niedziela, 27 września 2015

Decyzja, rozdział XVII


 A kiedy pan zrozumiał, że zaczyna iść źle? - On odpowiedział: Zaczynamy to rozumieć w chwili, gdy to, co od dawna się w nas kruszyło, wali się nagle, spada i sypie z łoskotem, który (za późno) dochodzi do naszych uszu. Próbujemy uciec, aby się ratować. Niemożliwe, Wszystkie wyjścia są zablokowane. Zostajesz przywalony osłoną, którą sam sobie zbudowałeś.
~Alba de Céspedes, Lala



Sala Siedmiu Oświeconych była pusta. Przechadzałam się po niej, muskając palcami o okrągły stół. A przy nim dwanaście pięknych, przygotowanych specjalnie na ten wieczór, na tę chwilę. Dla siedmiu najważniejszych mężczyzn elfijskiego kraju, dla Urlyka von Urleana, cesarza Teronu, dla króla gnomów Wyka zwanego Walniętym, dla Demloda - pana Forsonu. Jedenaste krzesło przypadało Adriewowi, dwunaste zaś było moje. Dzisiaj porozmawiamy wszyscy razem po raz ostatni. Wybiła godzina, która zarządziła wyjście z mroku. Nadszedł czas, gdy to my pierwsi zaczynamy planować wielką i ostateczną bitwę. Bitwę na Wielkim Cmentarzu Poległych. Tak, tam, gdzie kiedyś nasi królowie oddawali życie za wolność Kordu. Tam też oddamy życie my. Po raz ostatni. Nadszedł czas na koniec tej historii. Nie ma sensu już brnąć w powolnym odzyskiwaniu mało znaczących twierdz. Teraz musimy odzyskać Kord.
Staniemy razem, ciężkozbrojne zastępy gnomów, jeźdźcy Teronu,  katapulty Forsonu, łuki elfów i Smoki przeciwko Krwawemu Lądowi, przeciwko najeźdźcy, przeciwko wrogowi.
Nadeszła godzina, gdy Kord spłynie krwią, gdy jego dzieci uniosą swe bronie po raz ostatni.
Poczułam, że się zbliża. Nie mógł mnie już zaskoczyć, zbyt dobrze mnie wyszkolił. Czułam jego zapach, kątem oka widziałam włosy, a gdy się odwróciłam - oczy.  Uśmiechnął się. Ja również.
- Demlod już jest - rzekł Adriew. - Cały i zdrowy.  Niektórzy rozsiali plotki o jego śmierci, ale..
Nie słuchałam go. Patrzyłam. Z uśmiechem. Szczerym uśmiechem.
- Wyk chyba przyjedzie. Chyba - ciągnął. - Nie dostaliśmy potwierdzenia. Możliwe, że nie będzie chciał ryzykować tak długiej podróży.  Przygotowaliśmy wszystkie mapy, nasi zwiadowcy obeszli nocą Cmentarz. Bitwa rozpocznie się przed nim, jest taka wielka polana, gdzie nasze wojska spokojnie się zmieszczą. Znaczy... Wybacz, nie wiem, jak mam się do ciebie zwracać. Słuchasz mnie?
- Nie... - szepnęłam, nie odrywając wzroku od jego pierścienia. Potrząsnęłam głową po chwili, jakby chcąc zrzucić z siebie niewygodne myśli. - Oświeceni  zajmą się witaniem i zajmowaniem się gośćmi?
- Już to robią. Ślinią się do Demloda od piętnastu minut. Zaraz tu będą, więc zacznij się uśmiechać.
- Uśmiecham się - stwierdziłam.
- Nie do mnie - parsknął. Podobała mu się gra, w którą grałam. - Do nich. Do nich masz się uśmiechać, Pani.
Momentalnie uderzyłam go w głowę, burząc uporządkowane w idealne pasma włosy.
- Za co to? - udał obruszenie.
- To, że Pani Wszechmocna dała mi jakąś moc, nie znaczy, że stałam się kimś innym.
- Chyba tak. Nadal jesteś pyskatą dziewuchą.
Miałam wymierzyć swoją własną sprawiedliwość jeszcze raz, ale właśnie do sali wszedł Demlod, król Forsonu. Adriew błyskawicznie wykonał niski ukłon, a ja głęboki dyg, opuszczając głowę.
- Korona? - głos króla zawisł w pomieszczeniu, gdy spojrzał na moją twarz. - A więc to prawda.
Spojrzałam na niego, znowu dygając, jednak lekko, delikatniej niż za pierwszym razem.
- Zapraszamy do stołu - rzekł Siódmy Oświecony. 
Elfijscy radni wraz z królem usiedli na miejscach i zaczęli długą rozmowę na temat bitwy.  Adriew i ja staliśmy tylko i przyglądaliśmy się całemu wydarzeniu. Uznaliśmy, że nie ma sensu włączać się do dysputy, gdy brakuje jeszcze dwóch potrzebnych osób.  
Przyjrzałam się Demlodowi.  Jego łagodne rysy, złociste włosy i niebieskie oczy silnie łączy go z rodem wynalazców wszelakich maszyn wojennych. Zawsze mnie to zastanawiało. Jak tak delikatna cera mogła znaleźć się w warsztacie zbrojnym? Widocznie nigdy tam nie była.  Najwyraźniej zajmowała się tylko projektowaniem. Zadaniem przyjemniejszym i bezpieczniejszym.
Na jego szacie narysowany był herb Forsonu - niebieski olbrzym skierowany w lewą stronę z wielkim głazem w dłoniach.   Olbrzym rzucał kamieniem w Oguriq. W Krwawą Ziemię.
Według legendy Forson powstał dzięki Olbrzymowi, który uformował tę ziemie własnymi łapami, a gdy nieprzyjaciel się zbliżał, zaciekle bronił kraju.
*
Dwie godziny później siedzieliśmy już wszyscy razem.  Każdy wpatrywał się w stos linii i krzyżyków naniesionych na mapę leżącą na środku stołu. Każdy z nas chciał ułożyć najkorzystniejszy plan. Każdy wiedział, że mamy tylko jedną szansę.
- Idźmy klasycznym i prostym "naprzód" - Wyk oparł się o krawędź krzesła i ziewnął. Zdążyłam policzyć wszystkie jego zęby. Oba.  - Nie ma innej możliwości.  Postawimy na liczebność.
- Nie możemy - zaprzeczył Urlyk. - Na jednego naszego przypada pięciu obcych. Marne szanse na sukces.
- Mamy maszyny - rzekł piąty Oświecony. - I Smoki. Nie zapominajmy o tym.
- A Aurowie? - zapytał Wyk. - Co oni nam oferują?
- Na pewno Wielkie Sępy - rzekł Adriew, wzdychając. - I kule ognia, nieodłączne  atrybuty tego ptaszyska.
- Daję głowę za Smoki - włączyłam się do rozmowy. - Mogą zająć się Sępami i ich ogniem.  Jednak nadal największym niebezpieczeństwem są zbrojni na ziemi.
-  Mam propozycję - rzekł Urlyk. -Skoro jest nas mniej, trzeba sprawić, że będzie nas więcej.
- To znaczy?
- Powiedz mi, panie Adriew. Czy jedynka jest większa od piątki?
- Nie - zaprzeczył elf.
- Pięć amii daje większe szanse niż jedna. Już wam tłumaczę, moi państwo. Zaatakujemy z każdej strony. Katapulty Demloda od frontu, gnomy ze wschodu, ludzie i elfy z Kearth od zachodu. Moi jeźdźcy odetną drogę ucieczki. A Smoki panienki.. pani Belgilangan zamknął Aurów jak w pudełku z góry.
- To może się udać - przyznał jeden z Oświeconych.  Trzeba tylko dopracować kolejne elementy bitwy. Panie Adriew, czy może pan wysłać posłańca, który wypowie bitwę? Jutro o północy. Nasze wojska mają wyruszyć natychmiast.
- Oczywiście, mój panie - Adriew skłonił się i odszedł od stołu.
- Jeśli mogę... - szepnęłam grzecznie, również wychodząc z komnaty.
*
Dopadłam go chwilę potem, mocno ściskając jego dłoń.
- Belly, nie teraz..
- To ważne - rzekłam, nie pozwalając sobie przerwać. -  Mogę zapomnieć, a to ważne. Po skończonej bitwie. Jeśli.. gdy wyjdziesz z niej cało...  Weź ode mnie koronę.
- Słucham? - elf uniósł brwi.
-  Przemyślałam to już dokładnie. Jestem pewna.  Nie urodziłam się żadną władczynią. Weź ją i władaj tym, co zostanie z tego kontynentu.
- Wygramy to, rozumiesz? - Pochylił się nade mną. Nie wiem, kogo chciał przekonać. Czy mnie, czy siebie.
Jutro wszystko się rozstrzygnie. Jutro gramy po raz ostatni. Mam nadzieję, że jutro nie będzie dla nas dniem ostatnim. A jeśli będzie... Cóż... Tak musiało być.
*
Jutro zamieniło się w dzisiaj. Dzisiaj rano szybko przeistoczyło się w wieczór. Tik tak, tik tak.  Północ.
Przede mną ogromny plac, który nie był już pusty. Zapełniony wojskami Aurów wyzywał i groził. Ileż ich było? Jak dużo. Jak wiele. Stałam. Patrzyłam na czerń i czerwień. Patrzyłam na Wielkie Sępy gotowe do ataku. Stałam.
Wzięłam go za rękę. Był blisko. Poczułam jego ciepło.
Wiedziałam, że to koniec. Teraz albo nigdy. Dzisiaj albo w ogóle. Tu i teraz. Po raz ostatni. Mój miecz zdawał się być gotowy. I ja byłam gotowa. Na co? Nie wiem. Zaraz się przekonam.
Czułam bliskość Smoków, ukrytych w lasach. Zachowywały się naprawdę cicho. Przez chwilę nawet zwątpiłam, że się stawiły. Obiecały mi to jednak. Wiedziałam, że w tym samym lesie przesiadują teraz odważne gnomy. My czekaliśmy po przeciwnej stronie, ukryci w jaskiniach.
 Odetchnęłam. Westchnęłam. Zakrztusiłam się powietrzem.  Wtedy usłyszałam, jak ludzie ładują pierwszą z katapult.  Jak się zaczęło.
Nie zastanawiałam się długo. Chwyciłam Adriewa mocno i przycisnęłam swoje usta do jego ust.  Poruszyłam wargami, dotknęłam go językiem. Odwzajemnił pocałunek. Wpił się we mnie, jakby od wielu lat o tym marzył. Słyszeliśmy dźwięki katapult i pierwszych walk. Bitwa sie rozpoczęła. Moje Smoki wyleciały właśnie ze schronienia i atakują Sępy. Gnomy i my czekamy na znak. Tak jak i jeźdźcy. Nie było to ważne. Teraz najważniejsze były dla mnie jego włosy, jego oczy i usta. Tak,  chcieliśmy zapamiętać tę chwilę. On i ja. Ja i on. Pierwszy i ostatni raz. Chciałam umrzeć ze smakiem jego ust, z zapachem włosów i z widokiem przedziwnych pierścieni na tęczówkach.
Co było potem?
Potem wzięliśmy swoje miecze. I ruszyliśmy. Na śmierć. Za życie.
*
Wbiłam się w rozkrzyczany tłum półobrotem. Tak, by przypadkiem nie zahaczyć ciałem o ostrze któregoś z Aurów. Cięłam na lewo i prawo, próbując zrobić sobie miejsce. Krew tryskała na wszystkie strony, brudząc mi ubranie i twarz, szybko zasychając na nowej powierzchni. Jak teraz wyglądała moja twarz? Chciałabym wiedzieć. Chciałabym zobaczyć, jak wygląda człowiek wściekły, przerażony i zmęczony.  Każdy z nas miał dosyć. Widać to było we wszystkich śmieciach, które teraz następowały. Zabijaliśmy jak zwierzęta, nienawidząc. Nie... Nie, zabijaliśmy dla wolnej krainy, prawda? Pogubiłam się trochę.
Dopadł mnie ktoś z lewej. W porę ułożyłam prawidłowo miecz i odbiłam cios. Kopnęłam Aura mocno, powodując, że upadł. Ktoś inny go dobił, bo ja błyskawicznie przeniosłam ciężar ciała na druga stronę, atakując mężczyznę o włosach koloru słomy. Zabiłam go dla innych, czy aby dać sobie chwilę ulgi? Nie wiem. Nic już nie wiedziałam.  Stałam się częścią tej sieczki, tej pożogi. Tego ognia.
Nie wiedziałam, gdzie jest Adriew. Nie mogłam wiedzieć, bo skąd? Byłam zdana na siebie, choć wszędzie widziałam gdzieś nasze peleryny.
Cios. Krew. Śmierć. Moja? Czy może już umarłam? Chyba nie. Nie pamiętam.
*
Jakiś czas później rozległo się zamieszanie z tyłu. Dojrzałam sylwetki koni, które dzielnie zaczęły wypełniać puste pola bitwy, zamykając przy tym wojska Aurów jak w klatce. Gnomy i elfy błyskawicznie przeniosły się również na tą część, pomagając odważnym jeźdźcom.  Udało się. Otoczyliśmy ich. Teraz liczba Aurów malała z każdą minutą. Smoki nadal walczyły z Sępami. Czasami jedno z nich padało na ziemię i przytwierdzało wielu rycerzy do podłoża swoim martwym ciałem. Bałam się o Alnerana. Nie wiedziałam, gdzie jest.  Musiałam mieć nadzieję, że sobie poradzi. Musi sobie poradzić.
Słyszałam, jak Smoki rozszarpują Sępy, a Sępy atakują Smoki. Słyszałam, jak gdzieś wysoko wybuchają kule ognia, jak Smoki zbierają je do paszcz i chronią nas, ludzi, przed pożarem.
Niebo przybrało kolor czerwieni. Ziemia także. Wszystko było czerwone.
*
Ile czasu minęło? Pół godziny? Kilka minut, czy może kilkanaście godzin? Gdybym chciała sięgnąć pamięcią, znalazłabym w niej tylko walkę mieczem i czerwono-czarne peleryny pokryte krwią. Trup leżał teraz na trupie. Nasi, ich, wszyscy.  Każdy ginął. Kto miał większe szanse? Chyba my. Katapulty i smoki robiły swoje. Ogień magicznych stworzeń i kamień wynalazku ludzi rozbijał twardą skorupę Oguriqu. Zastanawiałam się, gdzie podział się cesarz. Dałabym głowę, że gdzieś go widziałam. Gdzie?
Walnęłam Aura łokciem, wykrzywiając mu szczękę. Mocnym pchnięciem przecięłam mu brzuch mieczem, by zaraz wyjąć ostrze z jego ciała i posłać je w gardło kolejnego wroga.  stało się to moim nawykiem, czymś błahym i mało ekscytującym. Przyzwyczaiłam się do tańca z mieczem. Do samotnej walki. Dostałam kilka razy, otrzymałam trzy czy cztery draśnięcia, mniej lub bardziej bolesne. Nie złamało mnie to. Walczyłam dla kogoś. Dla kogoś, kto kiedyś walczył dla mnie.
Znalazłam Adriewa kątem oka. Przez ułamek sekundy zdążyliśmy spojrzeć sobie w oczy. Dzieliło nas wiele ciał, wielu żywych mężczyzn z mieczami. Nie przeszkadzało nam to. Najważniejsze, że elf żyje.
Tak bardzo mnie to podbudowało. Jeden z trzech osób, które mi zostały. Gdzie jest Leo? Ma nadzieję, że w bezpiecznym miejscu. A Alneran?
- Alneran - spróbowałam. Odpowiedział mi...
Jęk? Westchnienie? Nie wiem, czym był owy dźwięk, ale na pewno należał do Alnerana. Przez chwilę rozejrzałam się po niebie.  Nie znalazłam tam czarnego smoka. Gdzie był?
Nie ma go tam. Nie ma. Naprawdę nie ma. Jak to? Jak to możliwe? Gdzie jest? Dlaczego nie odpowiada.
Zaczęłam cała drżeć i o mało nie znalazłabym sie na ziemi. Zaatakował mnie od tyłu, ale ja nic nie zrobiłam. Pomógł mi jedne  z gnomów, zabijając Aura dzidą. Serce prawie mi stanęło.
- Dziękuję - szepnęłam do mojego wybawcy, ale on chyba mnie nie słyszał.
Walczyłam dalej. Tak jak uczył mnie Adriew.
Zmęczona i  mokra od potu i krwi musiałam dać z siebie maksimum. Jeśli odpuszczę, umrę. Ja chciałam żyć.
*
 Jednak brak głosu Smoka nie dawał mi spokoju. Czyżby leżał teraz martwy gdzieś tutaj? Nie! NIE! To niemożliwe, nie pozwolę na to.
- Alneran! - krzyczę na głos. Krzyczę głośno, korzystając z chwili czasu. Potem zabijam kolejnego Aura, ale nadal czekam na odpowiedź.
- Jestem z nim. U góry.
Prawie upadłam, gdy usłyszałam jego głos. Jest u góry. Gdzie? Na niebie go nie ma, sprawdzałam kilkanaście razy.  Gdzie jeszcze jest góra? Pomóż mi, Smoku.
- Cmentarz. Dziedziniec.
Uderza to we mnie ze zdwojoną siłą. Musiałam jeszcze kilka razy pociąć mieczem, aby dojść do siebie. Wszystkie moje uczucia wylewałam tutaj. Szybko stwierdziłam, że stałam się taka jak inni.  Zabijałam z nienawiści. Niczym nie różniłam się od ważniejszych ode mnie.
Teraz jednak Alneran był priorytetem. Muszę go uratować, bo wiem, że znowu w coś się wpakował. Nie był w pełni sił, gdy wylatywał z Kearthin, więc mogło stać się najgorsze. Nie mogę go teraz opuścić.
Biegnę na dziedziniec Wielkiego Cmentarza, pokonując kolejnych wrogów. Miałam wrażenie, ze mój miecz zaraz rozpuści się od krwi. Ilu już zabiłam? Ilu jeszcze zabiję?
Dopadam schodów, które prowadzą w górę, do Cmentarza. Szybko je pokonuję, eliminując kolejnych atakujących. Przez moment odwracam się i patrzę na pole bitwy. Zamknęliśmy Aurów jak w klatce. Nie mają gdzie uciec. Sępów już też prawie nie ma, Smoki zwyciężają.  Czyżbyśmy wygrywali? Nie. Dopóki Cesarz żyje, musimy zachować zimną krew.
Wbiegam na dziedziniec. Serce mi zamiera.
*
Wiele razy w mojej historii myślałam, że dosięgłam dna, dna, od którego nie mogę się odbić. Którego nie potrafię pokonać. Wiele razy bałam się następnego dnia, bałam się tego, kto teraz odejdzie, zostawi mnie. Kto będzie cierpieć.  Teraz wszystkie te wydarzenia: śmierć ojca, braci, matki, potem Referina, wszystko bledło.
Teraz, gdy miałam przed sobą ten obraz, wiedziałam, że właśnie przyszło najgorsze. Dwie ukochane osoby stały teraz w dwóch rogach dziedzińca. Przy każdym stał jeden Aur, przy nim lub za nim,  z ostrzem. Pośrodku Cesarz witał mnie uśmiechem.
Widzę to.
Widzę go. Widzę Alnerana unieruchomionego zaklęciem. Widzę miecz przy jego gardle. Przy tętnicy. A w drugim rogu? Widzę pewnego małego chłopczyka. Jego przerażenie, jego strach. Jego szyjkę, małą szyjkę. I sztylet, który do niej przylegał. Widzę czarno-czerwone peleryny. Widzę Cesarza. I jego triumf.
Widzę to przez łzy, przez nerwy i strach. Widzę to, mimo drżącego ciała.
- Belgilangan! - zawołał Cesarz.
Jego głos doszedł do mnie jak zza bariery.  Jakby Aur stał teraz gdzieś bardzo daleko, gdzieś, skąd ledwo go widzę. Nie było to prawdziwe.  A jednak stał przy mnie, patrzył na mnie, a ja go czułam.  Wszystko, każdy centymetr dzisiejszej nocy był prawdziwy. Niestety.
- Belgilangan - rzekł ponownie Cesarz. - Tęskniłem. Ja i twoja obietnica.
Blizna na jego twarzy nie była odkryta, zabandażowali mu ją drogim materiałem. Byłam jednak pewna, że go bolało. To było moje szczęście w nieszczęściu.
- Każdy z nas chce mieć czasami wybór - mówił dalej.- Chce móc decydować.  A więc daje ci znowu ten przywilej. Ale i chcę wyjaśnić zasady. Widzisz tych dwóch? Kochasz ich, prawda?  Dlatego ty zdecydujesz, którego za chwilę przytulisz. A który umrze.
- Co? - wyszeptałam jakby oderwana od świata.
- Wystarczy jeden fałszywy ruch, moja droga, a każę zabić ich obu. Lecz gdy będziesz grzeczna i powiesz mi, kogo mam oszczędzić, umrze tylko ten drugi. I nikt inny. Ty zadecyduj. Widzisz tego chłopca? Tego bezbronnego i kochanego chłopca? Wiesz ile razy o tobie wspomniał? Ile o tobie mówił? Kocha cię. Naprawdę. A ty kochasz go. A tutaj, ten Smok. Był z tobą tyle lat. Traktuje cię jak rodzinę, oddałby za ciebie swoje życie.  Ile razy ratował cię z opresji? Przyznaję, moja droga. Masz trudna decyzję do podjęcia. Ja osobiście wybrałbym ich obu, ale ja wybierać nie mogę. Naprawdę współczuję ci, że musisz wybrać tylko jednego. Jaka to szkoda.
Nie dopowiedziałam nic. Zignorowałam jego podłe zagrywki, choć zakuły mnie jak  najostrzejszy miecz. Nie miałam też odwagi spojrzeć ani Alneranowi, ani Leo w oczy. Nie umiem.
Padał deszcz.  Kilka kosmyków moich włosów uwolniło się spod ciasnego splotu i opadły mi na twarz. Poczułam zimne powietrze i mokre krople.
Słyszałam ciężki oddech Alnerana i szept Leo. "Proszę"  mówił mały. On nie prosił.  Ściskałam pięść, żeby nie płakać. Nie mogłam teraz okazać słabości.
Bałam się tego, co teraz powiem. Nienawidziłam się za to? Nie. Nie pamiętam.
*
Każdy z nas dostaje dary od bogów. Każdy z nas dostaje je po coś. Nie są one tylko obiektem pochwał i nowych możliwości.  Są dla kogoś i po coś. Tak. Mój dar też miał swoje zadanie. Umiejętność, którą otrzymałam też miała teraz się sprawdzić.  Musiałam zrobić to szybko, pokonując całe przerażenie, które mną teraz zawładnęło.
- Kto ma przeżyć?
Ja wiedziałam. Wiedziałam. Łza poleciała mi po policzku.
- Alneran - szepnęłam.
I skończyłam składanie zaklęcia. Ostatniego.
Poczułam coś dziwnego, coś nieznajomego i strasznego. Tak wyraźnie i tak boleśnie. Poczułam bombardowanie powietrzem. A potem nic. Spokój. Uczucie, że się udało.
Spojrzałam przed siebie. Leo stał na miejscu, gdzie przed chwilą byłam ja. A więc naprawdę się udało.  Udało się, mój mały. 
Zrozumiałam, że klęczę. Coś przejeżdża mi po gardle. Ostrze. Słyszę, że Alneran się wyrywa i zabija Aurów. Słyszę krzyk Leo, który właśnie zrozumiał, co się stało.
Nie bądź na mnie zły, mój kochany. Otrzymałam dar zamieniania obiektów miejscami. Musiałam go wykorzystać. Dla ciebie. Zasługujesz na życie. Mam nadzieję, że przeżyjesz tę wojnę. Jeśli nie, spotkamy się za jakiś czas. Może. Ale teraz żyj. Żyj każdą minutą. Wybacz mi, mój niewinny.
A ty, Alneranie... Przepraszam. Mam nadzieję, że legendy o Smoku jako pasożycie nie są prawdą. Znajdź sobie szybko jakąś Wybraną. Skup się na niej. Żyj, kochany. Dla mnie.
*
Adriew wbiegł na plac. Chciałam go teraz przytulić. Tak bardzo chciałam przytulić elfa, chłopca i smoka.  Nie mogłam, przez ranę w gardle.
Upadłam, choć nie chciałam upaść.
Jęknęłam, mimo że zakazywałam sobie wydać choć najcichszego dźwięku.
Zdziwiłam się, chociaż wydawało mi się, że nic już w życiu mnie nie zdziwi.
Spodziewałam się, że zobaczę teraz Panią Wszechmocną.  Wydawało mi się, że zobaczę jej czarne włosy. Nie. To nie Pani Wszechmocna była Śmiercią. Dopiero teraz odkryłam największe kłamstwo naszego istnienia.
Czułam ostatnie kropelki krwi na mojej szyi, czułam, jak Wszechmocny Pan otula mnie swymi skrzydłami, jak śmierć po mnie przychodzi. Co było moim ostatnim obrazem?

Adriew. Kochany Adriew. Krew. Cesarz Oguriqu. I śmierć jednego z nich.

3 komentarze:

  1. No dobra... Powinnam się uczyć, powinnam iść spać... Ale jak już przeczytałam i mam skomentować to zrobię to jak należy...
    Czy to koniec? Czy będzie jakiś epilog, w którym dowiem się kto wygrał i jak potoczyły się losy Kordu bez Bel, czy to twoje "do widzenia"? I...pewnie jestem świnią, ale śmierć Belly nie zabolała mnie tak jak powinna. Właściwie było mi smutno z powodu Adriewa i ostatniego pocałunku >.< Szkoda że nie rozwinęłaś wcześniej ich uczucia, że tak szybko się kończy...
    Tak, ładny rodział. Chciało mi się czytać, budował napięcie. Fajna rada, choć zwykle trwają one dłużej... Anelim, nie kadź i skup się!
    Mam. Propozycję.
    Weź tę historię. Popraw i przerób. Dodaj parę rozdziałów i rozwiń kilka wątków. Napraw to, na co ja i inne czytelniczki zwracałyśmy uwagę. A potem wydaj. Jakiś głupi gościu stwierdził, że klasyczne fantasy z elfami i smokami nie ma popytu ( http://spisekpisarzy.pl/2014/08/poradnik-pisania-nikt-nie-lubi-elfow.html - on obraża elfy, idiota, zabiję!!!! >.<), ale. JA. W. TO. NIE WIERZĘ.
    Więc wydaj. Ja mówię serio. I w tym jest powód dla którego sama nie wrzucam na bloga własnej powieści. Chcę ją kiedyś wydać.
    Więc ty zrób to samo.
    Do widzenia

    OdpowiedzUsuń
  2. Facet O Dwóch Zębach rozwalił mnie :D
    Wiedziałam, że się pocałują! Wiedziałam! Wiedziałam!
    Jak czytałam o walkach to wyobrażałam to sobie wszystko jakby w spowolnionym tempie.. Nie wiem czemu, ale lepiej się czytało ;)
    Niebo w czerwieni.. Wszystko kojarzy mi się z Krwawym Superksiężycem, dosłownie wszystko.
    Cesarz dostałby ode mnie osobiście wpie**ol, a zaraz potem ty, bo ZABIŁAŚ MI BEL T_T
    Tak fajnie piszesz, a musisz tak uśmiercać.. DLACZEGO?! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm, znowu zabijasz główną bohaterkę. Musisz to w końcu zmienić.
    Choć przyznaję: na jej miejscu tak samo bym postąpiła.
    Ryczeć mi się chce przez ciebie, ty zły człowieku.
    Pozdrawiam
    Wilcza

    OdpowiedzUsuń