Na Ziemi ta scena byłaby po prostu groteskowa.
Tam nikt nikomu nie wierzy ot tak, nikt nie dotrzymuje słowa i nikt nie spełnia
obietnic danych bez świadków, prawników, papierów, dowodów, nagrań i pisemnych
gwarancji, a i to tylko czasem. Tu jednak jest tylko nas dwóch, słowo i uścisk
dłoni. To świat, w którym reputacja człowieka zależy od jego uczciwości i jest
cenniejsza od gór złota. Tu nie ma większej gwarancji niż słowo. I jakoś tak
nie wydaje się to aż tak bardzo śmieszne.
~Jarosław Grzędowicz, Pan Lodowego Ogrodu - tom
IV
Noc, mrok, ciemność. Mgła okalała grobowce najcnotliwszych
panów tych ziem. Tutaj kobiety żegnały swych mężów. Tutaj rodzice łkali nad
grobami malutkich dzieci, które dosięgła zaraza. Tutaj
szlacheckie żony miały swój ostatni spacer.
Cmentarz
podzielony był na części. Pierwszy sektor, przeznaczony dla królów bogaty był w
grobowce z marmuru, ozdobione flagami państw zmarłych władców. Groby najwyższej
klasy, zadbane, jakby przez chwilą ktoś tutaj był.
Drugi, największy, oddalony i oddzielony
niskim murkiem poświęcono bohaterom narodowym. Trzeci zaś pełnił raczej funkcję
symboliczną. Na dużych kamiennych płytach wykuto nazwiska poległych w bitwach
żołnierzy Kordu z każdej bitwy. Nazwiska niegdyś przeciwników teraz widniały
obok siebie. Tak nakazywała nam religia. Po śmierci każdy z nas jest równy. Nie
ma wrogów i przyjaciół. Są tylko ludzie.
Tak,
był to wielki cmentarz. Osiągał rozmiary równe stolicy Teronu. To było miejsce
święte. Wielki Cmentarz Poległych mienił
się w nocnym świetle gwiazd. Nie był jednak opuszczony. Gdyby ktoś chciał
wybrać się na przechadzkę po prastarym miejscu pożegnań, zobaczyłby stojący
pośród marmuru oddział Aurów. Oddział najeźdźców przyozdobionych czernią i
czerwienią można było znaleźć na wielkim placu w samym środku cmentarza.
Człowiek,
który wybrałby się dzisiaj tutaj na spacer, przestraszyłby się, gdyby zauważył
samego wielkiego cesarza - najeźdźcę.
Człowieka, który rozpętał wojnę na naszych ziemiach. Cesarza obcego i wrogiego. Cesarza, któremu
ani matki, ani ojcowie nigdy nie wybaczą.
Ten cesarz myśli, że jego rządy za oceanem są dla nas czymś nieznanym.
Myli się, myli się bardzo. Nie wiem,
jakimi uczuciami jest targany, ale powiedzcie mi, który ojciec obiera córce
prawa do życia? Który ojciec wydziedzicza ją tylko dlatego, że jego córka
lubuje się w damach? Że poświęca im więcej czasu niż mężczyznom? Czyżby córka ta
stała się kimś innym? Zmieniło się jej ciało, głos, charakter? Nie, jest tą
samą córką, tyle że troszkę od nas inną. Tak trudno kogoś zaakceptować?
Gdyby
ktoś nadal wpatrywał się w tę przedziwną scenę dzisiejszej nocy,
zobaczyłby młodą dziewczynę z diademem
na czole. Zobaczyłby, gdyby tylko chciał, jej przerażenie, gdyż patrzyła teraz
w najważniejszy punkt całego przedstawienia.
Jakże
piękny był smok przed nią. Jak pięknie jego czarne łuski lśniły w tą dzisiejszą
noc. Dlaczego jednak ktoś go związał? Dlaczego go przesłuchują? Co złego
zrobił? Za co został ukarany? Dlatego, że jest smokiem? Istotą nienawidzoną w
Oguriqu przez dawne wojny? Przez walkę w ogniu? Jakim cudem tak niewinna istota
mogła komuś zawadzić? A, wiem już. Była związana ze mną.
-
Belgilangan!
Tak,
tak miała na imię dziewczyna. Dziewczyna, która wiele straciła. Dziewczyna,
która stała teraz sama, patrząc na wymęczonego i skrzywdzonego smoka.
Jakże
piękny to był smok.
Jego
oczy lśniły zmęczeniem i bólem. Ci źli ludzie męczyli go przez tę
dziewczynę. Tak, to była prawda. I ja to
wiedziałam. To była moja wina. Moja.
Teraz ta dziewczyna z pięknym, magicznym diademem na głowie była
bezsilna. Chociaż... Nie... Zbyt długo użalała się nad sobą, by teraz nie zacząć walczyć. Zbyt długo była zaślepiona.
- Jestem tutaj, wasza wysokość - rzekłam
cesarzowi prosto w oczy. Wiedziałam, jak się cieszy. Widziałam jego uśmiech na widok blizny na
mojej twarzy. Wydawało mu się, że jest
to kara, którą będę nosić przez całe życie. Wydawało mu się, że żal zasłoni
prawdziwe cierpienia. Jednak ta blizna
stała się przypominajką brata. Brata, którego tak kochałam. Przyjaciela,
przywódcy, pocieszyciela, braciszka.
Cesarz
zauważył, że dzisiaj byłam inną dziewczyną. Blizna, którą nosiłam miała być
obietnicą naszego spotkania. A więc, jesteśmy tu.
-
Zostaw Smoka - rzekłam spokojnie. Rozległ się śmiech i gwar. Nie przestraszyłam
się jednak. Nie dzisiaj. Widziałam Alnerana, który właśnie teraz mnie
potrzebował. Widziałam, że sam nie da rady wstać. Potrzebował mnie. Tej silnej wersji mnie.
-
Och, moja droga - zaczął przywódca Aurów, uśmiechając się - jakże smutne jest
patrzenie na twą bezradność i twój strach.
Wiem, że ta wojna to dla ciebie zbyt wiele. Rozumiem twój ból. Straciłaś
całą swoją rodzinę w tak krótkim czasie. Straciłaś małego chłopca, którego
pokochałaś. Straciłaś ich wszystkich przez zwykłą wojnę ludzi z górnej półki
świata. Nie masz dosyć? Nie chcesz się wycofać? Nie masz nawet dwudziestu lat.
Dlaczego więc musisz nieść ciężar tej ziemi? Dlaczego ty musisz żyć z mianem
"Wyklętej"? Nie chciałaś czasami zerwać kontaktu z tym smokiem?
Powiedz, ile razy klęłaś na los, że obdarował cię takim darem. Powiedz to
sobie. Czujesz żal?
Nie
odpowiedziałam. Patrzyłam cały czas na
mego Smoka. Smoka, którego nienawidziłam. I Smoka, którego kochałam.
Nieważne teraz, co czułam kiedyś. Ważne, że ten Smok pomógł mi wiele
razy. Dlaczego ja nie mam pomóc jemu?
- Możesz oszukiwać samą siebie, ale czujesz, że
nie masz już siły - podjął cesarz. - Mam dla ciebie propozycję. Dzisiaj zginie
jedno życie na tym cmentarzu. Tylko jedno. I to ty zdecydujesz, kto wyda dziś
ostatnie tchnienie. Dam ci dzisiaj prawo
decydowania o śmierci. Jeden jedyny raz. Wiesz dlaczego? Bo cię lubię.
-
Do czego zmierzasz? - zapytałam, starając się, aby głos mi nie zadrżał.
-
Do zakończenia naszego konfliktu. Między mną a tobą. I między tobą, a tym
pasożytem.
Pokazał
dłonią na Smoka za sobą. Wzięłam głęboki oddech.
-
Ten Smok wyżerał ciebie od wewnątrz. Robią tak wszystkie Smoki, jak głosi nasza
religia. Te stworzenia nie mogą żyć bez żywiciela. Gdy umiera żywiciel, umiera
Smok. Tylko dlatego Alneran żyje z tobą w zgodzie. W strachu przed własną
śmiercią.
-
Czego ode mnie oczekujesz?
-
Zakończ to. Zabij go.
Widziałam,
jak Alneran spojrzał na mnie ze strachem. Widziałam, jak błaga spojrzeniem, abym stąd uciekła.
Widziałam, jak prosi, abym nie krzywdziła swego Smoka.
-
Co jeśli nie chcę? - zapytałam ciężkim głosem.
-
Nie tylko ty zostałaś obdarowana mocą przez Wielką Panią. Nie tylko ty uzyskałaś magię Kordu. Nie tylko ty umiesz kontrolować ludzkie i smocze
umysły. Z resztą, nawet nie zdążyłaś się
tego nauczyć. Ja jednak opanowałem tę
sztukę do perfekcji.
-
Zmusisz mnie do zabicia? - Uniosłam brwi.
-
Nie - zaprzeczył. - Zmuszę Alnerana.
Zabiło
mi serce. Spojrzałam znowu na Smoka. Czyżbyśmy właśnie decydowali o swoim
losie? Czyżby za chwilę miała polać się krew?
-
Nie zmusisz nas do tego - zaprzeczyłam bezsilnie.
-
Nie? - Cesarz uniósł prawą dłoń w kierunku swych czterech towarzyszy. Wyszeptał
coś, czego kompletnie nie zrozumiałam, a z jego palców trysnęła biała iskra.
Aur, którego trafiła, zakołysał się, zatoczył i wyjął z pochwy miecz.
Przygotowałam się do sparowania ciosu, tak jak uczył mnie Adriew, jednak nie
było to potrzebne. Ku mojemu zdziwieniu, Aur obrócił ostrze miecza w swoją
stronę i mocno pchnął. Słyszałam zduszony jęk, a potem dźwięku upadającego
ciała na ziemię. Przez jedną sekundę zaważyłam, jak odzyskuje świadomość.
Zauważyłam przerażenie pomieszane z ogromnym cierpieniem. Nie mogłam ukryć zaskoczenia.
Twarz
Cesarza wydawała się triumfować. Widok ciemnoczerwonej krwi swego poddanego,
która przysłużyła się do zastraszenia mnie, napawał go dumą. Nie wierzyłam własnym oczom. To zadziało się
zbyt szybko. Wtedy zrozumiałam, dlaczego w tak krótkim czasie cesarz zyskał
zaufanie swych ludzi. Jakież to było
proste. Jakież oczywiste.
- Alneran, spal
ich.
- Co?
- Wystarczy
sekunda, spal pozostałych rycerzy. Teraz.
Nie
potrzebowaliśmy więcej czasu. Trzy szybkie wymiany myśli, trzy nawiązania
błyskawicznego połączenia. A potem ogień z gardła Smoka. Uniosłam dłoń,
aby zaklęciem zablokować magię Cesarza.
Czułam,
jak jeden z moich kamieni na diademie jaśnieje. Wiedziałam jednak, że nie
opanowałam jeszcze swego daru, że nie zdążę wystarczająco długo zablokować
czaru lepszych ode mnie. Zdecydowałam się wtedy na ostateczność.
*
Rozległy
się ryki Aurów, widok ognia po prawej stronie przyprawiał o dreszcze, a smród
palonych ciał o mdłości. Musiałam wtedy wyłączyć myślenie. Wszystkie ruchy
miały zmieścić się w pięciu sekundach. Tak, aby nikt nie połapał się, co tu się
dzieje. Nawet sam zainteresowany.
*
Dopadłam
go ostrym cięciem, kierując ostrze ku jego prawemu ramieniu, by zakończyć na
lewym biodrze. Sparował cios niepewnie, szybko, bez zastanowienia.
Odskoczyłam. Spokojnie krążyłam wokół
niego gotowa do ataku. Patrzyłam mu w oczy. Pewnie, tak jak na treningach.
Blizna na twarzy zabolała, jednak wyparłam się tego bólu. Nie był teraz
istotny. Uderzyłam z półobrotu, mocno trzymając w ręku miecz. Sparował. Odbiłam
w prawo, posłałam ostrze w kierunku kolana, uchyliłam się przed jego ciosem,
automatycznie robiąc piruet i ukośną paradę na plecy. Udało mi się go drasnąć.
Nie doskoczyłam jednak tak blisko, by zadać odpowiednio głęboką ranę. Nie o to
mi chodziło.
Odskoczyłam,
gdy posłał fintę. Przejrzałam go jednak i przewrotem w tył uciekłam przed
Aurem. Kopnął mnie, gdy potknęłam się o kamień. Zgięłam się w pół i na moment
straciłam równowagę. Musiałam upaść, nie miałam wyjścia.
Gdy
plecami grzmotnęłam o ziemię, on był już przy mnie. Pochylił się nade mną.
Uklęknął i zbliżył twarz do mojej twarzy. Moje nogi były teraz pomiędzy nogami
Cesarza. Wiedziałam, że nastąpiło teraz albo nigdy.
Kopnęłam
go kolanem w krocze, a potem czołem uderzyłam o jego czoło. Złapałam go za
ramiona i popchnęłam w lewo, tak, abyśmy razem obrócili się w jedną stronę.
Teraz to ja byłam na nim. Wiedziałam, że jest zbyt silny, bym go pokonała.
Użyłam magii, aby go obezwładnić. Działała tylko trzy sekundy, ale wystarczyło
mi to. W zupełności.
Miałam
przy pasie przypięty sztylet. Wyciągnęłam go jednym ruchem, w drugim trzymałam
go już przy twarzy Aura. A trzeci ruch.. Był obietnicą.
Zaczęłam
od prawej części jego policzka, swą obietnicę
narysowałam przez policzek, kończąc na żuchwie. Z rany wypłynęły
czerwone kropelki, które później zamieniły się w niewielki wodospad.
-
To obietnica - szepnęłam mu. - Obietnica, że jeszcze się spotkamy.
Odskoczyłam
od niego, w oka mgnieniu wsiadłam na Alnerana i
uniosłam dłoń nad jego głowę. Smok jednak stracił przytomność i nic nie
wskazywało, że teraz ją odzyska. Dalej, nie ma czasu. Dalej, Belgilangan. Próbuj.
Moja
magia była za słaba. Za słaba.
-
Pomóż mi, o Życie - szepnęłam.
Nie
trwało to więcej niż kilka chwil, gdy poczułam
ciepło Pana Wszechmocnego. Prawie spadłam, gdy Alneran poderwał się do
lotu.
*
- Jestem przy
tobie, mały - szepnęłam, trzymając się jego
czarnych rogów na szyi. - Leć. Jesteśmy
bezpieczni.
-
Dopadnę cię, Przeklęta! - zawył za nami Cesarz swoim oguriqańskim akcentem. Nie zwróciłam na niego uwagi.
-
Alneran, odpowiedz mi - poprosiłam
cicho.
- Jestem, Belgilangan
- rzekł Smok w moich myślach. Odetchnęłam z ulgą. Przyległam tułowiem do niego i przekręcając
głowę w lewo, obserwowałam skrzydło Alnerana. Moje serce zaczęło się uspokajać,
bić wolniej, normalniej. Jesteś już bezpieczny, mały. Przynajmniej ciebie
mogłam uratować. Oddalaliśmy się od
Cmentarza coraz bardziej. Widziałam już
tylko malutkie kropki w aurze nocy.
- Jak cię złapali?
-
Miałem spotkać się z Panem Wszechmocnym.
Umówiliśmy się na Cmentarzu, ale gdy tam dotarłem, czekali już na mnie Aurowie.
- Nikt nie wiedział
o waszym spotkaniu?
- Nikt.
Zapadło
milczenie. Czyżby Pan Wszechmocny nas zdradził? Ale jeśli wezwałam jego pomocy,
aby obudzić Alnerana, dlaczego pomógł? I dlaczego Panna Wszechmocna była dla
mnie tak miła ostatnimi czasy? O co tu
chodzi? O co?
- Nie zaprzątajmy
sobie teraz tym głowy, mała. Gdy
dolecimy do... Właśnie, gdzie lecimy?
Racja.
Jeśli mamy gdzieś dotrzeć, musimy
wiedzieć, gdzie chcemy dotrzeć.
- Do Kearthin
- rzekłam pewnie. - Lecimy do domu.
- Dobrze. Belly?
- Tak?
- Kto dał ci
diadem? Pan?
- Nie, Pani. Spotkałyśmy się kilka godzin temu.
- Jak to?
- Normalnie.
Pomogła mi obudzić Smoki. Będą walczyć po naszej stronie.
- Pani Wszechmocna
koronowała cię na Wielką Władczynię Kordu?
- Tak, Alneran.
- To niemożliwe.
Głos moich wizji mówił mi, że ukoronuje cię Życie.
- Widocznie twoje
wizje były błędne.
- Wizje Smoka nigdy
nie mogą być błędne. Ich nie da się zafałszować.
Tak,
dzisiaj przybyło mi o wiele więcej pytań, niż miałam do tej pory. Komu ufać? Kogo prosić o pomoc? Nie wiem, chcę
na razie wrócić do domu.
*
Zasypiałam
na jego grzbiecie. Walczyłam ze sobą, aby oczy nie zamknęły mi się na tych
kilka godzin. Alneran ciągle leciał.
Byłam pewna, że gdy dotrzemy na miejsce, będzie potrzebował całego dnia na
regenerację. Czułam, że nasz koszmar w
końcu musi się skończyć. Przecież wszystko się kończy. Dla każdego kiedyś następuje koniec świata.
Jego indywidualny koniec. Każde życie
jest światem. A każda śmierć końcem.
*
Zobaczyłam
w oddali te budynki. Zobaczyłam te dachy i uliczki. Pałac, który tak znałam, nie zmienił się w
ogóle. Wróciłam tam, gdzie odnajduję nowy dom. Nowy azyl i spokój. Nie mogłam
przestać się uśmiechać. Kearthin. Miejsce, gdzie odnalazłam siłę by walczyć za bliskich. Brakowało mi tutaj tylko małych rączek pewnego
chłopczyka.
- Na dziedziniec?
- Tak, poproszę.
Alneran
zniżył lot, rozpostarł skrzydła i skierował się ku naszej mecie. Wylądował dokładnie na środku placu, miękko
dotykając ziemi. Wyprostowałam się, spoglądając na elfów oderwanych od swoich
prac.
Zsiadam
ze smoka. Nie mogę powstrzymać się od jęknięcia z radości na uczucie stałego i
pewnego gruntu. Nic nie zatrzymało mnie przed objęciem mojego Smoka i
uściskaniem go tak mocno, jak tylko mogę.
Czułam jego zapach, zapach smoka. Ogień nie może pachnieć, ale gdybym
miała nazwać woń, którą teraz się rozkoszowałam, nazwałabym ją ognistą - ostrą
lecz dziwnie przyjemną. Alneran
przygarnął mnie skrzydłem. Poczułam, że
jestem z nim bezpieczna.
Nie
dopadło mnie żadnych z uczuć, których się obawiałam na Cmentarzu. Ani żal, ani
wyrzuty sumienia nie targały mną teraz. Czułam, że postąpiłam właściwie. Jakie
to piękne uczucie.
-
Belly! - usłyszałam krzyk elijskiego szermierza.
Uśmiechnęłam
się szeroko i zwróciłam wzrok w jego stronę. Podeszłam bliżej, nie mogąc ukryć
szczęścia. Biegł do mnie, najpierw
małymi, niepewnymi krokami, by potem dwoma susami wpaść w moje ramiona.
-
Belly! - krzyknął znowu, tonąc twarzą w moich włosach. - Tak się martwiłem!
Czułem, że coś się stało. Czułem to! Ale
teraz jesteś bezpieczna.
-
Adriew - szepnęłam, odsuwając się leciutko, by spojrzeć w jego elfijski
pierścień na tęczówkach. Lśnił ciepłym blaskiem. Zaraz potem utkwił wzrok na moim czole. Nie
ukrywał zdumienia, które namalowało mu się na twarzy.
Nie
czekałam na nic. Przytuliłam go silnie, mocno przygarniając do siebie. Wplotłam
palce w jego włosy, wczułam się w zapach. Alneran przybliżył się do nas tak, by
opleść nas skrzydłami.
To
był nasz Ostatni Dobry Dzień.
Jednak
teraz byłam szczęśliwa. Szczęśliwa
szczęściem tych, których trzymałam w ramionach.
----------------------------
Następny
rozdział - niedziela 21:00
Od początku czytania tego rozdziału czułam wyjątkową przyjemność, coś takiego jakby to nie mogło być juz bardziej idealne, nie wiem dlaczego, ale z nikąd naszła mnie ochota żeby sobie poplakac, mam też cichą nadzieję że wątek z Bell i Adriewem się troszkę bardziej rozwinie :)
OdpowiedzUsuńBardzo. Ładny. Rozdział. Serio. Szczególnie początek - urzekłaś mnie tym opisem cmentarza *-*
OdpowiedzUsuńNo i Belly nie jest już tak wkurzająca, mimo całej tej swojej magii.
Jedyne co się rzuca to błędy - literówki i stylistyczne, jest ich niestety sporo i przykro mi, że nie mam czasu ich wypisać.
Ach, i o co chodzi z tą córką cesarza, bo nie do końca zrozumiałam, a nie wiem czy trafnie się domyślam??
I popieram moją poprzedniczkę - rozwiń wątek Belly i Adriewa ❤
~Elfka
Ps. Serio, Ostatni Dobry Dzień?? Cóż znowu planujesz?
Ps2. Czy mail, który podałaś na ZŚ jest nadal aktualny? Bo wysłałam wiadomość, a nie dostałam odpowiedzi... ;-)
Planuję przeczytać sobie jeszcze raz rozdział ze świeżym nastawieniem (jest w ogóle coś takiego?) i wtedy poprawię już wszystko. A kiedy wysłałaś wiadomość? Mogłam ją przypadkowo usunąć.
UsuńPowoli brakuje mi pomysłów na komentarze, tego się nie spodziewałam ;) A rozdział świetny, jak zawsze
OdpowiedzUsuńYes!!! Nie zabiłaś smoka! Wielkie brawa, gratulacje *klaszcze zawzięcie aż uszy bolą* W końcu choć raz ktoś jej drogi przeżył taką potyczkę. Wiem, jeszcze ciąg dalszy, ale na razie nie jest źle ;D
OdpowiedzUsuń