niedziela, 4 października 2015

Nie pamiętam, rozdział XVIII

Nasze wybory mają czasami konsekwencje, które trudno przewidzieć. więcej
~John Verdon, Wyliczanka

- A gdzie właściwie jesteśmy?
- Prawdę mówiąc, właśnie miałem cię o to zapytać - odrzekł Dumbledore, rozglądając się wokół siebie. - No więc, jak myślisz, gdzie jesteśmy?
Póki Dumbledore nie zadał tego pytania, Harry nie wiedział. Teraz odpowiedź sama płynęła mu z warg.
- To mi wygląda - powiedział powoli - na dworzec King's Cross. Jest tylko o wiele czystszy, pusty, no i nie widzę żadnych pociągów.
- Dworzec King's Cross! - Dumbledore zachichotał z wrażenia. - Mój Boże, naprawdę?
- A pan myśli, że gdzie? - zapytał Harry, trochę urażony.
- Drogi chłopcze, a niby skąd mam wiedzieć? Jesteśmy, jak to mówią, na twoim przyjęciu.
~J.K. Rowling, Harry Potter i Insygnia Śmierci


Każdy trafia tam, gdzie pragnie.
~Dumbledore, Harry Potter i Insygnia Śmierci cz.2, film


Czy przed chwilą czułam ból? Czy czułam ciemnoczerwoną strużkę na mojej szyi? Zamknęłam oczy. Czy może po prostu otoczyła mnie ciemność, choć mój wzrok nadal był gotowy wychwycić światło? Nie wiem. 
Ważniejsze jest to, jak teraz się czułam. A czułam się lekka. Leciutka, jakbym właśnie straciła kilkadziesiąt kilogramów. Lekka jak piórko. Nie czułam też mojego ciała, choć jestem pewna, że nie straciłam go. 
Nie wiedziałam jednak, gdzie jestem. W miejscu ciemnym, to już ustaliłam. Ale czym było to miejsce? Gdzie dokładnie się znajdowało? Nie wiem, czy umiałabym wskazać teraz je na mapie. Chociaż... Nie pamiętam jak wygląda mapa Kordu. Jak to możliwe? Jak mogłam nie pamiętać mapy, którą widziałam dzień w dzień w sali treningowej w Kearthin? Dlaczego moja pamięć tak nagle się zbuntowała? Jak to się stało?
Tak, byłam teraz zagubiona. Przed chwilą widziałam małego Leo na Wielkim Cmentarzu Poległych. Właśnie! Co stało się z Leo? Czy przeżył? Czy żyje? Czy będzie żył?
Myślenie o nim przerwało mi światło. Wielki sopel jasnego promienia nieznanej energii zmusiło mnie do przymrużenia oczu.  Wtedy wiedziałam, że stoję w jaskini. Jaskini, do której kiedyś już przybyłam. Góra Pary Boskich, Góra Zakazana, Góra Obca. 
Tajemnicze obrazy zwierząt na ścianach lśniły niebieską energią. Mogłabym przysiąc, że znam nazwy każdego z nich. Dopiero teraz wydawało mi się, że te stworzenia nie są obce.
Podszedł do mnie. Jego sylwetka powoli wydobywała się ze światła, zachowując swoje ciemne kolory. Z daleka wyglądał jak  długa, czarna plama atramentu rozlanego na białej kartce.  Potem dopiero zaczął przybierać swoje własne kształty.  Widziałam go.
Ją dojrzałam później, cała była w bieli.  Jej włosy, choć nadal czarne, już nie tak straszne i obce. Zrozumiałam w końcu. Ona wcale nie była śmiercią. A on nie był życiem.  Ale również ona nie była życiem, a on śmiercią. Pan symbolizował stan, w którym się znajdowałam teraz, pani - moje przeciwieństwo. Dlatego teraz Pan był przedstawiony mi w czerni, a Pani w bieli.
Pan i Pani Wszechmocni mieszkają w każdym z nas. Od dawien dawna wybrali sobie miejsce w naszej świadomości i dzień  w dzień walczą o nas. Przez to targają nami sprzeczne uczucia, nieścisłości i wątpliwości. Tak ukształtowano nasz los.
- Belgilangan - rzekł Pan u uśmiechem. - Znowu się spotykamy.
- Teraz w końcu możemy ci go przedstawić - Pani wydawała się cieszyć z takiego obrotu sprawy.
Kogo chcą mi przedstawić? I dlaczego "wreszcie"? Czyżby czekali na tę chwilę tylko po to, by zapoznać mnie z jakimś mężczyzną?
Nie musiałam czekać długo na wyjaśnienia.  Kilka chwil. Nie mniej, nie więcej. Wszedł do sali z lewej, kompletnie zaskakując mnie swym pojawieniem się. Byłam pewna, że tajemniczy mężczyzna pojawi się znikąd, tak po prostu, nawet nie uprzedzając.  A on wszedł.
Przyjrzałam mu się uważnie. Włosy koloru czarnych piór kruka, oczy  głębokie i rozbudowane ramiona. Nie był ode mnie wyższy, widziałam jego źrenice w linii prostej.  Mogłabym powiedzieć, że patrzę teraz na Referina. Nie był to jednak Referin.
On patrzył na mnie dziwnym wzrokiem. Wydawało mi się, że jesteśmy w tym samym wieku, ale jego oczy wyglądały na starsze, bardziej doświadczone i zmęczone. Czułam na sobie jego wzrok. Smutny ale i... stęskniony? Chyba tak. Jakby czekał na mnie całe życie i właśnie dane mu było mnie zobaczyć.
Patrzył na mnie. Ciągle, nie odrywał wzroku w żadną ze stron.
- Kim ty...? - zapytałam nieśmiało, gdy cisza osiągnęła miano najdłuższej ciszy jaką pamiętam.
Teraz jego twarz się zmieniła.  Zaskoczyłam go tym pytaniem, jakby odpowiedź na nie była oczywista i  banalna. Nie dla mnie. Pierwszy raz w życiu widzę tego mężczyznę, a on oczekuje ode mnie, żebym znała jego imię? Niedorzeczność.
- Nie poznajesz mnie? - zapytał z wielkim, przeogromnym, nadludzkim smutkiem.
Na dźwięk jego głosu łzy napłynęły mi do oczu. Nie wytrzymałam i załkałam głośno, zakrywając usta ręką, drżącą i słabą, by potem zawisnąć mu na szyi, wtopić się ciałem w jego ciało, spleść palce na jego plecach.  Śmiałam się przez łzy. Śmiałam się, choć z drugiej strony  byłam szalenie smutna.  Czułam zapach jego czarnych włosów, czułam jego ciało, każdy kawałek po kawałku.
Wtedy pojawiła się wizja. A może wspomnienie?
*
Nasze stare mieszkanie. Zapach ziół i przypraw. Porozrzucane wokół wory z bogato zdobionymi naczyniami.  Matka. Ojciec. Mały Referin. Matka leżała w rozkroku, a  przy niej siedziała położna.
- Jeszcze chwilę, kochana. Jeszcze raz i będzie po wszystkim.
Mama krzyknęła z bólu, położyła dłoń na brzuchu i mocno zacisnęła usta. Krople potu na jej czole zdawały odbijać promienie zachodzącego słońca.
- Teraz - rzekła położna. - Przyj!
Chwilę później , gdy mama opadła znowu na poduszkę, położna wstała. Trzymała dziecko. Dziewczynkę. Po paru klapsach, może trzech, może czterech, dziecko zapłakało. Kobieta podała noworodka ojcu, na twarzy którego namalował się uśmiech, a sama znowu uklękła przy rodzącej.
- Jeszcze jedno. Wytrzymaj.
- Boli - wrzasnęła matka, a jej krzyk ranił.
-  Jesteś silna, musisz dać radę! - motywowała ją medyczka. Patrzyłam na całą scenę z boku, a łzy napływały mi do oczu.
Gdy po paru minutach położna wzięła drugie dziecko na ręce, gdy odcięła pępowinę i wstała, wszyscy zamarli. Pierwszy klaps, drugi, trzeci, czwarty. Nic. Cisza.
- Co się dzieje?! - zapytała zdenerwowana mama. Powoli dochodziło do niej, co sie dzieje.
- Czemu nie płacze? - pytała dalej. - Czemu? Co się dzieje?
Piąty klaps, szósty, siódmy... Tik tak. Tik tak.
A potem medyczka podała drugie dziecko mamie. Podała jej syna. Syna, który nie krzyknął, który nie zaczął płakać, który nie zaczął oddychać.
- Synku - szepnęła do martwego ciała. - Syneczku... Obudź się... Popatrz, jaki tu piękny świat. Popatrz na mamusię. Weź oddech. Synku, proszę... Nie rób mi tego, syneczku... Dlaczego mnie nie słuchasz? Synku?!
- Masz zdrową dziewczynkę - przypomniała położna cicho.
- Synusiu! - mama zupełnie nie zwróciła uwagi na słowa kobiety. - Przytul się do mnie. Zobacz, tata jest obok.  Proszę cię, błagam. Zrobię dla ciebie wszystko, ale otwórz oczy.
Już nigdy nie otworzył. Nigdy.
*
- Alneran.
Płakałam, odsuwając się od niego. Patrzyłam na mojego brata. Brata, który nie posłuchał naszej mamy i nie obudził się na tamtym świecie.  Dlatego matka tak mnie nienawidziła.
- Zabiłam cię - szepnęłam.
Nic nie powiedział. Przygarnął mnie do siebie i mocno przytulił. Czułam jego łzy na plecach i swoje na policzkach. Trzymaliśmy się mocno, bardzo mocno, jak nigdy w życiu.
Wreszcie poczułam, że mam go przy sobie. Wreszcie przypomniałam sobie ciepło rodzeństwa.
Nie pamiętam, czy w tamtym momencie zobaczyłam w oddali Referina, Werena i Emiela. Nie pamiętam nic, oprócz ramion mojego Smoka. Istoty, która była ze mną w każdej minucie mojego życia, choć sama nigdy nie oddychała. Wiedziałam, że jestem tu teraz dla niego. A on dla mnie.
- Braciszku - powiedziałam to w końcu. Powiedziałam!
- Siostrzyczko - odrzekł spokojnie, nie puszczając mnie.
- Dlaczego mi nic nie powiedziałeś? Dlaczego nie dałeś znaku?
- Czekałem na tę chwilę - szepnął do moich włosów. - Czekałem, aż w chwili śmierci przypomnisz sobie narodziny.
- A więc umarłam? - zapytałam, choć nie było to czyste pytanie. Raczej stwierdzenie, które w głębi duszy oczekuje zaprzeczenia.
Nie odpowiedział mi. Nikt mi nie odpowiedział. Nie przestałam tulić się do Alnerana, ale wiedziałam, dobrze widziałam i czułam, że to głównie dla niego niewygodne pytanie.
- Co teraz? - rzekłam więc. - Gdzie teraz mam się udać? Nie chcę tu zostać.
Znowu odpowiedziała mi cisza. Ta cisza jednak namalowała grymas na twarzy brata. Jakby myślał nad czymś intensywnie. Nad jakaś szalenie ważną sprawą.
Teraz już nie mogłam odczytać jego myśli, nie mogłam rozmawiać milczeniem, pozostawiając wszystko w osłonie sekretu.
- Belly - zaczął Alneran niepewnie.
Bałam się tego, co mi powie. Widziałam, że i on się boi. Czułam, że stawiamy wszystko, albo nic.
- Tak? -  zapytałam głucho, patrząc na jego zmieniające się oczy.
- Ufasz mi?
Pytanie niosło za sobą oczywistą odpowiedź. Byłam jej pewna. Nie mogłam jednak przewidzieć, co stanie się po jej wypowiedzeniu. Nie brałam pod uwagę nic szalonego.  Wzięłam go za rękę i mocno uścisnęłam. Kątem oka rzuciłam wzrokiem na zimną jaskinię. Teraz chciałam odpowiedzieć na jego pytanie jednym, prostym słowem. Potem, od razu po tym poprosić, żebyśmy stąd razem uciekli. Wiedziałam, że będzie chciał ze mną uciec. Pobiec nie wiadomo gdzie, ku słońcu.
Uścisnęłam jego dłoń znowu, popatrzyłam w oczy.
- Ufam.
I wszystko zniknęło.
*
Gdy otworzyłam oczy...
O nie.
*
Poczułam, że leżę na mokrej trawie.  Tak dobrze znanej mi trawie, po której chodziłam jako mała dziewczynka. Szybko poznałam ten park, ulice, które do niego prowadziły, poznałam rynek i powietrze tu panujące. Znałam piasek pod moimi dłońmi, znałam zapach, teraz zduszony dymem. Znałam te doskonale zbudowane budynki. Wróciłam do Teronu. Do Ormu. Do domu. Domu, który teraz spowijała dziwna mgła. Biała i tajemnicza.
Uklękłam. Włosy opadły mi na twarz, tanecznym ruchem witając wiatr.  Tutaj było cicho. Cichutko. Słyszałam tylko własny oddech. Nic więcej. Tylko to. Zdusiłam łzy.
- Alneran? –szepnęłam łamiącym głosem.
Cisza.
- Alneran?! - spróbowałam jeszcze raz, głośniej, jakby to miało pomóc. - Braciszku?
Nikt nie odpowiedział. I wiedziałam, że już nigdy nie odpowie.
Osunęłam się na trawie, skuliłam, czując poranną rosę na skórze, objęłam ramiona. I rozpłakałam się.
*
Co działo się dalej? Nikt tego nie wie. Nawet ja.  W Ormie nikt nie mieszkał. Nie dochodziły do mnie śpiewy ptaków, czy głosy innych zwierząt, czasami słychać było tylko jęk pewnej Belgilangan.  Ta dziewczyna odnalazła pewnego małego chłopca, którego pokochała jak własnego syna. Zdziwiła się, że znalazła go właśnie tu. Czy zmartwiłaby się? Nie wiem. Nie pamiętam.  Zamieszkali za miastem w dawnej chacie myśliwego. Nie potrzebowali nikogo i niczego.  Dom, wystarczająco duży na dwie osoby, kawałek chleba i kąt do spania w zupełności wystarczyły. Przynajmniej na tę chwilę.  Pamiętam, gdy ktoś nas odwiedził. Pamiętam jego wzrok i słyszę nadal głos.
- Belly - szepnął. Stał w drzwiach, właśnie wychodząc. Odwrócił się jeszcze do mnie, siedzącej przy kominku. Przybył tutaj w tajemnicy. Ani jedna żywa dusza nie miała pojęcia, że król Kordu właśnie stoi w mojej izbie.
- Belly... Pamiętaj, że jeśli zechcesz wrócić do stolicy... Nadal masz do kogo wracać.
- Wiem - rzekłam mu wtedy. - Wiem. Daj mi czas. Daj chwilę, aby wszystko przemyśleć. Chciałabym... ułożyć sobie w głowie to, co zaszło.  I w zależności, co postanowię... może się zobaczymy.
- Dobrze - pokiwał głową.
- Belly , jeszcze jedno - przypomniał sobie po chwili. - Jeśli... kiedy wrócisz, pamiętaj, że król musi mieć królową.
Potem wyszedł. Bez słów pożegnania czy gestu. Nie zostawił po sobie nic, prócz tej rozmowy.
 Było mi go żal. Bo kim mógł tutaj władać? Przecież miasta były puste.
Czasami chłopiec mówił mi, że słyszał jakieś rozmowy w niektórych domach, jakby ktoś tam mieszkał, a ja czasami odnajduję w oddali jakieś znajome twarze. Chwilkę potem jednak zamykałam się z chłopcem w naszym mieszkanku i traciłam pamięć. 
*
Siedziałam z chłopcem na dachu. Obejmowałam go ramieniem, bawiąc się jego włosami.  Dziś mija rok.  Rok od czasu, który wywrócił moje życie do góry nogami. Zostawił wieki cierń w sercu. Straciłam za dużo osób, zbyt wiele widziałam. To  doprowadziło do  groźnych konsekwencji. Wiele razy Leo budził mnie w nocy, gdy miotałam się po łóżku, widząc w śnie twarz brata. Czasami traciłam nad sobą panowanie, świadomość rzeczywistości, słyszałam głosy. Doprowadzało mnie to do szaleństwa.
Wtedy zaczęły się problemy z pamięcią. Wspomnienia tych Czarnych Godzin mojego życia zaczęły się zlewać z czasem przed wojną. Sylwetki bliskich w mojej wyobraźni bledły, kształty stawały się niewyraźne. Wyżerało mnie to. Kawałek po kawałku.  Przy zdrowych zmysłach trzyma mnie ta mała istota w moich ramionach. Mój mały bohater. To dla niego budzę się każdego dnia i zaczynam wszystko od nowa. Tylko tak mogę przetrwać. Ciągnąc coś, co zaczęłam dnia poprzedniego nie miało dla mnie sensu. Czułam śmierć tańczącą po ramionach. Wszystko przemija, nawet czas.
Teraz miałam przed sobą największe zadanie. Muszę poukładać swoje życie. Życie bez Alnerana.  Bywały chwile przed i w trakcie wojny, gdy żałowałam, że jest ze mną związany. Marzyłam, aby w ogóle nie istniał, nie sprawiając, że jestem inna. Byłabym wolna od wytykania palcem, spojrzeń ludzi, nawet od jego szmeru w głowie. Od obecności. Moje marzenia spełniono. A ja poczułam się pusta. Stoczyłam się w otchłań rozpaczy. Czuję się, jakby ktoś wyrwał część mojej duszy. Przez wiele dni wychodziłam z domu, aby Leo nie widział, jak płaczę. Wiele Wyklętych cieszyłoby się z takiego obrotu sprawy, ale ja...
Ja tak bardzo za nim tęsknię.
Przytuliłam Leo silnie do serca, pocałowałam. Kochałam go. Tak, wiedziałam to. Wiedziałam, że maleństwo, które związało swój los  z moim, właśnie mnie potrzebuje.  Liczy na mnie, liczy, że w końcu zyska normalny dom. Dla niego walczę każdego dnia. Dla niego próbuję oswoić swoje demony. Wiem, że ich nie pokonam. Są silniejsze ode mnie. Ale czuję, czuję głęboko w sercu, że z pomocą małego chłopczyka uda mi się z nimi pogodzić.
Popatrzyłam w oczy Leo. Zabawne. Poczułam miłość.
 Oddałam wszystko, wszystko, co miałam, wszystko, co tworzyło moje istnienie, żeby wszystko otrzymać.
KONIEC
------------------
Tak, koniec. Cały rozdział specjalnie owiałam tajemnicą, żebyście same mogły interpretować sobie jego sens. To od was zależy, jak potoczyły się historie bohaterów.
Mam dla Was coś jeszcze. Mały prezent na pożegnanie. Prezent pojawi się tutaj, ale jeszcze nie wiem, kiedy. Postaram się zmieścić TO w tym miesiącu.
Do widzenia. :)







5 komentarzy:

  1. Nie wiem co o tym myśleć... Naprawdę nie wiem...
    No cóż, przynajmniej ma Leosia ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. To...umarła, czy nie?? :-/
    A Alneran? I czemu, do cholery, nie mogła być z Adriewem? W ogóle on pokonał cesarza, czy nie?
    I czemu akurat Leo, jeden, sam Leo z nią został?
    Pozdrawiam i do widzenia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I właśnie takie pytania miał zostawić rozdział. Zależnie od Twojej interpretacji będziesz tłumaczyć sobie wszystkie części tego wpisu. Zostawiam Wam to do własnego przemyślenia. :)

      Usuń
  3. A tak w ogl, zapraszam, jest nowe opowiadanie (a właściwie połowa) ;) ---> http://czytamwiecjestemcaxianelim.blogspot.com/?m=0

    OdpowiedzUsuń
  4. Ejejej! Znowu tak szybko kończysz?! Ja chcę ciąg dalszy!
    Zaskoczyłaś mnie tożsamością Alnerana. Ale fajnie - mieć brata smoka. trochę smutna ta historia - ale wyjaśniło się, czemu miała taką matkę... Nie wiem, jak mam się czuć po takim rozdziale... jestem rozdarta
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń