Ludzie lubią wymyślać potwory i
potworności. Sami sobie wydają się wtedy mniej potworni.
~A. Sapkowski, Ostatnie
życzenie
Sanjit pomyślał, że nie są
straszne te potwory, które się od nas całkowicie różnią. Straszne są te, które
ludzi przypominają. Kryją w sobie ostrzeżenie, że to, co im się przytrafiło,
może się przytrafić każdemu.
~ Michael Grant, Faza piąta: Ciemność
- Śpisz?
Leciutko
rozchyliłam usta, nie otwierając oczu. Uśmiechnęłam się na dźwięk znajomego
głosu. Przeciągnęłam się, skopując pościel i burząc jej idealny kształt. Delikatnie uniosłam dłoń i napotkałam po
swojej lewej stronie ciało. Uścisnęłam drobną rękę, ukrytą pod kocem. Słyszałam
jego oddech, w wyobraźni widziałam, jak jego klatka piersiowa się unosi. Jutro
mamy się rozstać. Jutro jadę, aby wesprzeć innych ludzi i zostawić go samego.
Ale wrócę, obiecuję.
- Śpisz?
- usłyszałam znowu.
- Nie
- szepnęłam. - Dobry wieczór.
- Dobry wieczór.
-
A więc to jutro? - Alneran wydawał
się być zmartwiony. - Jutro wyjeżdżasz do
Woss?
-
Jutro - potwierdziłam.
- Jesteś gotowa?
-
Nie - zacisnęłam mocniej powieki. - Muszę jednak z tym walczyć. Referin nie...
nie ma go. Ja zostałam. Obiecałam mu coś.
- Co im powiesz? Tym ludziom w
Woss?
- Nie wiem. Pewnie to, co
chciałabym sama usłyszeć. Nie chcę ich okłamywać. Fałszywa nadzieja to coś
gorszego od zdrady.
- Będę z tobą.
- Wiem.
Uśmiechnęłam
się. Szczerze. Mimo wciąż zamkniętych
oczu, widziałam go obok. Widziałam czarnego smoka, który nie wiadomo dlaczego
związał się ze mną lata temu. Widziałam w nim przyjaciela, powiernika,
wspomożyciela. Kogoś, za kogo oddałabym życie.
- To co, Belly?
-
Co? - uniosłam brwi, ale nie
otworzyłam oczu.
-
Pobiegamy?
*
Pobiegłam.
Najpierw jednak otuliłam leżącego obok Leo i ubrałam się cieplej. Na dach
wspięłam się przez okno, jak zwykle. Dotykałam każdą cegiełkę z szacunkiem i
ciepłem. Przypominały mi o dzieciństwie, o szaleńczych wyścigach z bratem, o
wolności. I o to chcę walczyć. O wolność.
Dachówki
były wilgotne, deszcz zastał nas wieczorem. Nie przeszkadzało mi to.
Uwielbiałam zapach powietrza po deszczu,
prawie tak samo jak zimowe poranki.
Gdy Referin jeszcze żył, wspinaliśmy się
w grudniu na najwyższe szczyty wież i rzucaliśmy śnieżkami w różne
strony. Byliśmy wtedy jeszcze dziećmi, ale ja zapamiętałam każdy spacer po
dachach jak doświadczenie minionego dnia.
To były piękne wspomnienia.
Miasto spowiła płachta nocy. Ciemność zapanowała w każdej uliczce, ukryła
szczegóły dekoracji domowych, cegłówek na rynku czy roślin. Gdyby mój wzrok nie
przyzwyczaił się do ciemności wcześniej, złamałabym sobie nogę już pięć razy.
Nie było ślisko, ale czasami opuszczała mnie pewność, że przede mną jest jeszcze dach, a nie zaczyna
pustka.
Woss.
Jutro tam jadę. Teraz jednak żegnam się z Kearthin. Spaceruję po nim,
całkowicie niezauważona. Jedynie pewien Smok wie, gdzie teraz jestem. Opiekuje
się mną. Oprócz niego, nie było tu żywej
duszy. Ani jednego zagubionego człowieka.
Jednak
mimo to, dojrzałam w pobliżu zielone światło. Światło, które nie pochodziło
stąd, było obce. Schyliłam się, stanęłam w miejscu, ale nie mogłam obejrzeć go
w całej okazałości. Musiałam podejść, jeśli chciałam wiedzieć, co to jest.
Podeszłam.
Przeskoczyłam dwie dziury, podciągnęłam się na rynnie i wskoczyłam na balkon
jednego z domów, a potem na ulicę. Okazała się być ślepa. Na samym jej końcu ujrzałam zieleń.
Zmrużyłam oczy na gwałtowny atak jasności. Zdziwiłam się, ale zaczęłam
podchodzić. Okazało się, że to portal.
Portal? Tutaj? W środku miasta? Kto go tu umieścił? Oprócz elfów z pałacu nikt
chyba nie miał takich zdolności.
To
najbardziej prowokowało mnie do zbliżenia się jeszcze bardziej, tak, by zielone
niteczki były na wyciągnięcie ręki. Emanowało
od niego takie swego rodzaju ciepło.
Ciekawość rosła z każdą chwilą. Dokąd prowadzisz? Kto cię utworzył? I
czemu jesteś zielony?
Portal
oczywiście mi nie odpowiedział, ale ja bardzo chciałam się dowiedzieć. Bardzo.
I
po prostu do niego weszłam.
*
Najpierw
poczułam, że wyraźna wieź, która łączyła mnie z moim Smokiem właśnie została
przerwana. Jakbym zapomniała, jak nawiązuje się połączenie. A potem...
Upadłam,
nieprzygotowana na kontakt z podłożem. Poczułam trawę, promienie słońca i
zapach lasu. Ptaki śpiewały w jakiś
inny sposób, nie znałam tej melodii. Drzewa, chociaż na pozór znane, miały inne
liście i wygląd. Gdzie ja trafiłam? Obejrzałam się.
Przede
mną była jaskinia i wejście do niej. Wielki kamienny otwór, a za nim ciemność. Ciemność, która odstraszała i jednocześnie
zachęcała do wejścia. Chwilka.
Gdzie
jest portal?
Oglądam
się za siebie, w ogóle, w dół, okrążyłam kilka razy polanę, na której się
znalazłam, ale portalu nie było nigdzie. Świetnie. Cudownie. Jak teraz wrócę do domu? Czemu ja mam takie
świetne pomysły?
Nie
zostało mi nic innego jak wejść do jaskini. Możliwe, że tam ukryło się zielone
światło.
Najpierw
jednak zaatakował mnie brak światła. Kompletny brak światła. Im bardziej
oddalałam się od wejścia, tym było ciemniej. I czemu mnie to dziwiło?
Szłam
jednak powoli, ostrożnie, tak, aby nie złamać sobie niczego. I wtedy usłyszałam
głosy i leciutkie światło przebijające się w oddali.
-
A gdyby tak dwadzieścia? - powiedział głos. Był taki... inny. Nie był ludzki.
-
Trzydzieści. Bo tak było w garnuszku. Trzydzieści.
-
Cichaj! Ktoś tu. Jest tutaj. Zaczekaj.
Porwałam
się do ucieczki i zaraz usłyszałam szybkie, ciężkie kroki. Może trzy, czy cztery. A potem zauważyłam
wielkie palce przed sobą, a potem... A potem ciemność.
Byłam
w czyjejś dłoni. Leżałam na niej, na wielkiej dłoni, która ciągle sie
przemieszczała. Odbijałam się cały czas o szorstką skórę, wywracałam i traciłam
równowagę.
Ciągle
i ciągle.
Aż
straciłam przytomność.
*
-Brrr!
Zimno!
-
Patrz, budzi się!
-
To co, zrobimy z niej królewicza?
-
Głupiś, lepiej tego.. no... ropucha!
Zmrużyłam
oczy. Leżałam na głazach, obok mnie siedziały dwie postacie... Raczej dwa
potwory. Wielkie, człekokształtne, o skórze koloru srebra, twarzy tępej, ale
ogromnej. Ich barki pokrywał mech, a
wzrostem przerastały mój dawny dom, gdy jeszcze wojna nie wybuchła.
-
Kim wy? - zapytałam, urywając. Stworzenia patrzyły na mnie ślepo, jakby też badały,
kim jestem ja i czego chcę od nich.
-
Cichaj! - powiedział jeden z potworów. - Bracie, podaj mi łyżkę! Może da się ją
zeskrobać!
-
Co? - otworzyłam tak szeroko oczy, że miałam wrażenie, jakby brwi dotykały mi
włosów na czubku głowy.
-
Jakoś chcemy cię zjeść! - wyjaśnił drugi potwor.
-
Nie umiecie mówić prawidłowo? - westchnęłam, pokonując strach, bo pomyłki w dobieraniu
wyrazów już trochę mnie męczyły. Nadal jednak czułam to przerażenie nową
sytuacją.
-
Chichaj! My trolle, nie dyplomaci! - rzekł ten pierwszy.
-
Kto?! - oburzył się drugi.
-
Dyplomaci.
-A
co to znaczy?
-
Nie wiem.
-
Co ze mną zrobicie? - wtrąciłam się do rozmowy niewinnym pytaniem.
-
Zjemy! - wyjaśnił troll. I wzdrygnął się od razu. - Zimno.
-
Nie możecie rozpalić sobie ogniska? - zapytałam zaskoczona. Nie czułam już
niczego. Ani strachu, ani zażenowania, ani nawet ekscytacji. Jedynie leciutkie zaciekawienie. A trolle patrzyły na mnie tępym wzrokiem,
jakbym właśnie powiedziała coś zupełnie abstrakcyjnego.
-
A jak to się robi?
-
Mogę wam pomóc... - zawahałam się. Głos mi zadrżał. Wiedziałam, że muszę
improwizować. Jakoś muszę się stąd wydostać. - Pomogę. Ale nic za darmo.
Ryzyko
opłaciło. Trolle widocznie zaintrygowała ta propozycja.
-
Że przysługa za przysługę?
-
Dokładnie - Poruszyłam głową.
-
Ale nie wypuścimy cię. Musimy kogoś zjeść na śniadanie.
-
Oczywiście - uśmiechnęłam się, zmuszając drżące palce do zesztywnienia. - W
zamian pozwolicie mi porozmawiać z bratem.
- Z bratem? A gdzie on?
-
Muszę do niego pójść. Pożegnać się... A wtedy będziecie mogli mnie zjeść.
Trolle
popatrzyły na siebie porozumiewawczo, by po chwili potaknęły głowami.
-
Dobrze. A teraz przynieście mi troszkę drzewa. Znajdziecie na zewnątrz pełno tego.
Uśmiechnęłam
się, widząc jak ich oczy napełniają się blaskiem.
-
I wtedy nie będzie nam zimno?
-
Obiecuję, że nie.
I
nagle trolle wybiegły z jaskini. W pierwszej chwili i ja chciałam zrobić to
samo, ale... Poczułam, jak jest tu przeraźliwie lodowato. Dopiero teraz, gdy
strach ode mnie odszedł. I im musiał
faktycznie doskwierać chłód. Ogarnęło mnie wielkie współczucie. I zdecydowałam
się poczekać. Poczekać i pomóc obcym potworom.
Gdy
wrócili z trzeba konarami sosen, kazałam je połamać na części i ustawić w
stożek. Nowi przyjaciele chętnie wykonali polecenie, by potem uważnie patrzeć,
jak za pomocą dwóch kamieni rozpalam ognisko. Po piętnastu minutach zajęło się
każde drewienko, a światło przyozdobiło jaskinię.
-
Ciepło! Ciepło! - wołały trolle uszczęśliwione. I ja byłam w dziwny sposób
szczęśliwa.
-
Dobrze, idź i pożegnaj się z bratem. Ale
potem wrócisz? Obiecaj, prosimy?
-
Gdy tylko go przytulę - powiedziałam, hamując łzy. Łzy, które narodziły się z
widoku ich naiwności i dziwnej niewinności, ale i z poczucia doświadczenia
niemożliwego. Przecież już nigdy nie przytulę żadnego z moich braci.
Wyszłam
z jaskini, ale nie tak wyobrażałam sobie rozstania z potworami. Byłam przybita,
choć miałam być uradowana. Szłam powoli, chociaż powinnam biec. Miałam
przytulić brata, a nie przytulę nikogo.
*
Szłam
lasem, wzdłuż wyznaczonej ścieżki. Nie wiedziałam, gdzie dojdę. Zmrok już się
zbliżał, a ja kierowałam sie tylko w stronę miejskich świateł. Co to za miasto?
Nie wiem. mam nadzieję, że będzie tam tawerna. Mam nadzieję, że gospodarz
będzie na tyle dobry, by dać mi kawałek kąta do spania, a potem wskaże, gdzie
jest najbliższe miejsce portalowe. Jeśli będzie na tyle dobry.
Nie
chciało mi się biec. Nawiązanie kontaktu z Alneranem też nie było możliwe. W
jakiś sposób coś blokowało połączenie. Możliwe, że tym czymś był właśnie
portal, ale nie jestem tego pewna. Dojdę do miasta. Dojdę i wszystko sobie
poukładam.
To
nie było miasto, raczej wieś. Wieś z czterema chatami, karczmą i wychodkiem.
Słonce już zachodziło. Ja, bez broni, konia, pożywienia, pieniędzy, szłam
ulicą, ignorując spojrzenia małych dzieci. Westchnęłam.
Karczma
nazywała się: "Pod rozgniewanym kucykiem". Ja nie byłam rozgniewana, ale zmęczona.
Ciekawe, czy uda mi się tu odpocząć.
W
środku było masę osób. Stoły ustawione były równolegle, na końcu długiej
kolejki widziałam bar i karczmarza. Wszystkie siedzenia była zajęte... Choć
nie, nie wszystkie. Przy jednym stole, całkiem z tyłu siedziała tylko jedna
osoba. Kobieta. Reszta to pijani chłopi i ich kobiety.
Podeszłam
do karczmarza.
-
Witajcie, panienko. Czego trzeba?
Wydawał
się być miły. Spróbuję.
-
Masz panie jakiś zalegający kawałek chleba? I kąt do spania? Może być nawet
buda... Cokolwiek. Przybywam z daleka.
-
Słucham? I co chcesz mi powiedzieć?
-
Nie mam pieniędzy - westchnęłam.
I
napotkałam ciszę. Karczmarz patrzył na mnie spode łba. Długo, jakby decydował
się teraz w sprawie niezwykle ważnej.
-
Proszę - szepnęłam.
-
Mogę dać ci kawałek mięsa, które nie zeszło - powiedział twardo. - Ale nie daję
izby przybłędom. Obcy nie znajdzie tu schronienia, jeszcze nas Czarnym wyda.
-
Czarnym? - uniosłam brwi. - Jakim "Czarnym"?
-
Nie udawaj, że nie wiesz. No, bierz talerz. Idź zjeść i wynoś się stąd. Bez
pieniędzy nie ma łaski.
Sięgnęłam
po drewnianą miskę. Odwróciłam się i napotkałam wzrokiem zatłoczone stoły.
Westchnęłam. To nie jest dobry dzień. O nie! A wszystko zaczęło się od
zielonego portalu. Szłam nieśmiało przez całą karczmę, ale nikt nie ustąpił mi
miejsca. Gdy dotarłam do ostatniego
stołu spojrzałam na kobietę tam siedzącą. Zdziwiłam się. Miała ze sobą dwa
miecze. Dwa? Po co?
Głowę opuściła, ukrywając twarz w gęstych
czarnych włosach. Sama również ubrana była w czerń.
-
Mogę? - zapytałam, wskazując wolne miejsce.
Kobieta
uniosła głowę. Ujrzałam jej twarz. Była bardzo, bardzo ładna. Wielkie, zielone
oczy, delikatna twarz, choć w pewny stopniu ozdobiona bliznami i piękne usta.
Ale wzrok miała.. smutny. Jakby właśnie coś straciła.
Kobieta
pokiwała głową i zabrała z miejsca swoje miecze. Usiadłam.
-
Nie dał ci miejsca do spania? - zapytała.
-
Nie - westchnęłam.
-
Bydlak - powiedziała ze złością. I rzekła coś w innym języku, ale byłam pewna,
że zaklęła.
-
Nic się nie stało - uspokoiłam ją. - Nie ufa mi, bo jestem inna, obca. No i nie
mam pieniędzy.
-
Boi się o własną skórę - poprawiła mnie. Była zaledwie kilka lat starsza ode
mnie. - Boi się o własną przyszłość. A strach o siebie, strach, który towarzyszy
ci przez całe życie i nie pozwala myśleć
o innych jest strachem podłym. Strachem bez podstaw. Strachem godnym elfów i
ludzi.
-
Elfy są bardzo przyjazne - rzekłam od razu. Kobieta wbiła we mnie swój
zielonooki wzrok.
-
Elfy wykorzystują cię, bawią się tobą, aby potem powiedzieć, że jesteś zwykłym
mutantem, który....
Urwała.
Nie miałam odwagi pytać, o czym chciała mi powiedzieć.
Bałam
się jej. Była niebezpieczna. Nie wzbudzała zaufania, choć przyciągała jakąś
dziwną energią. Nie wiedziałam, czego bardziej się boję. Jej czy jej oczu.
Skończyłam
jedzenie w ciszy. Kobieta wpatrywała się w coś, co trzymała w dłoni. Nie
zauważyłam, co to było. Nie miałam odwagi pytać.
-
Jesteś obca? - zaczęła czarnowłosa.
-
Tak.. Przybyłam tu... Przez portal.
Czarnowłosa
uniosła głowę i zaczęła przyglądać mi się uważniej.
-
Wiesz może.. gdzie tu jest miejsce portalowe? - zapytałam. - Do sektora
dwudziestego piątego, jeśli nie pomyliłam współrzędnych.
-
Głównym traktem na zachód.
-
Dziękuję.
I
tak się pożegnałyśmy, bo czarnowłosa pogrążyła sie znowu w myślach. Nie
próbowałam jej przerywać, bałam się jej.
Opuściłam
wieś tak szybko, jak było to możliwe. Tym razem biegłam, bo noc zawitała już na
świecie. Biegłam, nie obawiając się już potworów. Chciałam tylko znaleźć się już
w domu.
*
Biegłam,
wyobrażając sobie, że biegnę po dachach. Znalazłam się na ścieżce w górę, nadal
nie zbaczając z traktu. I co tam napotkałam?
Wielkiego,
jednookiego i niezwykle brzydkiego człowieka. Większego od trolli, ale
wydającego się być bardziej inteligentnym.
Stanęłam
jak wryta. On patrzył na mnie długo, aż zaczął się przybliżać. Cofałam się
szybko, nie zważając na to, co jest za mną. I potknęłam się, upadałam.
-
Nie zabijaj mnie! - krzyknęłam, gdy nie wiedziałam, co mam zrobić.
-
Ja ciebie? - potwór przystanął. - Ja ciebie?
-
Tak - pokiwałam głową. - Nie zabijaj mnie, proszę.
-
To ty mnie zabijasz - powiedział.
-
Ja? - nie mogłam ukryć zdziwienia.
-
Zabijacie nas. Tacy jak ty! Ona też! Podobna do ciebie! Jesteś nią.
-
Kim?
-
Tą kobietą z zielonymi oczami.
-
Chciała cię zabić?
-
Będzie chciała - poprawił mnie potwór. I usiadł przy mnie.
-
Tacy jak ona zabili mi żonę. Ewę! Była
taka piękna. A oni... oni ją...
-
Dlaczego? - zapytałam, wyraźnie przejęta. - Dlaczego?
-
Nie wiem - rzekł potwór. I rozpłakał się.
Było
mi go żal. Żal z powodu tego, co zaoblili mu ci źli ludzie.
-
Tłumaczyli to - ciągnął - że ludzie się nas boją. Ale my nic nie robimy! My się
tylko kochaliśmy.
-
Ludzie są okropni - rzekłam. - Czasami popełniają błędy. Boją się o własne życia,
o życia swoich bliskich. Ale to nie znaczy, że nie mają swoich zalet.
-
Nie boisz się mnie? - zapytał potwór.
-
Nie, nie boję się. Przeżyłeś wielki ból, straciłeś kogoś, kogo kochasz. Lecz
nie wiń za błąd jednego człowieka całej rasy.
-
Idealistka z ciebie.
-
A co nam jeszcze zostało w tym świecie?
- zapytałam z uśmiechem. - Tylko idealizm.
-
Nie jesteś Nordlingiem?
Popatrzyłam
na niego zaciekawiona.
-
Czym?
-
Nordlingiem - powtórzył potwór. - I nie "czym". "Kim". Zamieszkujesz krainy północy?
-
Wiesz - westchnęłam, wpatrując się w sierpowaty księżyc - ja chyba jestem z
bardzo, bardzo daleka. Przybyłam tu przez portal. Jestem z Kordu.
-
Nigdy nie słyszałem - pokręcił głową mój towarzysz. - Nigdy.
-
A ja nie mam pojęcia kim są Nordlingowie. Co oznacza, że nasze kraje są
oddalone od siebie o wiele, wiele mil, a może nawet i o całe sfery.
-
I w końcu można porozmawiać z kimś, kto podróżuje!
Parsknęłam
śmiechem. I tak minęła nam cała noc, na rozmowach, śmiechach. Siedzieliśmy obok
siebie, ja i ten wielki stwór, rozmawiając i bawiąc się. Opowiadałam mu o
wojnie, o stracie braci, rodziców, domu. On mówił mi o swojej żonie, wspominał
ją długo, a cierpiał przy tym niemiłosiernie. Zauważyłam, że nawet potwory mają
uczucia. A on przekoanł się, że i ludzie czasem cierpią.
Potem
usnęliśmy razem, bez strachu, że jedno zabije drugie.
*
Obudziło
mnie światło poranka. Światło. Światło!
Portal.
Pożegnałam
się ze stworem i zaczęłam biec. Cyklop, bo tak się nazywał, wytłumaczył mi,
gdzie znajdę portal. I pobiegłam w tamtym kierunku.
Omijałam
przeszkody w pośpiechu, nie zważając na gałęzie drzew i ostre krzewy. Wracam do domu. Zjem, wyśpię, wykąpię, utulę
Leo. W końcu!
Widziałam
portal. Miałam go już przed sobą. Widziałam zielone niteczki jaśniejące nawet w
dzień. Przyśpieszyłam.
I
co?
I
zamknął mi się przed nosem.
Wyhamowałam
w ostatnim momencie, a gdy dłonią dotknęłam pustej przestrzeni, poczułam
umykające ciepło i usłyszałam głos:
"Przerwa
techniczna, zapraszamy za dwie godziny"
I
jak ja nie miałam zacząć bluzgać?
*
Wróciłam do miasta zrezygnowana. Odechciało mi
się żyć, oddychać, przeklinać. Chciałam tylko usiąść i poczekać, aż mnie jasny
szlag trafi. Dzisiaj, w dzień targowy,
na rynku wprost nie dało się przejść. Gwar rozmów i stukot końskich kopyt
dochodził do mnie z każdej strony.
Melodyjne głosy kobiet, twarde charczenie mężczyzn i piski dzieci
wypełniały każdą chwilę ciszy. Nawet mnie to nie denerwowało.
Gdy
udało mi się przedrzeć przez stos aksamitów i przypraw, tak dobrze znanych mi
dzięki mojemu ojcu, dojrzałam siedzącą postać na ławce nieopodal. Dziewczyna
opierała łokcie o kolana i utkwił wzrok w butach. Jej czarne włosy zasłaniały twarz, ale dobrze wiedziałam, kim
była. Udało mi się ją rozpoznać.
Usiadłam
obok. Nawet nie drgnęła, ale byłam pewna, że wie. Westchnęłam. Była wściekła, nawet nie
musiałam pytać dlaczego.
-
Nienawidzę portali - rzekłam ze szczerym zrezygnowaniem.
-
Jak psów - dopowiedziała dziewczyna i spojrzała na mnie. Jej zielone oczy
zaatakowały swoim kolorem. - Też cię
dopadły?
-
Co? - uniosłam brwi.
- Godziny starcia.
-
Nie - pokręciłam głową. - Mnie dopadły.. prace budowlane. Otworzą przejście za
dwie godziny.
Uśmiechnęła
się. I ja się uśmiechnęłam. A potem już razem patrzyłyśmy na siebie z sympatią.
-
Miło cię poznać. Jestem Jessy.
--------------------------------------------------------------------
W
moich dwóch folderach nazwanych: "KK" i "ZŚ" jest po jednym
pliku "KONIEC". I waśnie dzisiaj Wam je wstawiam.
To
wszystko. Nie ma nic więcej. Każda historia się zakończyła, każda postać ma
zarysowane życie. Uznałam wszystko za kompletne. I Bel i Jessy wypełniły już swoje
przeznaczenia.
Przepraszam
Was, że tak długo zwlekałam ze wstawieniem tych opowieści. Nie chcę podawać
powodu, ale uwierzcie, że miałam taki.
Dziękuję
za Waszą obecność, tych na Zakochanym i tych na Kordzie.
Do
widzenia.
link
do drugiego opowiadania ----> http://zakochane-srodziemie.blog.pl/2015/10/29/koniec/
Zaskoczyłaś mnie takim połączeniem. Ale ciekawie zobaczyć Jess oczami kogoś innego. Szkoda, że to już koniec...
OdpowiedzUsuńTak chciałam to zakończyć. Inaczej spojrzeć na te moje bohaterki. Dzięki za wszystko :)
UsuńFajny motyw wędrowny (za dużo polskiego, wiem), spodobał mi się :)
OdpowiedzUsuńCiekawe, ciekawe... Ale to jest ten moment, kiedy nie wiem co powiedzieć. Czy wytykać stylistyczne błędy, czy się zachwycać? No po prostu....ładnie no. ;)
OdpowiedzUsuńDo widzenia!
Zależy czy chcesz wytykać czy życzliwie pomóc.
UsuńRaczej to drugie, ale jestem chyba na to zbyt leniwa :-P.
Usuń"Inteligenty" kom dałam już na ZŚ, wystarczy tego wysiłku... XD
Hej, nie wiem, czy to odpowiednie miejsce na tego typu rzeczy, jak przeczytasz, to usunę komentarz (albo ty to lepiej zrób)
OdpowiedzUsuńZaczęłam znów publikować Namiestnika. Na wattpadzie. Tak, to szaleństwo. Ale chcę publikować kolejne rozdziały po zaślubinach. Jeśli chcesz, wpadaj w dzień i w nocy :D
https://www.wattpad.com/story/143559224-namiestnik
~ Thirdiwena