piątek, 27 lutego 2015

Czarna godzina, rozdział I

War doesn't determine who's right, only who is left.




Padał wielki, nieprzerwany deszcz.  Wiatr zrzucił z kaganków dwie wazy, które stłukły się, zostawiając po sobie jedynie drobne kawałki.   Wilkołaki przedzierały się głosem przez świst szalonego wichru, zewsząd można było usłyszeć krzyki bawiących się dzieci. Tylko Alneran nie odzywał się. Umilkł jakby, przytłumiony wszechobecnym gwarem.
Ubrany w czerń i czerwień wysoki, szczupły mężczyzna  z małym wąsikiem na twarzy przeszedł po podeście, patrząc na zasłuchany tłum.  Wysoki Aur spojrzał na skazanych, stojących już na stołkach, które zaraz ktoś wytrąci im spod nóg. Zaczął mówić, a głos miał niski i donośny.
- Jako przedstawiciel Wielkiego Cesarstwa Aurów, wysłannik jego Cesarskiej Mości – pana Oguriqu i jedynego władcy kontynentu, z mocy nadanych mi przez mój lud za podburzanie tłumu, naruszenie godności państwa i złorzeczenie skazuję cię na karę śmierci poprzez powieszenie.  Jakie są twoje ostatnie słowa?
Dziewuszka miała może sześć,  najwyżej siedem lat.  Sznur na jej szyi związany był mocno, z precyzją kata. Owy kat podtrzymywał ją w pasie, ponieważ  stołek, na którym próbowała stać był po prostu za niski na tak małą osóbkę. Mała załkała, szukając wzrokiem matki,  która może stała teraz gdzieś wśród tłumu. Matka płakała przy samym podwyższeniu, wyciągając ręce, pewnie ostatni już raz, do swojej córki.   Kobieta nie pochodziła z wysokich klas, na głowie miała czepek zrobiony z łachmanów, a suknia ubrudzona była błotem. Zbrojni przytrzymywali ją oburącz,  raz po raz uderzając po twarzy.
-Ja nic nie robiłam  - pisnęła dziewczynka, szamocząc się w uścisku kata.  - Ja przepraszam.
Wybuchła płaczem,  popatrzyła na  wysokiego i szczupłego mężczyznę odzianego w  czerń i czerwień. Patrzyła wzrokiem niewinnego,  bezbronnego dziecka.  Chcąc jakby przeprosić,  obiecać że to się nie powtórzy,  łkała.  I patrzyła na Aura.
A on tylko skinął ręką na kata, aby ten uwolnił małą spod swych silnych ramion. Zakłopotany, po chwili wysunął też spod jej mokrych stóp stołek.  Matka zawyła z żalu.
Następna byłam ja. Zdążyli mi założyć sznur. Szorstki i nieprzyjemny owinął się wokół mej szyi, jak naszyjnik, jak obroża. Ludzie lubią zabijać w ten sposób. Bez krwi na rękach, bez wyrzutów sumienia. Powtarzają sobie, to nie ja zabiłem, to sznur za mocno ścisnął gardło nieszczęśnika. Ale to nie była godna śmierć, nikt nie chce tak umierać. Zostawiony, porzucony, wiszący mimowolnie, gdy jego ciało kołysze wiatr.
Uderzyła mnie fala strachu, tego samego strachu, który nękał tamtą dziewczynkę. Zapragnęłam poczuć czyjąś bliskość, czyjeś ciepło. Mieć jakieś wspomnienie z chwili śmierci.
- Alneran, jesteś tam? – spróbowałam nawiązać rozmowę w myślach.
Cisza, mimo tylu wrzasków, mimo gwaru jaki panował wśród tłumu, odpowiedziała mi cisza.
Aur, mężczyzna odziany w czerń i czerwień, przedstawiciel Wielkiego Cesarstwa Oguriqu, wysłannik jego Cesarskiej Mości, bla, bla, bla, zaczął wygłaszać drugą mowę. Tym razem dotyczyła ona mnie.
- Za kontakty z pozaziemskimi istotami,  bluźnierstwo i obrazę władz tych ziem skazuje cię na śmierć przez powieszenie.  Jakie są twoje ostatnie słowa?
Nie słuchałam go.  Szukałam wśród tłumu gapiów matki. Na próżno. Wiedziałam, że nie przyjdzie. 
-Jakie są twoje ostatnie słowa, o Wyklęta?
Jakie mogłyby to być słowa? Popatrzyłam na Oguriqańskiego zwierzchnika.  Kiedyś te ziemie były wolne,  czyste,  piękne. Kiedyś należały do państw Kordu: do Teronu, Forsonu, Kearth, do wysp Matta…  A potem nastała wojna z Oguriqiem.  Wojna która ukarała nas,  nas wszystkich – żony, matki, ojców, mężów, dzieci, kapłanów… Wszystkich.   Ta wojna nie zadecydowała o tym, kto miał rację – my, czy Wielkie Cesarstwo Aurów. Ta wojna zdecydowała, kto miał umrzeć. Przegraliśmy ją i teraz żyjemy pod zaborem Aurów.  Tak oficjalnie nazwano to Kontrolami albo Andwem.  Tak zwaną „daniną”. I każdy kto podważy słuszność i potęgę Oguriqu, zostaje ścięty,  powieszony,  otruty.  Dla przykładu. Żebyś, przechodząc ulicą, patrzył na ciała tych ludzi, żebyś widział, co może stać się  z tobą, gdy odważysz  się obrazić Oguriq… zwany przez tutejszych Krwawym Lądem.
  Podczas wojny walczyliśmy z Oguriqiem.  Walczyliśmy wśród kul ognia,  które zrzucały na nasze ziemie ich ptaki bojowe,  wielkie sępy.  Ogień ten podpalał domy, spalał dzieci i matki, pochłaniał każde istnienie, każdy przedmiot. A jednak walczyliśmy, my – lud Kordu, niegdyś wolnego kontynentu. Walczyliśmy wśród tej czerwieni, pomarańczy i żółci, wybuchających wokół.
- Walczcie - zwróciłam się do ludzi.  - Walczcie w ogniu.
Walczcie w ogniu.  Walczcie w ogniu.
Kat uniósł nogę, aby wykopać mi stołek spod nóg. I potem wszystko zadziało się błyskawicznie.
Złapałam się ręką za sznur, podciągnęłam mocno i zawirowałam nabierając impetu, poprzez odbicie  się od stołka. Kopnęłam kata, a ten upadł, pozbawiony świadomości. Ludzie zaczęli wrzeszczeć, krzyczeć, uciekać.  Sznur pękł pod naporem siły. Miękko opadłam na drewniany podest. Ktoś ze straży krzyknął „łapać Wyklętą!”. Rozejrzałam się po dziedzińcu, na wszystkich ulicach ustawili się rycerze odziani w czerń i czerwień oraz straż Teronu. Dołem nie przejdę. Ale jest jeszcze góra. Podskoczyłam i wspięłam się na szczyt szubienicy, na poziomą belkę, która od deszczu teraz była przeraźliwie śliska. Z niej skoczyłam na balkon któregoś z domów. Świst strzały zasyczał mi nad uchem, płatek zaczął mnie piec i swędzieć. Podrapałam się lekko, a za paznokciami została gęsta krew. Pognałam naprzód.
Znałam tę drogę od dziecka, przemierzałam dachy wraz z bratem,  razem skakaliśmy  balkonu na balkon, z dachu na dach, z  wieży na wieżę.  Wiedziałam dokładnie, w którą stronę uciekać.
Zahamowałam, gdy pod moimi stopami dach domu nagle się urwał. Przede mną bezkresne morze spokojnie falowało podczas burzy. Słyszałam nadciągające głosy, zgrzyt mieczy i świst strzał. Oni nie poddadzą się tak łatwo. Złapanie Wybranego... to znaczy – Wyklętego, byłoby dla nich powodem do dumy, uśmiercenie go powodem do świętowania.
Skoczyłam do morza.
Wpłynęłam tam, gdzie zwykle się chowałam, w kotlinie, tuż przy porcie. Jaskinia niemal  cała była sucha, za to całkowicie bezpieczna i opuszczona. Czasami tylko zamieszkiwały ją morskie stworzenia. Teraz, oprócz paru rybek nie było nikogo. Przetarłam zranione ucho, syknęłam z bólu i wytarłam rękaw kurtki o spodnie. Matka nienawidziła, gdy nie nosiłam sukni. Gdy tylko zobaczyła mnie  w spodniach, zawsze zaczynała wtedy płakać. A ja nienawidziłam, kiedy  płacze.
- Jestem.
Usłyszałam głos. Niespokojnie poruszyłam głową, szukając kogoś, kto mógł zbliżyć się do jaskini. Nikogo nie było. Wiedziałam, że głos nie dochodzi od żywej istoty. Uśmiechnęłam się kpiąco.
- Jesteś – potwierdziłam oschle w myślach. – Chwała ci za to, łaskawco.
- Przecież wiesz, że nie mogłem się odezwać tam, na szubienicy. Za tobą stał kapłan, który ciągle skanował twoje myśli.
Nie odpowiedziałam. Jak zwykle miał racje.
-  I ty wiesz – ciągnął swym spokojnym głosem, docierającym wprost do mojego mózgu – że mam rację. Zawsze ją mam.
- Mogłam  się z tobą nie pożegnać – rzuciłam, jakby oskarżycielsko. – Alneran, nie pożegnalibyśmy się.
- Przecież wiesz, że to tak nie działa. Ja jestem Smokiem, ty Wybraną. Po twojej śmierci istnieje szansa, że również zostaniesz Smokiem. Pożegnanie nie byłoby potrzebne, nie rozstalibyśmy się.
- Nie truj mi – przerwałam mu, wykrzywiając usta w grymasie – o prawdopodobieństwie i przypuszczeniach. Smok może połączyć się tylko z Wybranym. Nie może połączyć się z drugim Smokiem.  Nawet gdybym po śmierci przemieniła się w Smoka, nie spotkalibyśmy się. Z resztą po śmierci nie ma nic, jest pustka. Ktoś kto umarł, nie ma już drogi powrotnej, ani żadnej drugiej szansy.
- Ja umarłem.
- Bo jesteś Smokiem – westchnęłam. - Jesteś duchem zmarłego, którego za życia Para Boskich umiłowała jak syna. I wybacz, ale mnie żaden bóg nie umiłuje taką miłością.
- Rozmawiałem z Parą Boskich – zaczął, choć wiedział, że nienawidzę, gdy z nimi rozmawia. – Powiedzieli mi o niebezpieczeństwie, które już nadciągnęło, o jakiejś czarnej godzinie. O śmierci.
- Ta twoja Para Boskich, Alneran,  łże na każdym kroku. Mąci ci w głowie, oszukuje.
Nie odpowiedział. Nasza mentalna rozmowa zakończyła się na chwilę.
- Przecież wiesz, że oni istnieją. Są prawdziwi. Pani i Pan Wszechmocny to nie jakaś dziecinna legenda.
- Wierzę, że istniej – zapewnił mnie, mimo że wiedział, że nie dam się przekonać. - Wierzę, że nie są legendą. Ale na świecie jest tyle zła, tyle niewysłuchanych modlitw… Jak mogłabym zaufać komuś, kto do tego dopuszcza?
- Mówisz, że na świecie jest tyle zła – zadumał się. – A powiedz mi, mała, kto ten świat tworzy? Czyżby nie ludzie?
- Masz rację – powiedziałam w myślach wściekła,  po długiej chwili milczenia. – Jak zwykle masz rację. Jak zwykle w naszej parszywej znajomości, to ty masz rację. Dziwne, że przywilej bycia Smokiem, Synem Pary Boskich, nadaje ci prawo mania racji we wszystkim. Zastanawiałam się nad tym..
- Powiedz – przerwał mi spokojnym i wesołym głosem. – A zastanawiałaś się kiedyś nad tym, dlaczego kruki są czarne?
- Czy to kolejna filozoficzna rozmowa, której finałem będzie zdanie „Jak zwykle masz rację.”?
-Oczywiście – zaśmiał się w moich myślach. Ta mentalna rozmowa zaczęła być irytująca. Chyba przypomniałam sobie, dlaczego go nienawidzę. – Ale odpowiedz, zastanawiałaś się, dlaczego kruki są czarne?
- Nie, nie zastanawiałam się – wstałam i weszłam na wielki kamień, by móc zobaczyć ile osób pałęta się jeszcze po ulicach.
- No właśnie. Bo nie zastanawiasz się nad rzeczami oczywistymi. A więc – nie zastanawiaj się, dlaczego ja mam zawsze rację.
- Nudzisz mnie – rzuciłam niechętnie.
Wyszłam z jaskini i udałam się znajomą drogą do domu.  Na ulicy spotkałam tylko pojedyncze osoby. Większością byli napici mężczyźni i ich damy w towarzystwie. Towarzystwo dam cieszyło mężczyzn, choć pewnie miny im zrzedną, gdy owe damy zażądają opłaty za to… towarzystwo.
Z pobliskiego okna wydobywały się dźwięki nienagannej zabawy jakiejś pary.  Para, jak można było się domyślić, była w łóżku, co potwierdziła wyrzucona na ulice poduszka. Poduszkę złapał mężczyzna, od dawna przyglądający się tym figlom. Najprawdopodobniej był to mąż damy, która tak nienagannie i wyjątkowo głośno się bawiła.
Skręciłam w pobliską uliczkę, pustą, jeszcze pełną kałuż po burzy.
- Jesteś zła? – usłyszałam cichy głos. Cichy, ale dumny i podniosły. Głos Alnerana.
- Spadaj – ucięłam. – Moi rodzice nie polubili cię. Nie chcę, żebyś rozmawiał ze mną, gdy będę w domu.
- I tak mnie nie słyszą, moje myśli słyszysz tylko ty.
- Wiedzą, kiedy z tobą rozmawiam. Podobno odpływam wtedy i wyłączam się na świat.
- Ale wezwiesz mnie później? – udało mi się wyłapać strach w jego głosie. -Porozmawiamy o tym, co powiedzieli mi Boscy?
- Nie wierzę w ich bajki, Alneran.
- Powiedzieli mi o twojej przyszłości. I o ogniu, który rozpętasz. Porozmawiamy?
- Jeśli okaże się, że ten ogień podpali również i Parę Boskich, chętnie posłucham.
- Podpali cały świat.
Nie usłyszałam już go. Alneran, Smok, który wybrał prostą córkę kupca na swoją Wybraną, nie odpowiedział już na moje wezwanie. I nie dane mi było dowiedzieć się, dlaczego.

***

Izba była przepełniona zapachem ziół i wszelakich przypraw. Zapach kolendry,  mandragory, kardamonu i goździków uderzyły we mnie, bombardując nozdrza swymi  ostrymi wonnymi niteczkami. Weren i Emiel siedzieli przy kominku w rogu pomieszczenia i grali w łapki. Oboje oczywiście oszukiwali, ale żadne z nich nie miało pretensji do drugiego. Matka stała przy blacie i mieszała coś w garnku, klnąc przy tym jak stary kowal. Pewnie znowu dostała po twarzy. Ojciec jak zwykle leżał na łóżku, pijany w najlepsze.
- Wróciłam – rzekłam niechętnie.
Wszyscy w domu drgnęli i popatrzyli  moją stronę. Garnek zupy wylał się na podłogę, ojciec poderwał się i usiadł na łóżku. Chłopaki zaprzestali gry, z niepokojem patrząc na rodziców.
Przeszłam po izbie swobodnie, z wyczuwalną odrazą i nienawiścią.
- Czemu tu przyszłaś, o Wyklęta? – zapytała przerażona matka. – Czy nie potraktowaliśmy cię hojnie? Czy nie byliśmy dla ciebie dobrzy?
- Też się cieszę, że cię widzę – parsknęłam wrogo.
- Dostąpiłaś wielkiego zaszczytu – warknął ojciec, podchodząc.
- Jakiego?! – wrzasnęłam. – Mam wam jeszcze za to dziękować? Mam wam dziękować za to, że mnie wydaliście?! Za to, że moi właśni rodzice wydali jedyną córkę na śmierć?!
Uderzył mnie z całej siły. Zatoczyłam się po pokoju, w ułamku sekundy zauważyłam, jak chłopaki chowają się za łóżkiem. Ojciec zdjął pas, złapał mnie za włosy i zamachnął się mocno. Plecy rozpaliły mnie żywym ogniem.

***

- Wystarczy – usłyszałam za sobą znajomy głos. – Ojcze, ona poniosła już karę. 
- Każde życie Wyklętej przybliża nas do Wielkiego Nieszczęścia – zasapany ojciec zwrócił się do mojego starszego brata. - Czasu Ciemności i Śmierci. Czarnej Godziny.
- To tylko przepowiednia. Naprawdę sądzisz, że Belgilangan jest na tyle ważna, żeby jej życie decydowało o losach świata? Daj spokój, ojcze.
Popatrzyłam na Referina, dziękując mu w spojrzeniu. On pokiwał głową i wyszedł na dwór. Wiedziałam, gdzie poszedł. Wyrwałam się spod uścisku ojca i poleciałam za bratem. Kopnęłam przy tym garnek tak, że zupa całkowicie wylała się na podłogę.
- Wyklęta – usłyszałam za plecami głos matki. Płakała. Nienawidziłam, kiedy płakała.

***

Znalazłam Referina na szczycie wieży. Zawsze wdrapywał się tam po powrocie do domu, gdy tylko widział, że ojciec znowu zdzierżył mnie pasem. Dach wieży nie był taki stromy, dzięki czemu spokojnie mogliśmy tam siedzieć całymi nocami i wpatrywać się w świątynię Pary Boskich na wschodnim dziedzińcu Ormu – stolicy Teronu. Przysiadłam się koło brata, przytuliłam i na chwilę zamknęłam oczy.  Potem je otworzyłam i wpatrzyłam w mężczyznę. Był nieziemsko przystojny, o niebieskich oczach i kruczoczarnych włosach. Córki przyjaciół ojca zabijały się o jego rękę. Dosłownie. Słyszałam kiedyś, że jedna zabiła swoją siostrę, gdy obie poszły pozbierać maliny dla Referina. To był taki układ -  ta, która zbierze więcej malin miała zostać jego żoną. Niestety starsza siostra zabiła młodszą, ale gdy już wracała ciesząc się, że mój braciszek będzie jej… on już dzielił łoże z pewną piękną córką… Ojcem owej córki był kapłan świątyni Pary Boskich.
- Czasami ci zazdroszczę – zaczęłam, poprawiając koszulę.
- Czego, Bel? – zapytał. Bel, zawsze się tak do mnie zwracał, zawsze. Matka nazywała mnie „Wyklętą”, Weren i Emiel - „Belgilangan”, a ojciec… Jedyny kontakt z ojcem miałam poprzez pas. A Referin mówił do mnie „Bel”. Po prostu – Bel.
- Jesteś ich pupilkiem – westchnęłam. – Pierworodny syn, ukochane dziecko, ten „dobry”.  Gdyby nie ty, pewnie zaciągnęliby mnie siłą przed nogi kapłana i poprosili o śmierć „w imię dobra”.
Nie odpowiedział, wiedział, że to nie ma sensu. Ja byłam drugim ich dzieckiem. Moja matka była w bliźniaczej ciąży, ale gdy urodziła chłopca i dziewczynkę, tylko dziewczynka przeżyła. Przez to mnie nienawidzą. Nazwali mnie Belgilangan, co w Wygasłym Języku znaczy „Wyklęta”.
- Alneran nie odzywał się, gdy ojciec cię…? – zapytał Referin, widząc, że zaczynam znowu myśleć o rodzicach.
- Nie – pokręciłam głową.  – Dlaczego tylko ja go słyszę? Nie ty, nie chłopaki? Tylko ja?
- Może tylko ty jesteś godna? Nie wiem, Bel, nie wiem wszystkiego. Wiem jedynie, że ludzie nie żyją tylko po to, żeby żyć.  Żyją po coś więcej, po coś, co mogłoby zmienić świat na lepsze… albo na gorsze.
Nastała cisza. Burza już dawno ucichła, teraz w mieście panowała głucha noc. Spokojna i tajemnicza, tak jak sen, spokojny, niezbadany, czasami straszny, radosny, zaskakujący. Tajemniczy.
- Ale za jedno cię podziwiam, Bel. Byłem na egzekucji. Nie mówiłem ci, żebyś nie zaczęła się rozczulać, ale nie chciałem, żebyś została sama. Wzbudziłaś we mnie podziw. Podziwiam cię. Wiesz za co? Za „walczcie w ogniu”. 
- Tak tylko rzuciłam…
- Nie, nie – przerwał. – To był znak buntu. Ludzie Kordu muszą w końcu obudzić się i przekonać, że to są nasze ziemie, a nie czarno-czerwonych ścierw. To my tu byliśmy pierwsi i to my tu będziemy jako ostatni. Mimo że teraz panuje już pokój, my nadal musimy pamiętać, że kiedyś walczyliśmy. Walczyliśmy w ogniu.
- Ojciec myśli inaczej.
- Ojciec i matka są zastraszeni przez Kapłanów.  Wpajają im, że każdy Wybrany jest Wyklęty, że nastanie Czarna Godzina. Ale to zwykła bujda. Przecież na tych ziemiach ludzie wierzyli, że Smoki i ich Wybrani byli dziećmi Pary Boskich. Byli wyroczniami, przepowiadali przyszłość.
- Brednie – machnęłam ręką.
Wpatrzyłam się w horyzont. Gdzieś w oddali okazało się wiele czerwonych punktów, które ciągle rosły. Były niewyraźne i pokryte mgłą, ale jednak widoczne. Wstałam i przytrzymałam się flagi wbitej w dach wieży. Referin zrobił to samo. Kule rosły, nabrały więcej barw, ognistych barw. Wydawało mi się nawet, jakby coś je niosło ku nam. Jakby szpony podtrzymywały je w locie.
- Spadające gwiazdy? – zapytałam brata.
- Nie – pokręcił głową.
Punkty stały się wyraźniejsze, większe. I zaczęły nagle spadać, spadać na ulice miasta. Obudził się krzyk i wrzask, domy zaczęły się palić, zwierzęta ryczeć z przerażenia. Wybuchł pożar, nagle wszystkie światła w domach pozapalały się, ludzie wybiegli an ulice.
- To nie spadające gwiazdy – szepnęłam, podrywając się z miejsca.
- To kule ognia – dopowiedział jakby Referin. 
Wielki Sęp przeleciał nam nad głowami, podziurawił dachy domów, zniżył się do poziomu ulic i wbił się szponami w rozkrzyczany tłum ludzi.
- To Oguriq – głos mi się załamał.  – Rozpoczęła się kolejna wojna. Rozpoczęła się Czarna Godzina.
- Uciekajce – usłyszałam głos Alnerana. Głos, który cierpiał.












6 komentarzy:

  1. Iiiiiiiiii! Smok! Smok!
    Już kocham twoje opowiadanie, skoro w pierwszym rozdziale pojawia się smok ;D Dobra, początke jest smutny, ponury, prawdziwy do bólu. Podoba mi się. Powinnaś była od razu zaczynać od własnej twórczości... choć... nie, za bardzo polubiłam Jess.
    Cóż, świetnie ci idzie i jak zwykle aż mnie ściska z niecierpliwości : co będzie dalej?!
    Pozdrawiam
    Wilcza
    (myślisz, że ja też mam szanse po śmierci stać się smokiem? ;D)

    OdpowiedzUsuń
  2. Historia ciekawie się zapowiada. Fajne jest to nawiązanie do "Balladyny" ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hm, hm, hm.... Ten sam super styl, ta sama buntownicza główna bohaterka, ten sam dobry, straszy brat, te same filozofie i jakże rzucający się poprzez 'kochającą się parę' wpływ Sapka. No, kochana, wracasz pełną gębą :-D. I też uważam, że nawiązanie do 'Balladyny" jest fajne. Jedyne co mi się nie podoba to ci 'źli rodzice', którzy przewijają się w wielu książkach. Nie wiem dlaczego, ale zawsze czuję przy nich jakąś niesprawiedliwość, pewnie dlatego że sama mam dobrych rodziców i według mnie rzadko się zdarza by ze złych rodziców mogły powstać wspaniałe dzieci. No bo ktoś jednak musi pchnąć nas do działania, to się nie rodzi samo z siebie. Ale oprócz tego zaczynasz wspaniale i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :-)
    Pozdrawiam
    ~Elfka
    Ps: Mimo wszystko baaardzo tęsknię za Jess, An, Legim i całą resztą :'(

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdecydowanie bomba!!! Trochę mi się skojarzyło z Merlinem to całe porozumienie mentalne, smok, itd., co znaczy, że BARDZO mi się podoba. Jest religia - jest fajnie. Zawsze mnie to interesuje w powieściach. Od zawsze, żeby nie było :P
    No to mamy tu Wyklętą. Kolejna #myśląca_z_mieczem_w_ręku_wśród_bandy_krwiożerczych_maszyn_Systemu. Super!!!
    (I ten Emiel - miód malina... XD <3 )
    Zaczęłaś ogniście. Trzymam za cię kciuczki!
    ~Thirdy

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział jest naprawdę ciekawy, tematyka również przypadła mi do gustu C: Długo rozważałam czy napisać tu komentarz, czy pognać do kolejnego rozdziału, ale jednak (jak widać) zostałam tu i skomentowałam...
    Wyłapałam w rozdziale dwa... Nie są to błędy, jedynie wydaje mi się, że tak mogło by to lepiej brzmieć. No cóż, spójrz sama c;
    "pozbawiony świadomości." -Owszem, tak też jest poprawnie, ale lepiej brzmi "pozbawiony przytomności".
    "Przysiadłam się koło brata, przytuliłam" -Mówi się raczej "przysiadłam się do brata".
    Pozdrawiam,
    Krucza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, dzięki. Zaraz poprawię, wiele dla mnie znaczą takie uwagi. ;)

      Usuń