Nasze
wybory mają czasami konsekwencje, które trudno przewidzieć. więcej
~John
Verdon, Wyliczanka
-
A gdzie właściwie jesteśmy?
-
Prawdę mówiąc, właśnie miałem cię o to zapytać - odrzekł Dumbledore,
rozglądając się wokół siebie. - No więc, jak myślisz, gdzie jesteśmy?
Póki
Dumbledore nie zadał tego pytania, Harry nie wiedział. Teraz odpowiedź sama
płynęła mu z warg.
-
To mi wygląda - powiedział powoli - na dworzec King's Cross. Jest tylko o wiele
czystszy, pusty, no i nie widzę żadnych pociągów.
-
Dworzec King's Cross! - Dumbledore zachichotał z wrażenia. - Mój Boże,
naprawdę?
-
A pan myśli, że gdzie? - zapytał Harry, trochę urażony.
-
Drogi chłopcze, a niby skąd mam wiedzieć? Jesteśmy, jak to mówią, na twoim
przyjęciu.
~J.K.
Rowling, Harry Potter i Insygnia Śmierci
Każdy
trafia tam, gdzie pragnie.
~Dumbledore,
Harry Potter i Insygnia Śmierci cz.2, film
Czy przed chwilą czułam ból? Czy czułam ciemnoczerwoną
strużkę na mojej szyi? Zamknęłam oczy. Czy może po prostu otoczyła mnie
ciemność, choć mój wzrok nadal był gotowy wychwycić światło? Nie wiem.
Ważniejsze jest to, jak teraz się czułam. A
czułam się lekka. Leciutka, jakbym właśnie straciła kilkadziesiąt kilogramów.
Lekka jak piórko. Nie czułam też mojego ciała, choć jestem pewna, że nie
straciłam go.
Nie wiedziałam jednak, gdzie jestem. W miejscu
ciemnym, to już ustaliłam. Ale czym było to miejsce? Gdzie dokładnie się
znajdowało? Nie wiem, czy umiałabym wskazać teraz je na mapie. Chociaż... Nie
pamiętam jak wygląda mapa Kordu. Jak to możliwe? Jak mogłam nie pamiętać mapy,
którą widziałam dzień w dzień w sali treningowej w Kearthin? Dlaczego moja
pamięć tak nagle się zbuntowała? Jak to się stało?
Tak, byłam teraz zagubiona. Przed chwilą
widziałam małego Leo na Wielkim Cmentarzu Poległych. Właśnie! Co stało się z
Leo? Czy przeżył? Czy żyje? Czy będzie żył?
Myślenie o nim przerwało mi światło. Wielki
sopel jasnego promienia nieznanej energii zmusiło mnie do przymrużenia oczu. Wtedy wiedziałam, że stoję w jaskini. Jaskini,
do której kiedyś już przybyłam. Góra Pary Boskich, Góra Zakazana, Góra
Obca.
Tajemnicze obrazy zwierząt na ścianach lśniły
niebieską energią. Mogłabym przysiąc, że znam nazwy każdego z nich. Dopiero
teraz wydawało mi się, że te stworzenia nie są obce.
Podszedł do mnie. Jego sylwetka powoli
wydobywała się ze światła, zachowując swoje ciemne kolory. Z daleka wyglądał
jak długa, czarna plama atramentu
rozlanego na białej kartce. Potem
dopiero zaczął przybierać swoje własne kształty. Widziałam go.
Ją dojrzałam później, cała była w bieli. Jej włosy, choć nadal czarne, już nie tak
straszne i obce. Zrozumiałam w końcu. Ona wcale nie była śmiercią. A on nie był
życiem. Ale również ona nie była życiem,
a on śmiercią. Pan symbolizował stan, w którym się znajdowałam teraz, pani - moje
przeciwieństwo. Dlatego teraz Pan był przedstawiony mi w czerni, a Pani w
bieli.
Pan i Pani Wszechmocni mieszkają w każdym z nas.
Od dawien dawna wybrali sobie miejsce w naszej świadomości i dzień w dzień walczą o nas. Przez to targają nami
sprzeczne uczucia, nieścisłości i wątpliwości. Tak ukształtowano nasz los.
- Belgilangan - rzekł Pan u uśmiechem. - Znowu
się spotykamy.
- Teraz w końcu możemy ci go przedstawić - Pani
wydawała się cieszyć z takiego obrotu sprawy.
Kogo chcą mi przedstawić? I dlaczego
"wreszcie"? Czyżby czekali na tę chwilę tylko po to, by zapoznać mnie
z jakimś mężczyzną?
Nie musiałam czekać długo na wyjaśnienia. Kilka chwil. Nie mniej, nie więcej. Wszedł do
sali z lewej, kompletnie zaskakując mnie swym pojawieniem się. Byłam pewna, że
tajemniczy mężczyzna pojawi się znikąd, tak po prostu, nawet nie
uprzedzając. A on wszedł.
Przyjrzałam mu się uważnie. Włosy koloru
czarnych piór kruka, oczy głębokie i
rozbudowane ramiona. Nie był ode mnie wyższy, widziałam jego źrenice w linii
prostej. Mogłabym powiedzieć, że patrzę
teraz na Referina. Nie był to jednak Referin.
On patrzył na mnie dziwnym wzrokiem. Wydawało mi
się, że jesteśmy w tym samym wieku, ale jego oczy wyglądały na starsze,
bardziej doświadczone i zmęczone. Czułam na sobie jego wzrok. Smutny ale i...
stęskniony? Chyba tak. Jakby czekał na mnie całe życie i właśnie dane mu było
mnie zobaczyć.
Patrzył na mnie. Ciągle, nie odrywał wzroku w
żadną ze stron.
- Kim ty...? - zapytałam nieśmiało, gdy cisza
osiągnęła miano najdłuższej ciszy jaką pamiętam.
Teraz jego twarz się zmieniła. Zaskoczyłam go tym pytaniem, jakby odpowiedź
na nie była oczywista i banalna. Nie dla
mnie. Pierwszy raz w życiu widzę tego mężczyznę, a on oczekuje ode mnie, żebym
znała jego imię? Niedorzeczność.
- Nie poznajesz mnie? - zapytał z wielkim,
przeogromnym, nadludzkim smutkiem.
Na dźwięk jego głosu łzy napłynęły mi do oczu.
Nie wytrzymałam i załkałam głośno, zakrywając usta ręką, drżącą i słabą, by
potem zawisnąć mu na szyi, wtopić się ciałem w jego ciało, spleść palce na jego
plecach. Śmiałam się przez łzy. Śmiałam
się, choć z drugiej strony byłam
szalenie smutna. Czułam zapach jego
czarnych włosów, czułam jego ciało, każdy kawałek po kawałku.
Wtedy pojawiła się wizja. A może wspomnienie?
*
Nasze stare mieszkanie. Zapach ziół i przypraw.
Porozrzucane wokół wory z bogato zdobionymi naczyniami. Matka. Ojciec. Mały Referin. Matka leżała w
rozkroku, a przy niej siedziała położna.
- Jeszcze chwilę, kochana. Jeszcze raz i będzie
po wszystkim.
Mama krzyknęła z bólu, położyła dłoń na brzuchu
i mocno zacisnęła usta. Krople potu na jej czole zdawały odbijać promienie
zachodzącego słońca.
- Teraz - rzekła położna. - Przyj!
Chwilę później , gdy mama opadła znowu na
poduszkę, położna wstała. Trzymała dziecko. Dziewczynkę. Po paru klapsach, może
trzech, może czterech, dziecko zapłakało. Kobieta podała noworodka ojcu, na
twarzy którego namalował się uśmiech, a sama znowu uklękła przy rodzącej.
- Jeszcze jedno. Wytrzymaj.
- Boli - wrzasnęła matka, a jej krzyk ranił.
- Jesteś
silna, musisz dać radę! - motywowała ją medyczka. Patrzyłam na całą scenę z
boku, a łzy napływały mi do oczu.
Gdy po paru minutach położna wzięła drugie
dziecko na ręce, gdy odcięła pępowinę i wstała, wszyscy zamarli. Pierwszy
klaps, drugi, trzeci, czwarty. Nic. Cisza.
- Co się dzieje?! - zapytała zdenerwowana mama.
Powoli dochodziło do niej, co sie dzieje.
- Czemu nie płacze? - pytała dalej. - Czemu? Co
się dzieje?
Piąty klaps, szósty, siódmy... Tik tak. Tik tak.
A potem medyczka podała drugie dziecko mamie.
Podała jej syna. Syna, który nie krzyknął, który nie zaczął płakać, który nie
zaczął oddychać.
- Synku - szepnęła do martwego ciała. -
Syneczku... Obudź się... Popatrz, jaki tu piękny świat. Popatrz na mamusię. Weź
oddech. Synku, proszę... Nie rób mi tego, syneczku... Dlaczego mnie nie
słuchasz? Synku?!
- Masz zdrową dziewczynkę - przypomniała położna
cicho.
- Synusiu! - mama zupełnie nie zwróciła uwagi na
słowa kobiety. - Przytul się do mnie. Zobacz, tata jest obok. Proszę cię, błagam. Zrobię dla ciebie
wszystko, ale otwórz oczy.
Już nigdy nie otworzył. Nigdy.
*
- Alneran.
Płakałam, odsuwając się od niego. Patrzyłam na
mojego brata. Brata, który nie posłuchał naszej mamy i nie obudził się na
tamtym świecie. Dlatego matka tak mnie
nienawidziła.
- Zabiłam cię - szepnęłam.
Nic nie powiedział. Przygarnął mnie do siebie i
mocno przytulił. Czułam jego łzy na plecach i swoje na policzkach. Trzymaliśmy
się mocno, bardzo mocno, jak nigdy w życiu.
Wreszcie poczułam, że mam go przy sobie.
Wreszcie przypomniałam sobie ciepło rodzeństwa.
Nie pamiętam, czy w tamtym momencie zobaczyłam w
oddali Referina, Werena i Emiela. Nie pamiętam nic, oprócz ramion mojego Smoka.
Istoty, która była ze mną w każdej minucie mojego życia, choć sama nigdy nie
oddychała. Wiedziałam, że jestem tu teraz dla niego. A on dla mnie.
- Braciszku - powiedziałam to w końcu.
Powiedziałam!
- Siostrzyczko - odrzekł spokojnie, nie
puszczając mnie.
- Dlaczego mi nic nie powiedziałeś? Dlaczego nie
dałeś znaku?
- Czekałem na tę chwilę - szepnął do moich
włosów. - Czekałem, aż w chwili śmierci przypomnisz sobie narodziny.
- A więc umarłam? - zapytałam, choć nie było to
czyste pytanie. Raczej stwierdzenie, które w głębi duszy oczekuje zaprzeczenia.
Nie odpowiedział mi. Nikt mi nie odpowiedział.
Nie przestałam tulić się do Alnerana, ale wiedziałam, dobrze widziałam i
czułam, że to głównie dla niego niewygodne pytanie.
- Co teraz? - rzekłam więc. - Gdzie teraz mam
się udać? Nie chcę tu zostać.
Znowu odpowiedziała mi cisza. Ta cisza jednak
namalowała grymas na twarzy brata. Jakby myślał nad czymś intensywnie. Nad
jakaś szalenie ważną sprawą.
Teraz już nie mogłam odczytać jego myśli, nie
mogłam rozmawiać milczeniem, pozostawiając wszystko w osłonie sekretu.
- Belly - zaczął Alneran niepewnie.
Bałam się tego, co mi powie. Widziałam, że i on
się boi. Czułam, że stawiamy wszystko, albo nic.
- Tak? -
zapytałam głucho, patrząc na jego zmieniające się oczy.
- Ufasz mi?
Pytanie niosło za sobą oczywistą odpowiedź.
Byłam jej pewna. Nie mogłam jednak przewidzieć, co stanie się po jej
wypowiedzeniu. Nie brałam pod uwagę nic szalonego. Wzięłam go za rękę i mocno uścisnęłam. Kątem
oka rzuciłam wzrokiem na zimną jaskinię. Teraz chciałam odpowiedzieć na jego
pytanie jednym, prostym słowem. Potem, od razu po tym poprosić, żebyśmy stąd
razem uciekli. Wiedziałam, że będzie chciał ze mną uciec. Pobiec nie wiadomo
gdzie, ku słońcu.
Uścisnęłam jego dłoń znowu, popatrzyłam w oczy.
- Ufam.
I wszystko zniknęło.
*
Gdy otworzyłam oczy...
O nie.
*
Poczułam, że leżę na mokrej trawie. Tak dobrze znanej mi trawie, po której
chodziłam jako mała dziewczynka. Szybko poznałam ten park, ulice, które do
niego prowadziły, poznałam rynek i powietrze tu panujące. Znałam piasek pod
moimi dłońmi, znałam zapach, teraz zduszony dymem. Znałam te doskonale
zbudowane budynki. Wróciłam do Teronu. Do Ormu. Do domu. Domu, który teraz
spowijała dziwna mgła. Biała i tajemnicza.
Uklękłam. Włosy opadły mi na twarz, tanecznym
ruchem witając wiatr. Tutaj było cicho.
Cichutko. Słyszałam tylko własny oddech. Nic więcej. Tylko to. Zdusiłam łzy.
- Alneran? –szepnęłam łamiącym głosem.
Cisza.
- Alneran?! - spróbowałam jeszcze raz, głośniej,
jakby to miało pomóc. - Braciszku?
Nikt nie odpowiedział. I wiedziałam, że już
nigdy nie odpowie.
Osunęłam się na trawie, skuliłam, czując poranną
rosę na skórze, objęłam ramiona. I rozpłakałam się.
*
Co działo się dalej? Nikt tego nie wie. Nawet
ja. W Ormie nikt nie mieszkał. Nie
dochodziły do mnie śpiewy ptaków, czy głosy innych zwierząt, czasami słychać
było tylko jęk pewnej Belgilangan. Ta
dziewczyna odnalazła pewnego małego chłopca, którego pokochała jak własnego
syna. Zdziwiła się, że znalazła go właśnie tu. Czy zmartwiłaby się? Nie wiem.
Nie pamiętam. Zamieszkali za miastem w
dawnej chacie myśliwego. Nie potrzebowali nikogo i niczego. Dom, wystarczająco duży na dwie osoby,
kawałek chleba i kąt do spania w zupełności wystarczyły. Przynajmniej na tę
chwilę. Pamiętam, gdy ktoś nas
odwiedził. Pamiętam jego wzrok i słyszę nadal głos.
- Belly - szepnął. Stał w drzwiach, właśnie
wychodząc. Odwrócił się jeszcze do mnie, siedzącej przy kominku. Przybył tutaj
w tajemnicy. Ani jedna żywa dusza nie miała pojęcia, że król Kordu właśnie stoi
w mojej izbie.
- Belly... Pamiętaj, że jeśli zechcesz wrócić do
stolicy... Nadal masz do kogo wracać.
- Wiem - rzekłam mu wtedy. - Wiem. Daj mi czas.
Daj chwilę, aby wszystko przemyśleć. Chciałabym... ułożyć sobie w głowie to, co
zaszło. I w zależności, co postanowię...
może się zobaczymy.
- Dobrze - pokiwał głową.
- Belly , jeszcze jedno - przypomniał sobie po
chwili. - Jeśli... kiedy wrócisz, pamiętaj, że król musi mieć królową.
Potem wyszedł. Bez słów pożegnania czy gestu. Nie
zostawił po sobie nic, prócz tej rozmowy.
Było mi
go żal. Bo kim mógł tutaj władać? Przecież miasta były puste.
Czasami chłopiec mówił mi, że słyszał jakieś
rozmowy w niektórych domach, jakby ktoś tam mieszkał, a ja czasami odnajduję w
oddali jakieś znajome twarze. Chwilkę potem jednak zamykałam się z chłopcem w
naszym mieszkanku i traciłam pamięć.
*
Siedziałam z chłopcem na dachu. Obejmowałam go
ramieniem, bawiąc się jego włosami. Dziś
mija rok. Rok od czasu, który wywrócił
moje życie do góry nogami. Zostawił wieki cierń w sercu. Straciłam za dużo
osób, zbyt wiele widziałam. To
doprowadziło do groźnych konsekwencji.
Wiele razy Leo budził mnie w nocy, gdy miotałam się po łóżku, widząc w śnie
twarz brata. Czasami traciłam nad sobą panowanie, świadomość rzeczywistości,
słyszałam głosy. Doprowadzało mnie to do szaleństwa.
Wtedy zaczęły się problemy z pamięcią. Wspomnienia
tych Czarnych Godzin mojego życia zaczęły się zlewać z czasem przed wojną.
Sylwetki bliskich w mojej wyobraźni bledły, kształty stawały się niewyraźne.
Wyżerało mnie to. Kawałek po kawałku. Przy
zdrowych zmysłach trzyma mnie ta mała istota w moich ramionach. Mój mały
bohater. To dla niego budzę się każdego dnia i zaczynam wszystko od nowa. Tylko
tak mogę przetrwać. Ciągnąc coś, co zaczęłam dnia poprzedniego nie miało dla
mnie sensu. Czułam śmierć tańczącą po ramionach. Wszystko przemija, nawet czas.
Teraz miałam przed sobą największe zadanie.
Muszę poukładać swoje życie. Życie bez Alnerana. Bywały chwile przed i w trakcie wojny, gdy
żałowałam, że jest ze mną związany. Marzyłam, aby w ogóle nie istniał, nie sprawiając,
że jestem inna. Byłabym wolna od wytykania palcem, spojrzeń ludzi, nawet od
jego szmeru w głowie. Od obecności. Moje marzenia spełniono. A ja poczułam się
pusta. Stoczyłam się w otchłań rozpaczy. Czuję się, jakby ktoś wyrwał część
mojej duszy. Przez wiele dni wychodziłam z domu, aby Leo nie widział, jak płaczę.
Wiele Wyklętych cieszyłoby się z takiego obrotu sprawy, ale ja...
Ja tak bardzo za nim tęsknię.
Przytuliłam Leo silnie do serca, pocałowałam.
Kochałam go. Tak, wiedziałam to. Wiedziałam, że maleństwo, które związało swój
los z moim, właśnie mnie
potrzebuje. Liczy na mnie, liczy, że w
końcu zyska normalny dom. Dla niego walczę każdego dnia. Dla niego próbuję
oswoić swoje demony. Wiem, że ich nie pokonam. Są silniejsze ode mnie. Ale
czuję, czuję głęboko w sercu, że z pomocą małego chłopczyka uda mi się z nimi
pogodzić.
Popatrzyłam w oczy Leo. Zabawne. Poczułam
miłość.
Oddałam
wszystko, wszystko, co miałam, wszystko, co tworzyło moje istnienie, żeby wszystko otrzymać.
KONIEC
------------------
Tak, koniec. Cały rozdział specjalnie owiałam
tajemnicą, żebyście same mogły interpretować sobie jego sens. To od was zależy,
jak potoczyły się historie bohaterów.
Mam dla Was coś jeszcze. Mały prezent na
pożegnanie. Prezent pojawi się tutaj, ale jeszcze nie wiem, kiedy. Postaram się
zmieścić TO w tym miesiącu.
Do widzenia. :)
Nie wiem co o tym myśleć... Naprawdę nie wiem...
OdpowiedzUsuńNo cóż, przynajmniej ma Leosia ;)
To...umarła, czy nie?? :-/
OdpowiedzUsuńA Alneran? I czemu, do cholery, nie mogła być z Adriewem? W ogóle on pokonał cesarza, czy nie?
I czemu akurat Leo, jeden, sam Leo z nią został?
Pozdrawiam i do widzenia
I właśnie takie pytania miał zostawić rozdział. Zależnie od Twojej interpretacji będziesz tłumaczyć sobie wszystkie części tego wpisu. Zostawiam Wam to do własnego przemyślenia. :)
UsuńA tak w ogl, zapraszam, jest nowe opowiadanie (a właściwie połowa) ;) ---> http://czytamwiecjestemcaxianelim.blogspot.com/?m=0
OdpowiedzUsuńEjejej! Znowu tak szybko kończysz?! Ja chcę ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńZaskoczyłaś mnie tożsamością Alnerana. Ale fajnie - mieć brata smoka. trochę smutna ta historia - ale wyjaśniło się, czemu miała taką matkę... Nie wiem, jak mam się czuć po takim rozdziale... jestem rozdarta
Pozdrawiam