nie tak wyobrażałam sobie rozstania z potworami. Byłam przybita, choć miałam być uradowana. Szłam powoli, chociaż powinnam biec. Miałam przytulić brata, a nie przytulę nikogo.
*
Szłam lasem, wzdłuż wyznaczonej ścieżki. Nie wiedziałam, gdzie dojdę. Zmrok już się zbliżał, a ja kierowałam sie tylko w stronę miejskich świateł. Co to za miasto? Nie wiem. mam nadzieję, że będzie tam tawerna. Mam nadzieję, że gospodarz będzie na tyle dobry, by dać mi kawałek kąta do spania, a potem wskaże, gdzie jest najbliższe miejsce portalowe. Jeśli będzie na tyle dobry.
Nie chciało mi się biec. Nawiązanie kontaktu z Alneranem też nie było możliwe. W jakiś sposób coś blokowało połączenie. Możliwe, że tym czymś był właśnie portal, ale nie jestem tego pewna. Dojdę do miasta. Dojdę i wszystko sobie poukładam.
To nie było miasto, raczej wieś. Wieś z czterema chatami, karczmą i wychodkiem. Słonce już zachodziło. Ja, bez broni, konia, pożywienia, pieniędzy, szłam ulicą, ignorując  spojrzenia  małych dzieci.  Westchnęłam.
Karczma nazywała się: "Pod rozgniewanym kucykiem".  Ja nie byłam rozgniewana, ale zmęczona. Ciekawe, czy uda mi się tu odpocząć.
W środku było masę osób. Stoły ustawione były równolegle, na końcu długiej kolejki widziałam bar i karczmarza. Wszystkie siedzenia była zajęte... Choć nie, nie wszystkie. Przy jednym stole, całkiem z tyłu siedziała tylko jedna osoba. Kobieta. Reszta to pijani chłopi i ich kobiety.
Podeszłam do karczmarza.
- Witajcie, panienko. Czego trzeba?
Wydawał się być  miły. Spróbuję.
- Masz panie jakiś zalegający kawałek chleba? I kąt do spania? Może być nawet buda... Cokolwiek. Przybywam z daleka.
- Słucham?  I co chcesz mi powiedzieć?
- Nie mam pieniędzy - westchnęłam.
I napotkałam ciszę. Karczmarz patrzył na mnie spode łba. Długo, jakby decydował się teraz w sprawie niezwykle ważnej.
- Proszę - szepnęłam.
- Mogę dać ci kawałek mięsa, które nie zeszło - powiedział twardo. - Ale nie daję izby przybłędom. Obcy nie znajdzie tu schronienia, jeszcze nas Czarnym wyda.
- Czarnym? - uniosłam brwi. - Jakim "Czarnym"?
- Nie udawaj, że nie wiesz. No, bierz talerz. Idź zjeść i wynoś się stąd. Bez pieniędzy nie ma łaski.
Sięgnęłam po drewnianą miskę. Odwróciłam się i napotkałam wzrokiem zatłoczone stoły. Westchnęłam. To nie jest dobry dzień. O nie! A wszystko zaczęło się od zielonego portalu. Szłam nieśmiało przez całą karczmę, ale nikt nie ustąpił mi miejsca.  Gdy dotarłam do ostatniego stołu spojrzałam na kobietę tam siedzącą. Zdziwiłam się. Miała ze sobą dwa miecze. Dwa? Po co?
 Głowę opuściła, ukrywając twarz w gęstych czarnych włosach. Sama również ubrana była w czerń.
- Mogę? - zapytałam, wskazując wolne miejsce.
Kobieta uniosła głowę. Ujrzałam jej twarz. Była bardzo, bardzo ładna. Wielkie, zielone oczy, delikatna twarz, choć w pewny stopniu ozdobiona bliznami i piękne usta. Ale wzrok miała.. smutny. Jakby właśnie coś straciła.
Kobieta pokiwała głową i zabrała z miejsca swoje miecze. Usiadłam.
- Nie dał ci miejsca do spania? - zapytała.
- Nie - westchnęłam.
- Bydlak - powiedziała ze złością. I rzekła coś w innym języku, ale byłam pewna, że zaklęła.
- Nic się nie stało - uspokoiłam ją. - Nie ufa mi, bo jestem inna, obca. No i nie mam pieniędzy.
- Boi się o własną skórę - poprawiła mnie. Była zaledwie kilka lat starsza ode mnie. - Boi się o własną przyszłość. A strach o siebie, strach, który towarzyszy ci przez całe  życie i nie pozwala myśleć o innych jest strachem podłym. Strachem bez podstaw. Strachem godnym elfów i ludzi.
- Elfy są bardzo przyjazne - rzekłam od razu. Kobieta wbiła we mnie swój zielonooki wzrok.
- Elfy wykorzystują cię, bawią się tobą, aby potem powiedzieć, że jesteś zwykłym mutantem, który....
Urwała. Nie miałam odwagi pytać, o czym chciała mi powiedzieć.
Bałam się jej. Była niebezpieczna. Nie wzbudzała zaufania, choć przyciągała jakąś dziwną energią. Nie wiedziałam, czego bardziej się boję. Jej czy jej oczu.
Skończyłam jedzenie w ciszy. Kobieta wpatrywała się w coś, co trzymała w dłoni. Nie zauważyłam, co to było. Nie miałam odwagi pytać.
- Jesteś obca? - zaczęła czarnowłosa.
- Tak.. Przybyłam tu... Przez portal.
Czarnowłosa uniosła głowę i zaczęła przyglądać mi się uważniej.
- Wiesz może.. gdzie tu jest miejsce portalowe? - zapytałam. - Do sektora dwudziestego piątego, jeśli nie pomyliłam współrzędnych.
- Głównym traktem na zachód.
- Dziękuję.
I tak się pożegnałyśmy, bo czarnowłosa pogrążyła sie znowu w myślach. Nie próbowałam jej przerywać, bałam się jej.
Opuściłam wieś tak szybko, jak było to możliwe. Tym razem biegłam, bo noc zawitała już na świecie. Biegłam, nie obawiając się już potworów. Chciałam tylko znaleźć się już w domu.
*
Biegłam, wyobrażając sobie, że biegnę po dachach. Znalazłam się na ścieżce w górę, nadal nie zbaczając z traktu. I co tam napotkałam?
Wielkiego, jednookiego i niezwykle brzydkiego człowieka. Większego od trolli, ale wydającego się być bardziej inteligentnym.
Stanęłam jak wryta. On patrzył na mnie długo, aż zaczął się przybliżać. Cofałam się szybko, nie zważając na to, co jest za mną. I potknęłam się, upadałam.
- Nie zabijaj mnie! - krzyknęłam, gdy nie wiedziałam, co mam zrobić.
- Ja ciebie? - potwór przystanął. - Ja ciebie?
- Tak - pokiwałam głową. - Nie zabijaj mnie, proszę.
- To ty mnie zabijasz - powiedział.
- Ja? - nie mogłam ukryć zdziwienia.
- Zabijacie nas. Tacy jak ty! Ona też! Podobna do ciebie! Jesteś nią.
- Kim?
- Tą kobietą z zielonymi oczami.
- Chciała cię zabić?
- Będzie chciała - poprawił mnie potwór. I usiadł przy mnie.
- Tacy jak ona zabili mi  żonę. Ewę! Była taka piękna. A oni... oni ją...
- Dlaczego? - zapytałam, wyraźnie przejęta. - Dlaczego?
- Nie wiem - rzekł potwór. I rozpłakał się.
Było mi go żal. Żal z powodu tego, co zaoblili mu ci źli ludzie.
- Tłumaczyli to - ciągnął - że ludzie się nas boją. Ale my nic nie robimy! My się tylko kochaliśmy.
- Ludzie są okropni - rzekłam. - Czasami popełniają błędy. Boją się o własne życia, o życia swoich bliskich. Ale to nie znaczy, że nie mają swoich zalet.
- Nie boisz się mnie? - zapytał potwór.
- Nie, nie boję się. Przeżyłeś wielki ból, straciłeś kogoś, kogo kochasz. Lecz nie wiń za błąd jednego człowieka całej rasy.
- Idealistka z ciebie.
- A co nam jeszcze zostało w  tym świecie? - zapytałam z uśmiechem. - Tylko idealizm.
- Nie jesteś Nordlingiem?
Popatrzyłam na niego zaciekawiona.
- Czym?
- Nordlingiem - powtórzył potwór. - I nie "czym". "Kim".  Zamieszkujesz krainy północy?
- Wiesz - westchnęłam, wpatrując się w sierpowaty księżyc - ja chyba jestem z bardzo, bardzo daleka. Przybyłam tu przez portal. Jestem z Kordu.
- Nigdy nie słyszałem - pokręcił głową mój towarzysz. - Nigdy.
- A ja nie mam pojęcia kim są Nordlingowie. Co oznacza, że nasze kraje są oddalone od siebie o wiele, wiele mil, a może nawet i o całe sfery.
- I w końcu można porozmawiać z kimś, kto podróżuje!
Parsknęłam śmiechem. I tak minęła nam cała noc, na rozmowach, śmiechach. Siedzieliśmy obok siebie, ja i ten wielki stwór, rozmawiając i bawiąc się. Opowiadałam mu o wojnie, o stracie braci, rodziców, domu. On mówił mi o swojej żonie, wspominał ją długo, a cierpiał przy tym niemiłosiernie. Zauważyłam, że nawet potwory mają uczucia. A on przekoanł się, że i ludzie czasem cierpią.
Potem usnęliśmy razem, bez strachu, że jedno zabije drugie.
*
Obudziło mnie światło poranka. Światło. Światło!
Portal.
Pożegnałam się ze stworem i zaczęłam biec. Cyklop, bo tak się nazywał, wytłumaczył mi, gdzie znajdę portal. I pobiegłam w tamtym kierunku.
Omijałam przeszkody w pośpiechu, nie zważając na gałęzie drzew i ostre krzewy.  Wracam do domu. Zjem, wyśpię, wykąpię, utulę Leo. W końcu!
Widziałam portal. Miałam go już przed sobą. Widziałam zielone niteczki jaśniejące nawet w dzień.  Przyśpieszyłam.
I co?
I zamknął mi się przed nosem.
Wyhamowałam w ostatnim momencie, a gdy dłonią dotknęłam pustej przestrzeni, poczułam umykające ciepło i usłyszałam głos:
"Przerwa techniczna, zapraszamy za dwie godziny"
I jak ja nie miałam zacząć bluzgać?
*
 Wróciłam do miasta zrezygnowana. Odechciało mi się żyć, oddychać, przeklinać. Chciałam tylko usiąść i poczekać, aż mnie jasny szlag trafi.  Dzisiaj, w dzień targowy, na rynku wprost nie dało się przejść. Gwar rozmów i stukot końskich kopyt dochodził do mnie z każdej strony.  Melodyjne głosy kobiet, twarde charczenie mężczyzn i piski dzieci wypełniały każdą chwilę ciszy. Nawet mnie to nie denerwowało.
Gdy udało mi się przedrzeć przez stos aksamitów i przypraw, tak dobrze znanych mi dzięki mojemu ojcu, dojrzałam siedzącą postać na ławce nieopodal. Dziewczyna opierała łokcie o kolana i utkwił wzrok w butach. Jej czarne włosy  zasłaniały twarz, ale dobrze wiedziałam, kim była. Udało mi się ją rozpoznać.
Usiadłam obok. Nawet nie drgnęła, ale byłam pewna, że wie.  Westchnęłam. Była wściekła, nawet nie musiałam pytać dlaczego.
- Nienawidzę portali - rzekłam ze szczerym zrezygnowaniem.
- Jak psów - dopowiedziała dziewczyna i spojrzała na mnie. Jej zielone oczy zaatakowały swoim kolorem.  - Też cię dopadły?
- Co? - uniosłam brwi.
- Godziny starcia.
- Nie - pokręciłam głową. - Mnie dopadły.. prace budowlane. Otworzą przejście za dwie godziny.
Uśmiechnęła się. I ja się uśmiechnęłam. A potem już razem patrzyłyśmy na siebie z sympatią.
- Miło cię poznać. Jestem Jessy.



--------------------------------------------------------------------

W moich dwóch folderach nazwanych: "KK" i "ZŚ" jest po jednym pliku "KONIEC". I waśnie dzisiaj Wam je wstawiam.
To wszystko. Nie ma nic więcej. Każda historia się zakończyła, każda postać ma zarysowane życie. Uznałam wszystko za kompletne. I Bel i Jessy wypełniły już swoje przeznaczenia.
Przepraszam Was, że tak długo zwlekałam ze wstawieniem tych opowieści. Nie chcę podawać powodu, ale uwierzcie, że miałam taki.
Dziękuję za Waszą obecność, tych na Zakochanym i tych na Kordzie.
Do widzenia.