War doesn't determine who's right, only who is left.
Padał wielki,
nieprzerwany deszcz. Wiatr zrzucił z kaganków
dwie wazy, które stłukły się, zostawiając po sobie jedynie drobne kawałki. Wilkołaki przedzierały się głosem przez świst
szalonego wichru, zewsząd można było usłyszeć krzyki bawiących się dzieci.
Tylko Alneran nie odzywał się. Umilkł jakby, przytłumiony wszechobecnym gwarem.
Ubrany w czerń i czerwień
wysoki, szczupły mężczyzna z małym
wąsikiem na twarzy przeszedł po podeście, patrząc na zasłuchany tłum. Wysoki Aur spojrzał na skazanych, stojących
już na stołkach, które zaraz ktoś wytrąci im spod nóg. Zaczął mówić, a głos
miał niski i donośny.
- Jako przedstawiciel
Wielkiego Cesarstwa Aurów, wysłannik jego Cesarskiej Mości – pana Oguriqu i
jedynego władcy kontynentu, z mocy nadanych mi przez mój lud za podburzanie
tłumu, naruszenie godności państwa i złorzeczenie skazuję cię na karę śmierci
poprzez powieszenie. Jakie są twoje ostatnie
słowa?
Dziewuszka miała może
sześć, najwyżej siedem lat. Sznur na jej szyi związany był mocno, z
precyzją kata. Owy kat podtrzymywał ją w pasie, ponieważ stołek, na którym próbowała stać był po
prostu za niski na tak małą osóbkę. Mała załkała, szukając wzrokiem matki, która może stała teraz gdzieś wśród tłumu.
Matka płakała przy samym podwyższeniu, wyciągając ręce, pewnie ostatni już raz,
do swojej córki. Kobieta nie pochodziła
z wysokich klas, na głowie miała czepek zrobiony z łachmanów, a suknia
ubrudzona była błotem. Zbrojni przytrzymywali ją oburącz, raz po raz uderzając po twarzy.
-Ja nic nie robiłam - pisnęła dziewczynka, szamocząc się w uścisku
kata. - Ja przepraszam.
Wybuchła płaczem, popatrzyła na wysokiego i szczupłego mężczyznę odzianego
w czerń i czerwień. Patrzyła wzrokiem
niewinnego, bezbronnego dziecka. Chcąc jakby przeprosić, obiecać że to się nie powtórzy, łkała.
I patrzyła na Aura.
A on tylko skinął ręką na
kata, aby ten uwolnił małą spod swych silnych ramion. Zakłopotany, po chwili wysunął
też spod jej mokrych stóp stołek. Matka zawyła
z żalu.
Następna byłam ja.
Zdążyli mi założyć sznur. Szorstki i nieprzyjemny owinął się wokół mej szyi,
jak naszyjnik, jak obroża. Ludzie lubią zabijać w ten sposób. Bez krwi na
rękach, bez wyrzutów sumienia. Powtarzają sobie, to nie ja zabiłem, to sznur za
mocno ścisnął gardło nieszczęśnika. Ale to nie była godna śmierć, nikt nie chce
tak umierać. Zostawiony, porzucony, wiszący mimowolnie, gdy jego ciało kołysze
wiatr.
Uderzyła mnie fala
strachu, tego samego strachu, który nękał tamtą dziewczynkę. Zapragnęłam poczuć
czyjąś bliskość, czyjeś ciepło. Mieć jakieś wspomnienie z chwili śmierci.
-
Alneran, jesteś tam? – spróbowałam nawiązać rozmowę w
myślach.
Cisza, mimo tylu wrzasków,
mimo gwaru jaki panował wśród tłumu, odpowiedziała mi cisza.
Aur, mężczyzna odziany w
czerń i czerwień, przedstawiciel Wielkiego Cesarstwa Oguriqu, wysłannik jego
Cesarskiej Mości, bla, bla, bla, zaczął wygłaszać drugą mowę. Tym razem
dotyczyła ona mnie.
- Za kontakty z
pozaziemskimi istotami, bluźnierstwo i
obrazę władz tych ziem skazuje cię na śmierć przez powieszenie. Jakie są twoje ostatnie słowa?
Nie słuchałam go. Szukałam wśród tłumu gapiów matki. Na próżno.
Wiedziałam, że nie przyjdzie.
-Jakie są twoje ostatnie
słowa, o Wyklęta?
Jakie mogłyby to być
słowa? Popatrzyłam na Oguriqańskiego zwierzchnika. Kiedyś te ziemie były wolne, czyste,
piękne. Kiedyś należały do państw Kordu: do Teronu, Forsonu, Kearth, do
wysp Matta… A potem nastała wojna z Oguriqiem. Wojna która ukarała nas, nas wszystkich – żony, matki, ojców, mężów,
dzieci, kapłanów… Wszystkich. Ta wojna
nie zadecydowała o tym, kto miał rację – my, czy Wielkie Cesarstwo Aurów. Ta
wojna zdecydowała, kto miał umrzeć. Przegraliśmy ją i teraz żyjemy pod zaborem
Aurów. Tak oficjalnie nazwano to
Kontrolami albo Andwem. Tak zwaną „daniną”.
I każdy kto podważy słuszność i potęgę Oguriqu, zostaje ścięty, powieszony,
otruty. Dla przykładu. Żebyś,
przechodząc ulicą, patrzył na ciała tych ludzi, żebyś widział, co może stać
się z tobą, gdy odważysz się obrazić Oguriq… zwany przez tutejszych
Krwawym Lądem.
Podczas wojny walczyliśmy z Oguriqiem. Walczyliśmy wśród kul ognia, które zrzucały na nasze ziemie ich ptaki
bojowe, wielkie sępy. Ogień ten podpalał domy, spalał dzieci i
matki, pochłaniał każde istnienie, każdy przedmiot. A jednak walczyliśmy, my –
lud Kordu, niegdyś wolnego kontynentu. Walczyliśmy wśród tej czerwieni,
pomarańczy i żółci, wybuchających wokół.
- Walczcie - zwróciłam
się do ludzi. - Walczcie w ogniu.
Walczcie w ogniu. Walczcie w ogniu.
Kat uniósł nogę, aby
wykopać mi stołek spod nóg. I potem wszystko zadziało się błyskawicznie.
Złapałam się ręką za
sznur, podciągnęłam mocno i zawirowałam nabierając impetu, poprzez odbicie się od stołka. Kopnęłam kata, a ten upadł,
pozbawiony świadomości. Ludzie zaczęli wrzeszczeć, krzyczeć, uciekać. Sznur pękł pod naporem siły. Miękko opadłam
na drewniany podest. Ktoś ze straży krzyknął „łapać Wyklętą!”. Rozejrzałam się
po dziedzińcu, na wszystkich ulicach ustawili się rycerze odziani w czerń i
czerwień oraz straż Teronu. Dołem nie przejdę. Ale jest jeszcze góra.
Podskoczyłam i wspięłam się na szczyt szubienicy, na poziomą belkę, która od
deszczu teraz była przeraźliwie śliska. Z niej skoczyłam na balkon któregoś z
domów. Świst strzały zasyczał mi nad uchem, płatek zaczął mnie piec i swędzieć.
Podrapałam się lekko, a za paznokciami została gęsta krew. Pognałam naprzód.
Znałam tę drogę od
dziecka, przemierzałam dachy wraz z bratem,
razem skakaliśmy balkonu na
balkon, z dachu na dach, z wieży na
wieżę. Wiedziałam dokładnie, w którą
stronę uciekać.
Zahamowałam, gdy pod
moimi stopami dach domu nagle się urwał. Przede mną bezkresne morze spokojnie
falowało podczas burzy. Słyszałam nadciągające głosy, zgrzyt mieczy i świst
strzał. Oni nie poddadzą się tak łatwo. Złapanie Wybranego... to znaczy –
Wyklętego, byłoby dla nich powodem do dumy, uśmiercenie go powodem do
świętowania.
Skoczyłam do morza.
Wpłynęłam tam, gdzie
zwykle się chowałam, w kotlinie, tuż przy porcie. Jaskinia niemal cała była sucha, za to całkowicie bezpieczna
i opuszczona. Czasami tylko zamieszkiwały ją morskie stworzenia. Teraz, oprócz
paru rybek nie było nikogo. Przetarłam zranione ucho, syknęłam z bólu i
wytarłam rękaw kurtki o spodnie. Matka nienawidziła, gdy nie nosiłam sukni. Gdy
tylko zobaczyła mnie w spodniach, zawsze
zaczynała wtedy płakać. A ja nienawidziłam, kiedy płacze.
-
Jestem.
Usłyszałam głos.
Niespokojnie poruszyłam głową, szukając kogoś, kto mógł zbliżyć się do jaskini.
Nikogo nie było. Wiedziałam, że głos nie dochodzi od żywej istoty. Uśmiechnęłam
się kpiąco.
- Jesteś – potwierdziłam oschle w myślach. – Chwała ci za to, łaskawco.
-
Przecież wiesz, że nie mogłem się odezwać tam, na szubienicy. Za tobą stał
kapłan, który ciągle skanował twoje myśli.
Nie odpowiedziałam. Jak
zwykle miał racje.
- I ty wiesz – ciągnął swym
spokojnym głosem, docierającym wprost do mojego mózgu – że mam rację. Zawsze ją mam.
-
Mogłam się z tobą nie pożegnać – rzuciłam,
jakby oskarżycielsko. – Alneran, nie
pożegnalibyśmy się.
-
Przecież wiesz, że to tak nie działa. Ja jestem Smokiem, ty Wybraną. Po twojej
śmierci istnieje szansa, że również zostaniesz Smokiem. Pożegnanie nie byłoby
potrzebne, nie rozstalibyśmy się.
-
Nie truj mi – przerwałam mu, wykrzywiając usta w grymasie
– o prawdopodobieństwie i
przypuszczeniach. Smok może połączyć się tylko z Wybranym. Nie może połączyć
się z drugim Smokiem. Nawet gdybym po
śmierci przemieniła się w Smoka, nie spotkalibyśmy się. Z resztą po śmierci nie
ma nic, jest pustka. Ktoś kto umarł, nie ma już drogi powrotnej, ani żadnej
drugiej szansy.
-
Ja umarłem.
-
Bo jesteś Smokiem – westchnęłam. - Jesteś duchem zmarłego, którego za życia Para Boskich umiłowała jak
syna. I wybacz, ale mnie żaden bóg nie umiłuje taką miłością.
-
Rozmawiałem z Parą Boskich – zaczął, choć wiedział, że
nienawidzę, gdy z nimi rozmawia. – Powiedzieli
mi o niebezpieczeństwie, które już nadciągnęło, o jakiejś czarnej godzinie. O
śmierci.
-
Ta twoja Para Boskich, Alneran, łże na
każdym kroku. Mąci ci w głowie, oszukuje.
Nie odpowiedział. Nasza
mentalna rozmowa zakończyła się na chwilę.
- Przecież wiesz, że oni istnieją. Są prawdziwi. Pani i Pan Wszechmocny
to nie jakaś dziecinna legenda.
-
Wierzę, że istniej – zapewnił mnie, mimo że wiedział, że nie dam
się przekonać. - Wierzę, że nie są
legendą. Ale na świecie jest tyle zła, tyle niewysłuchanych modlitw… Jak
mogłabym zaufać komuś, kto do tego dopuszcza?
-
Mówisz, że na świecie jest tyle zła – zadumał się. – A powiedz mi, mała, kto ten świat tworzy? Czyżby
nie ludzie?
-
Masz rację – powiedziałam w myślach wściekła, po długiej chwili milczenia. – Jak zwykle masz rację. Jak zwykle w naszej
parszywej znajomości, to ty masz rację. Dziwne, że przywilej bycia Smokiem,
Synem Pary Boskich, nadaje ci prawo mania racji we wszystkim. Zastanawiałam się
nad tym..
-
Powiedz – przerwał mi spokojnym i wesołym głosem. – A zastanawiałaś się kiedyś nad tym, dlaczego
kruki są czarne?
-
Czy to kolejna filozoficzna rozmowa, której finałem będzie zdanie „Jak zwykle
masz rację.”?
-Oczywiście – zaśmiał się w moich myślach. Ta mentalna rozmowa
zaczęła być irytująca. Chyba przypomniałam sobie, dlaczego go nienawidzę. – Ale odpowiedz, zastanawiałaś się, dlaczego
kruki są czarne?
-
Nie, nie zastanawiałam się – wstałam i weszłam na
wielki kamień, by móc zobaczyć ile osób pałęta się jeszcze po ulicach.
- No właśnie. Bo nie zastanawiasz się nad rzeczami oczywistymi. A więc –
nie zastanawiaj się, dlaczego ja mam zawsze rację.
-
Nudzisz mnie – rzuciłam niechętnie.
Wyszłam z jaskini i
udałam się znajomą drogą do domu. Na
ulicy spotkałam tylko pojedyncze osoby. Większością byli napici mężczyźni i ich
damy w towarzystwie. Towarzystwo dam cieszyło mężczyzn, choć pewnie miny im
zrzedną, gdy owe damy zażądają opłaty za to… towarzystwo.
Z pobliskiego okna
wydobywały się dźwięki nienagannej zabawy jakiejś pary. Para, jak można było się domyślić, była w
łóżku, co potwierdziła wyrzucona na ulice poduszka. Poduszkę złapał mężczyzna,
od dawna przyglądający się tym figlom. Najprawdopodobniej był to mąż damy,
która tak nienagannie i wyjątkowo głośno się bawiła.
Skręciłam w pobliską
uliczkę, pustą, jeszcze pełną kałuż po burzy.
- Jesteś zła? – usłyszałam cichy głos. Cichy, ale dumny i podniosły.
Głos Alnerana.
- Spadaj – ucięłam. – Moi
rodzice nie polubili cię. Nie chcę, żebyś rozmawiał ze mną, gdy będę w domu.
-
I tak mnie nie słyszą, moje myśli słyszysz tylko ty.
-
Wiedzą, kiedy z tobą rozmawiam. Podobno odpływam wtedy i wyłączam się na świat.
-
Ale wezwiesz mnie później? – udało mi się wyłapać
strach w jego głosie. -Porozmawiamy o
tym, co powiedzieli mi Boscy?
-
Nie wierzę w ich bajki, Alneran.
-
Powiedzieli mi o twojej przyszłości. I o ogniu, który rozpętasz. Porozmawiamy?
-
Jeśli okaże się, że ten ogień podpali również i Parę Boskich, chętnie posłucham.
-
Podpali cały świat.
Nie usłyszałam już go.
Alneran, Smok, który wybrał prostą córkę kupca na swoją Wybraną, nie
odpowiedział już na moje wezwanie. I nie dane mi było dowiedzieć się, dlaczego.
***
Izba była przepełniona
zapachem ziół i wszelakich przypraw. Zapach kolendry, mandragory, kardamonu i goździków uderzyły we
mnie, bombardując nozdrza swymi ostrymi
wonnymi niteczkami. Weren i Emiel siedzieli przy kominku w rogu pomieszczenia i
grali w łapki. Oboje oczywiście oszukiwali, ale żadne z nich nie miało
pretensji do drugiego. Matka stała przy blacie i mieszała coś w garnku, klnąc
przy tym jak stary kowal. Pewnie znowu dostała po twarzy. Ojciec jak zwykle
leżał na łóżku, pijany w najlepsze.
- Wróciłam – rzekłam
niechętnie.
Wszyscy w domu drgnęli i
popatrzyli moją stronę. Garnek zupy wylał
się na podłogę, ojciec poderwał się i usiadł na łóżku. Chłopaki zaprzestali
gry, z niepokojem patrząc na rodziców.
Przeszłam po izbie
swobodnie, z wyczuwalną odrazą i nienawiścią.
- Czemu tu przyszłaś, o
Wyklęta? – zapytała przerażona matka. – Czy nie potraktowaliśmy cię hojnie? Czy
nie byliśmy dla ciebie dobrzy?
- Też się cieszę, że cię
widzę – parsknęłam wrogo.
- Dostąpiłaś wielkiego
zaszczytu – warknął ojciec, podchodząc.
- Jakiego?! – wrzasnęłam.
– Mam wam jeszcze za to dziękować? Mam wam dziękować za to, że mnie
wydaliście?! Za to, że moi właśni rodzice wydali jedyną córkę na śmierć?!
Uderzył mnie z całej
siły. Zatoczyłam się po pokoju, w ułamku sekundy zauważyłam, jak chłopaki
chowają się za łóżkiem. Ojciec zdjął pas, złapał mnie za włosy i zamachnął się
mocno. Plecy rozpaliły mnie żywym ogniem.
***
- Wystarczy – usłyszałam
za sobą znajomy głos. – Ojcze, ona poniosła już karę.
- Każde życie Wyklętej
przybliża nas do Wielkiego Nieszczęścia – zasapany ojciec zwrócił się do mojego
starszego brata. - Czasu Ciemności i Śmierci. Czarnej Godziny.
- To tylko przepowiednia.
Naprawdę sądzisz, że Belgilangan jest na tyle ważna, żeby jej życie decydowało
o losach świata? Daj spokój, ojcze.
Popatrzyłam na Referina,
dziękując mu w spojrzeniu. On pokiwał głową i wyszedł na dwór. Wiedziałam,
gdzie poszedł. Wyrwałam się spod uścisku ojca i poleciałam za bratem. Kopnęłam
przy tym garnek tak, że zupa całkowicie wylała się na podłogę.
- Wyklęta – usłyszałam za
plecami głos matki. Płakała. Nienawidziłam, kiedy płakała.
***
Znalazłam Referina na
szczycie wieży. Zawsze wdrapywał się tam po powrocie do domu, gdy tylko
widział, że ojciec znowu zdzierżył mnie pasem. Dach wieży nie był taki stromy, dzięki
czemu spokojnie mogliśmy tam siedzieć całymi nocami i wpatrywać się w świątynię
Pary Boskich na wschodnim dziedzińcu Ormu – stolicy Teronu. Przysiadłam się koło
brata, przytuliłam i na chwilę zamknęłam oczy.
Potem je otworzyłam i wpatrzyłam w mężczyznę. Był nieziemsko przystojny,
o niebieskich oczach i kruczoczarnych włosach. Córki przyjaciół ojca zabijały
się o jego rękę. Dosłownie. Słyszałam kiedyś, że jedna zabiła swoją siostrę,
gdy obie poszły pozbierać maliny dla Referina. To był taki układ - ta, która zbierze więcej malin miała zostać
jego żoną. Niestety starsza siostra zabiła młodszą, ale gdy już wracała ciesząc
się, że mój braciszek będzie jej… on już dzielił łoże z pewną piękną córką…
Ojcem owej córki był kapłan świątyni Pary Boskich.
- Czasami ci zazdroszczę
– zaczęłam, poprawiając koszulę.
- Czego, Bel? – zapytał.
Bel, zawsze się tak do mnie zwracał, zawsze. Matka nazywała mnie „Wyklętą”,
Weren i Emiel - „Belgilangan”, a ojciec… Jedyny kontakt z ojcem miałam poprzez
pas. A Referin mówił do mnie „Bel”. Po prostu – Bel.
- Jesteś ich pupilkiem –
westchnęłam. – Pierworodny syn, ukochane dziecko, ten „dobry”. Gdyby nie ty, pewnie zaciągnęliby mnie siłą
przed nogi kapłana i poprosili o śmierć „w imię dobra”.
Nie odpowiedział,
wiedział, że to nie ma sensu. Ja byłam drugim ich dzieckiem. Moja matka była w
bliźniaczej ciąży, ale gdy urodziła chłopca i dziewczynkę, tylko dziewczynka
przeżyła. Przez to mnie nienawidzą. Nazwali mnie Belgilangan, co w Wygasłym
Języku znaczy „Wyklęta”.
- Alneran nie odzywał się,
gdy ojciec cię…? – zapytał Referin, widząc, że zaczynam znowu myśleć o
rodzicach.
- Nie – pokręciłam
głową. – Dlaczego tylko ja go słyszę?
Nie ty, nie chłopaki? Tylko ja?
- Może tylko ty jesteś
godna? Nie wiem, Bel, nie wiem wszystkiego. Wiem jedynie, że ludzie nie żyją
tylko po to, żeby żyć. Żyją po coś
więcej, po coś, co mogłoby zmienić świat na lepsze… albo na gorsze.
Nastała cisza. Burza już
dawno ucichła, teraz w mieście panowała głucha noc. Spokojna i tajemnicza, tak
jak sen, spokojny, niezbadany, czasami straszny, radosny, zaskakujący.
Tajemniczy.
- Ale za jedno cię
podziwiam, Bel. Byłem na egzekucji. Nie mówiłem ci, żebyś nie zaczęła się
rozczulać, ale nie chciałem, żebyś została sama. Wzbudziłaś we mnie podziw. Podziwiam
cię. Wiesz za co? Za „walczcie w ogniu”.
- Tak tylko rzuciłam…
- Nie, nie – przerwał. –
To był znak buntu. Ludzie Kordu muszą w końcu obudzić się i przekonać, że to są
nasze ziemie, a nie czarno-czerwonych ścierw. To my tu byliśmy pierwsi i to my
tu będziemy jako ostatni. Mimo że teraz panuje już pokój, my nadal musimy
pamiętać, że kiedyś walczyliśmy. Walczyliśmy w ogniu.
- Ojciec myśli inaczej.
- Ojciec i matka są
zastraszeni przez Kapłanów. Wpajają im,
że każdy Wybrany jest Wyklęty, że nastanie Czarna Godzina. Ale to zwykła bujda.
Przecież na tych ziemiach ludzie wierzyli, że Smoki i ich Wybrani byli dziećmi
Pary Boskich. Byli wyroczniami, przepowiadali przyszłość.
- Brednie – machnęłam
ręką.
Wpatrzyłam się w
horyzont. Gdzieś w oddali okazało się wiele czerwonych punktów, które ciągle
rosły. Były niewyraźne i pokryte mgłą, ale jednak widoczne. Wstałam i
przytrzymałam się flagi wbitej w dach wieży. Referin zrobił to samo. Kule
rosły, nabrały więcej barw, ognistych barw. Wydawało mi się nawet, jakby coś je
niosło ku nam. Jakby szpony podtrzymywały je w locie.
- Spadające gwiazdy? –
zapytałam brata.
- Nie – pokręcił głową.
Punkty stały się
wyraźniejsze, większe. I zaczęły nagle spadać, spadać na ulice miasta. Obudził
się krzyk i wrzask, domy zaczęły się palić, zwierzęta ryczeć z przerażenia.
Wybuchł pożar, nagle wszystkie światła w domach pozapalały się, ludzie wybiegli
an ulice.
- To nie spadające
gwiazdy – szepnęłam, podrywając się z miejsca.
- To kule ognia –
dopowiedział jakby Referin.
Wielki Sęp przeleciał nam
nad głowami, podziurawił dachy domów, zniżył się do poziomu ulic i wbił się
szponami w rozkrzyczany tłum ludzi.
- To Oguriq – głos mi się
załamał. – Rozpoczęła się kolejna wojna.
Rozpoczęła się Czarna Godzina.
- Uciekajce – usłyszałam głos Alnerana. Głos, który cierpiał.
Iiiiiiiiii! Smok! Smok!
OdpowiedzUsuńJuż kocham twoje opowiadanie, skoro w pierwszym rozdziale pojawia się smok ;D Dobra, początke jest smutny, ponury, prawdziwy do bólu. Podoba mi się. Powinnaś była od razu zaczynać od własnej twórczości... choć... nie, za bardzo polubiłam Jess.
Cóż, świetnie ci idzie i jak zwykle aż mnie ściska z niecierpliwości : co będzie dalej?!
Pozdrawiam
Wilcza
(myślisz, że ja też mam szanse po śmierci stać się smokiem? ;D)
Historia ciekawie się zapowiada. Fajne jest to nawiązanie do "Balladyny" ;)
OdpowiedzUsuńHm, hm, hm.... Ten sam super styl, ta sama buntownicza główna bohaterka, ten sam dobry, straszy brat, te same filozofie i jakże rzucający się poprzez 'kochającą się parę' wpływ Sapka. No, kochana, wracasz pełną gębą :-D. I też uważam, że nawiązanie do 'Balladyny" jest fajne. Jedyne co mi się nie podoba to ci 'źli rodzice', którzy przewijają się w wielu książkach. Nie wiem dlaczego, ale zawsze czuję przy nich jakąś niesprawiedliwość, pewnie dlatego że sama mam dobrych rodziców i według mnie rzadko się zdarza by ze złych rodziców mogły powstać wspaniałe dzieci. No bo ktoś jednak musi pchnąć nas do działania, to się nie rodzi samo z siebie. Ale oprócz tego zaczynasz wspaniale i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
~Elfka
Ps: Mimo wszystko baaardzo tęsknię za Jess, An, Legim i całą resztą :'(
Zdecydowanie bomba!!! Trochę mi się skojarzyło z Merlinem to całe porozumienie mentalne, smok, itd., co znaczy, że BARDZO mi się podoba. Jest religia - jest fajnie. Zawsze mnie to interesuje w powieściach. Od zawsze, żeby nie było :P
OdpowiedzUsuńNo to mamy tu Wyklętą. Kolejna #myśląca_z_mieczem_w_ręku_wśród_bandy_krwiożerczych_maszyn_Systemu. Super!!!
(I ten Emiel - miód malina... XD <3 )
Zaczęłaś ogniście. Trzymam za cię kciuczki!
~Thirdy
Rozdział jest naprawdę ciekawy, tematyka również przypadła mi do gustu C: Długo rozważałam czy napisać tu komentarz, czy pognać do kolejnego rozdziału, ale jednak (jak widać) zostałam tu i skomentowałam...
OdpowiedzUsuńWyłapałam w rozdziale dwa... Nie są to błędy, jedynie wydaje mi się, że tak mogło by to lepiej brzmieć. No cóż, spójrz sama c;
"pozbawiony świadomości." -Owszem, tak też jest poprawnie, ale lepiej brzmi "pozbawiony przytomności".
"Przysiadłam się koło brata, przytuliłam" -Mówi się raczej "przysiadłam się do brata".
Pozdrawiam,
Krucza
O, dzięki. Zaraz poprawię, wiele dla mnie znaczą takie uwagi. ;)
Usuń