czwartek, 12 marca 2015

Wojna cywili, rozdział II

Wojna jest rzeczą radosną… W czasie wojny rodzi się wzajemna miłość. Kiedy własną sprawę uważa się za dobrą i kiedy widzi się, jak własna krew (rodacy) wspaniale walczy, łzy cisną się do oczu. Szczere i pobożne serca napełniają się słodyczą, gdy widzi się swojego przyjaciela, który tak dzielnie naraża własne ciało, aby dotrzymać i wypełnić przykazania naszego Stwórcy. I chce się wtedy żyć z nim i umierać, i za sprawą miłości nie opuścić go nigdy. Stąd rodzi się takie uniesienie, że nikt, kto tego nie doświadczył, nie mógłby powiedzieć, jak wielkie to jest dobro. Czy myślicie, że ktoś, kto tak postępuje, bałby się śmierci? W żadnym wypadku, bo jest pobudzony, tak uniesiony, że sam nie wie, gdzie się znajduje. Zaiste, nie zna on lęku przed niczym.
~Jean de Bueil




Przedarcie się przez przepełnione szałem i strachem miasto nie należało do najłatwiejszych zadań. Referin starał się iść pierwszy, zasłaniać mnie własnym ciałem przed ogniem i Wielkimi Sępami. Jakieś dziecko przeleciało nam przed nogami, skrwawione i posiniaczone. Upadło, podtrzymując się złamanej belki . Nie zwróciliśmy na nie uwagi, mieliśmy inne zmartwienia. Ulice stały w ogniu. Dym powoli zaczął dusić nas, zasłaniać całe pole widzenia. Gdzieś w oddali zauważyłam zarys świątyni Pary Boskich. To znaczy, ruin owej świątyni. Wieża świątynna leżała teraz oparta o balkony budynków, przełamana w pół, podziurawiona i pochłonięta płomieniami. Słyszałam tłuczenie szkła w pobliskich domach,  krzyki, wrzaski, wręcz ryki ludzi. W szaleństwie jest się w stanie zrobić wiele. Ale w strachu - wszystko.
- Dołem nie przejdziemy – krzyknęłam do Referina. – Dachem, musimy iść dachem.
Szybko wskoczyliśmy na najbliższy budynek.  Po niebie latały Wielkie Sępy. Ich pióra, skąpane w szarości, czerni i granacie, rozświetlane były przez światło księżyca i płomienie zrodzone przez pożar. Ptak-Morderca. Zwierze, zabójca, maszyna do zabijania. Niektóre podchodziły niżej, łapały ofiary i zrzucały je, aby ich ciała roztrzaskiwały się o kamienie. Niektóre niszczyły domy, a jeszcze inne podpalały je. Bez litości, bez skrupułów, bez uczuć.
- Tam – krzyknął brat wskazując drogę do domu.
Biegliśmy najszybciej jak mogliśmy, modląc się w duchu, żeby rodzice zdążyli spakować nas już, przygotować do ucieczki z miasta. Nie wiedzieliśmy gdzie mamy się udać, ale jedno było pewne. Trzeba stąd uciekać. Jak najszybciej. Wojna nie gra według tych samych reguł co prości ludzie. Trzeba o tym pamiętać.
Byliśmy już blisko, dosłownie dwa dachy dzieliły nas od domu. W tym momencie Wielki Sęp przeleciał nam nad głowami, wysunął wielkie szpony w moją stronę, a ja usłyszałam tylko:
- Uważaj!!!
Świat zawirował. I przestał istnieć.

***

Gdy już świat zaczął istnieć na nowo, obudziłam się w czyichś ramionach. Tył głowy bolał mnie niemiłosiernie. Leżałam na mokrych od deszczu dachówkach, a wszędzie wokół mnie królował ogień. Poderwałam się na równe nogi i z trudem złapałam równowagę. Referin złapał mnie za ramię i przeciągnął w bezpieczne miejsce.
- Później mi powiesz jaki jestem idealny – uśmiechnął się bez wyrazu. – Nie ma czasu, chodźmy.
Wpadliśmy do domu prawie jednocześnie, ja przewróciłam się o kosze z wonnościami, które ojciec miał jutro zacząć sprzedawać na rozstaju dróg. Referin wpadł miękko, może lekko zakołysał się na początku, ale pierwszy odzyskał panowanie nad sytuacją.
Przygotowywaliśmy się na wszystkie najgorsze scenariusze. Na porąbane, przypieczone ogniem ciała młodych bliźniaków i ich rodziców, na śmierć jednego z nich, na rozwalone półki, porozrzucane księgi, panikę. Zastaliśmy coś zupełnie innego.
Matka z ojcem klęczeli przed ołtarzykiem Pary Boskich w rogu izby. Weren i Emiel modlili się razem z nimi, ubrani w nocne koszule. Nigdzie nie stały worki z jedzeniem, ubraniami. Nikt się nie pakował.
- Musimy uciekać! – wrzasnęłam.  Matka wstała od ołtarzyka, skrzyżowała wskazujący i środkowy palec i posłała ten gest w moją stronę.
- To przez ciebie, o Wyklęta! – krzyczała. – Zgiń! Przepadnij, duszo nieczysta! Zgiń w ogniu!
Referin złapał mnie za ręce, baczył abym nie zrobiła niczego głupiego. Mi napłynęły łzy do oczu.  Nie miałam siły, aby chociaż się poruszyć. Matka odsunęła się ode mnie, przeszła się po izbie. Ojciec nadal wpatrzony był w ołtarz. Nieobecnym wzrokiem wgapiał się w figurę dwóch splecionych dłoni. Jedna z nich, delikatna i kobieca wydawała się ściskać, dodawać siły i nadziei drugiej dłoni, męskiej, twardej i groźnej. Zawsze myślałam, że ta męska chroni kobiecą, zasłania ją. Jedna bez drugiej istnieć nie może, jedna bez drugiej nie istnieje. Tak jak Boscy, tak jak święta Para.
Takich formułek kazano nam się uczyć w szkole. Zaślepieni władzą wyższą, żyjący w strachu świątobliwi nauczyciele nawet nie odważyli się przybliżać nam historii Pary Boskich. Bali się, że powiedzą coś, co ci religijni uznają za bluźnierstwo.  
- Dobrze – zaczął Referin. Zwrócił się do bliźniaków. – Chłopaki mam dla was zadanie. Przelećcie się po domu i zbierzcie najpotrzebniejsze ubrania dla siebie, mamy, taty, dla mnie i dla Bel. Spakujcie je w wasze plecaki, które nosicie na zajęcia do kapłana Relieva. Rozumiecie? Tylko te najpotrzebniejsze.  Zmykajcie, migiem!
Chłopcy zniknęli za ścianą izby. Wtedy ojciec wreszcie wstał z klęczek, popatrzył na mnie.
- Nic nie mów – uprzedził go Referin. – Mamy jakieś drogocenne zioła na wymianę? Gdyby potrzebne były na handel? Jeśli tak, spakuj ile się da, weź jakieś leki i ubierz się ciepło. Ty, mamo przygotuj koce na posłania. Rozumiesz mnie?
- Tak, synku – rozpłakała się, ale  zaczęła robić to, co nakazał jej Referin.
- Ty, Bel, zajmij się sprawami samej ucieczki. Przemyśl, którą ulicą możemy przejść, znasz je przecież dobrze. I, Bel – zniżył głos – weź sztylet. Dwa. Nauczę cię, jak się nim posługiwać.  Ufasz mi?
- Nie – prychnęłam.  – Ale co mi szkodzi, raz się żyje.

***


Wyszliśmy z domu godzinę później. Matka ciągle patrzyła na mnie wrogim spojrzeniem, strachem i przerażeniem pomieszanym z nienawiścią. Ojciec nie mówił nic, szedł przed siebie prowadzony przez Referina. Alneran nie odzywał się.
Północna brama była jedyną niezniszczoną bramą. Żałowaliśmy że nie możemy pójść dachami, ale z pakunkami, rodzicami i młodszym rodzeństwem zupełnie nie wchodziło to w grę.  Walki toczyły się teraz w centrum miasta, ale i tak zachowywaliśmy ostrożność przedzierając się przez zniszczone uliczki.
- Zostańcie tu – powiedział Referin, gdy wprowadzał nas do opuszczonej uliczki. – Gdy tylko usłyszycie nieznajome głosy, uciekajcie w kierunku bramy. My z Bel pójdziemy zobaczyć, czy można spokojnie wyjść z miasta.
Rodzice pokiwali głową, matka rzuciła mi jeszcze wrogie spojrzenie i zdawało mi się, że już ma krzyknąć „Wyklęta”, ale Referin pociągnął mnie za sobą. Nie usłyszałam nic.
- Później porozmawiamy – szepnął mi, gdy odeszliśmy na pewną odległość.
- Pójdę dachem – zaproponowałam. – Zobaczę z góry, czy ktoś przechodzi, ty czekaj w pogotowiu. Zaraz wracam.
Przez chwilę szukałam miejsca, po którym mogłabym się wspiąć. W końcu upatrzyłam wysoką kolumnę z ozdobnymi wnękami. Dach, na który udało mi się wdrapać, był cały zniszczony. Możliwe, że chwilę temu płonął. Teraz wszędzie panowała cisza. Ten spokój, to pozorne bezpieczeństwo było oznaką czegoś złego. I niedługo miałam się o tym przekonać. Spojrzałam na drogę prowadzącą do bramy. Uśmiechnęłam się do siebie, gdy stwierdziłam, że nikogo tam nie ma. Zeskoczyłam z budynku.
- Droga wolna – rzekłam, kierując się w stronę rodziców.  Zastaliśmy ich tam, gdzie ostatni raz się widzieliśmy – w opuszczonej uliczce. Ale zastaliśmy ich klęczących i unoszących ręce do nieba. Jęknęłam ze złości... i bezsilności.
- Ja to załatwię, stój na straży – uspokoił mnie Referin. Podszedł do rodziców, zaczął coś szeptać. Stanęłam przy głównej ulicy, prowadzącej prosto do północnej bramy. Byłam zła. Bardzo zła. Zła na to, że rodzice zachowują się tak nieodpowiedzialnie. Zła na to, że dosłownie godzinę temu wybuchła wojna, a także na to, że Alneran nie odzywal się do mnie od tego czasu. Pewnie wytłumaczy mi później, że rozmawia z Parą Boskich. Byłam na niego wściekła.
Ulica była pusta, Referin nadal szeptał coś do przerażonej matki. Płakała. Odwróciłam wzrok.
- Alneran?  - spróbowałam nawiązać mentalny kontakt. Odpowiedziała mi cisza. Jak zwykle.
Usłyszałam kroki. Wiele rytmicznych kroków. Ich dźwięk nasilał się z sekundy na sekundę.  Usłyszałam jakieś głosy, pewnie rozkazy. Rozpoznałam akcent. Rycerze Oguriqu.
- Referin – syknęłam. Spojrzał na mnie pełen niepokoju. Już wiedział co się dzieje. Z większym zapałem zaczął nakłaniać rodzinę do wstania. Chlopcy już dawno czekali, aż zaczniemy iść. Nie chciałam patrzeć im w oczy. W te przerażone i zupełnie niewinne oczy. Kroki i stukot broni mogłam usłyszeć już wyraźnie. Byli kilkaset łokci stąd. Referin nadal przekonywał rodziców.
Podeszłam do nich, gdy już straciłam nadzieję. Szarpnęłam matkę za ramię i siłą zmusiłam do wstania. Z ojcem zrobiłam to samo. Pociągnęłam ich w kierunku bramy, zbierając w sobie tyle złości, ile tylko mogłam.
- Wyklęta! Wyklęta! – wrzasnęła matka. Nie zważałam na to, że żołnierze nas usłyszeli. Przystanęłam i spojrzałam jej w oczy.
- Dla kogo odstawiasz to przedstawienie? – syknęłam. – Dla mnie? Dla Referina? Czy dla przerażonych bliźniaków, którzy nie wiedzą co robić? Gdy się już wydostaniemy z tego przeklętego miasta, możesz mnie nawet zabić, mamo. Ale wydostańmy się stąd.
Rozpłakała się. Ale wzięła toboły z jedzeniem i ruszyła przed siebie. Podałam obie ręce Emielowi i Werenowi i udaliśmy się do bramy. Biegliśmy. Pędziliśmy.
- Hej! Wy! – usłyszałam oguriqański akcent. Strach dodał mi tylko siły w nogach, przeszliśmy przez bramę. Referin skierował nas w kierunku lasu. 
- Tam są wilkołaki, idioto! – wrzasnęłam do powietrza. 
- Wolę wilkołaki od Aurów, Bel – odkrzyknął mi brat.
Biegliśmy cały dzień.

***

Zrobiliśmy postój na polanie. Matka rozłożyła koce do spania, Referin rozpalił ogień. Ojciec jak zwykle nic nie mówił, myślał.  Usiadłam na swoim posłaniu i wpatrzyłam się na roztańczone iskierki ognia. Schowałam twarz w dłoniach. Palce drżały mi.
- Nie jest ci zimno? – szepnęłam do Werena.
- Nie – westchnął tylko i znowu zamknął oczy. Poprawiłam jego koc, ucałowałam na dobranoc. Emiel spał już od dawna, ściskając w rączce rąbek pościeli. Pogładziłam jego czarne włosy, uśmiechnęłam się. Spojrzałam na przerażoną matkę.
- Prześpij się – powiedziałam. – Jutro czeka nas ciężki dzień.
Przytaknęła i położyła się koło taty. Patrzyłam chwilę na nich. A potem wstałam i podeszłam do Referina siedzącego na pniu przewróconego drzewa.
- Boisz się – zapytał, gdy się przysiadłam.
- A ty nie?
Przytaknął. Oparłam się o jego ramię. Wpatrzyłam się w miasto. W stolicę wielkiego niegdyś państwa. Patrzyłam teraz na palące się zgliszcza, zniszczone domy, podziurawione dachy, tam daleko. Gniew Oguriqu nie dosięgnie nas, nie narazimy się mu na razie. Ale wiedziałam, że ich rzeź nie skończy się na Ormie, stolicy Teronu. To był dopiero początek, niewinna groźba, pokazanie minimum ich umiejętności.
- To nieludzkie – szepnęłam. – My siedzimy teraz tutaj, względnie bezpieczni. Mamy jedzenie i wodę, cieple koce, a jedyne co może nam zaszkodzić to wilkołaki, które z resztą nie atakują przy tej fazie księżyca. A tam? W Ormie? Tam giną ludzie! Tam wszystko się pali, tam Aurowie zabijają, gwałcą i rabują. Czemu my mamy mieć lepiej? Czemu..
- To – przerwał Referin zimno – jest wojna, Bel. Tutaj nie ma miejsca na żal i dylematy moralne. W wojnie nie liczy się, czyś jest elf, gnom, człowiek, Aur, czy może nawet wilkołak albo jednorożec. Tutaj liczy się tylko, czy jesteś żywy. Albo martwy. Życie i śmierć. Radość i smutek. Miłość i nienawiść. Nie ma nic pośrednio.  Rozumiesz?
- Nie – rzuciłam zimno. – Nie rozumiem.
- Zrozumiesz – zapewnił mnie. – Zrozumiesz za jakiś czas.
- Kiedy? - zniecierpliwiłam się.
- Gdy ktoś z żołnierzy przystawi ci miecz do gardła.
- Belgilangan – usłyszałam cichy głos Werena. Uśmiechnęłam się szorstko do Referina i podeszłam do młodszego brata. Leżał na swoim posłaniu z oczami skierowanymi ku niebu. Pogładziłam jego ciemne włosy.
- Nie możesz zasnąć? – zapytałam.
- Nie – westchnął. – Opowiesz mi bajkę?
- Oczywiście – odpowiedziałam po chwili namysłu. – Opowiem ci o Kwiatuszku Tańczącym na Ciałach Swych Wrogów.

***

Nasza wędrówka trwała dwa tygodnie. Rodzice ciągle modlili się, nawet idąc. Referin na szczęście panował nad wszystkim i znajdował bezpieczne ścieżki, które nie były jeszcze przepełnione czernią i czerwienią Aurów. Bliźniaki posępniały, zamilkły i nie odzywały się przez całą drogę. Były przerażone, bały się. Starałam się nimi opiekować, zapewniać, że wszystko będzie dobrze. Wieczorem opowiadałam im bajki, za dnia prowadziłam za ręce i nie odstępowałam na krok. Potrzebowali tego. Byli jeszcze dziećmi.

***

Do Forsonu, małego  kraju na wschód od Teronu dotarliśmy bez większych problemów. Jedynym i może najistotniejszym problemem był brak jedzenia, który razem z Referinem zauważyliśmy dziś rano. Nie pisnęliśmy o tym ani słówka.
- Głodny jestem – szepnął mi Emiel.
Syknęłam cicho.
- Gdy będzie postój, znajdziemy wam coś na śniadanie – zapewniłam. Sama dla siebie brzmiałam niewiarygodnie. Weren nic nie mówił od dwóch dni. Chodził ze skwaszoną miną i oddychał ciężko. Nie wierzyłam, że może być chory. Albo nie chciałam uwierzyć.
Weszliśmy do miasta od wschodniej strony. Panował tu spokój i cisza. Ale ja wiedziałam, że było za cicho i za spokojnie.
- Co to za miejsce?- zapytał mnie Emiel.
- To? - szepnęłam.
- Uwaga! - wrzasnął Referin.
Wszyscy rzuciliśmy się w wir ucieczki. Dosłownie kilka stóp za nami o kamienny bróg rozbiła się kula ognia. Czerwone płomienie zaczęły połykać domy, płoty, kaganki. Wbiegliśmy do jakiejś piwnicy domu. Szybko przekonaliśmy się, że była pusta. Chłopcy podbiegli do ściany, wtulili się w jej zimne plecy i rozpłakali. Matka, choć wydawało mi się, że upadnie na kolana, wznosząc ręce ku górze, podeszła do nich i mocno przytuliła. Ojciec zrobił po chwili to samo.
Rozejrzeliśmy się z Referinem po budynku. Musiał należeć do jakiejś rodziny, która tak jak my uciekła z okupowanego miasta.  Piwnica, dwa pokoje i kuchnia, chociaż zniszczone, było względnie ciepłe i suche. Ale czuć było krew, wydawało mi  się, że gdzieś może rozkłądać się ciało. Oh, wojno, wojno. Czy musisz tak szybko rosnąć? Tak szybko się poszerzać? Tak szybko zabijać?
Referin wiedział, że Forson również jest atakowany przez Aurów, nie spodziewaliśmy się jednak aż tak wielkiego postępu w działaniach zbrojnych. Wróciłam do rodziców i bliźniaków. Emiel patrzył na mnie spode łba, twarz miał bladą, a oczy zapadnięte. Powoli zaczął iść w moją stronę. Wstrzymałam oddech. Referin zrobił to samo. Oboje wstrzymaliśmy oddech, gdy nasz brat osunął się na ziemię, tracąc przytomność.

---------------------------------

Lekki i spokojny rozdział. :D Aż się dziwię, że nikogo jeszcze nie zabiłam. ;)


7 komentarzy:

  1. Super, a to: "Opowiem ci o Kwiatuszku Tańczącym na Ciałach Swych Wrogów" po prostu... <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział jesteś coraz lepsza. No i ta zupełnie stworzona przez Ciebie historia podziwiam. A tu taka niespodziana się pojawiła o pewnej czarnowłosej pani :D no to pozostaje czekać co tu dalej wymyślisz

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja także, po pierwszym opowiadaniu, dziwię się, że jeszcze nie posypały się głowy. Poza tym, Kwiatuszek Tańczący na Ciałach Wrogów? No proszę. Mam jednak nadzieję, że główna bohaterka będzie tu miała lepiej. Choć jak patrzę na jej wspaniałych rodziców... Cóż za matczyna/ojcowska miłość.
    Pozdrawiam
    Wilcza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Troszkę nie rozumiem o co chodzi z Kwiatuszkiem.. No ale trzymam się jeszcze z wszechobecnym mordem jak mogę.

      Usuń
    2. Zdziwiłam się, że wspomniałaś o tej historii.

      Usuń
  4. 'Opowiem ci o Kwiatuszku tańczącym na ciałach swych wrogów', Mmm <3. Wiesz, rozpoczyna się wojna, miasto się pali, ludzie giną i nie wcale, nigdzie nie ma żadnej rzezi XD. Ale postaraj się wstrzymać z mordem jeszcze jakiś czas, bo na razie nie moge sie pozbierać po rzezi z ostatniej książki którą przeczytałam XD :'(. ~Elfka

    OdpowiedzUsuń
  5. Morderstwa z dalszej perspektywy nie robią takiego wrażenia, dlatego pewnie wydaje nam się, że niewiele krwi popłynęło. Ale przypuszczam że wkrótce się to zmieni... :P
    Tak, zdecydowanie bajka "O Kwiatuszku Tańczącym Na Ciałach Swych Wrogów" pobiła mnie na łopatki. Ach te wspomnienia... ;) <3
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i nowe perspektywy. :D
    Wierna Thirdy

    OdpowiedzUsuń