Wojna
jest rzeczą radosną… W czasie wojny rodzi się wzajemna miłość. Kiedy własną
sprawę uważa się za dobrą i kiedy widzi się, jak własna krew (rodacy) wspaniale
walczy, łzy cisną się do oczu. Szczere i pobożne serca napełniają się słodyczą,
gdy widzi się swojego przyjaciela, który tak dzielnie naraża własne ciało, aby
dotrzymać i wypełnić przykazania naszego Stwórcy. I chce się wtedy żyć z nim i
umierać, i za sprawą miłości nie opuścić go nigdy. Stąd rodzi się takie
uniesienie, że nikt, kto tego nie doświadczył, nie mógłby powiedzieć, jak
wielkie to jest dobro. Czy myślicie, że ktoś, kto tak postępuje, bałby się
śmierci? W żadnym wypadku, bo jest pobudzony, tak uniesiony, że sam nie wie,
gdzie się znajduje. Zaiste, nie zna on lęku przed niczym.
~Jean
de Bueil
Przedarcie się przez
przepełnione szałem i strachem miasto nie należało do najłatwiejszych zadań.
Referin starał się iść pierwszy, zasłaniać mnie własnym ciałem przed ogniem i
Wielkimi Sępami. Jakieś dziecko przeleciało nam przed nogami, skrwawione i
posiniaczone. Upadło, podtrzymując się złamanej belki . Nie zwróciliśmy na nie
uwagi, mieliśmy inne zmartwienia. Ulice stały w ogniu. Dym powoli zaczął dusić nas,
zasłaniać całe pole widzenia. Gdzieś w oddali zauważyłam zarys świątyni Pary
Boskich. To znaczy, ruin owej świątyni. Wieża świątynna leżała teraz oparta o
balkony budynków, przełamana w pół, podziurawiona i pochłonięta płomieniami.
Słyszałam tłuczenie szkła w pobliskich domach,
krzyki, wrzaski, wręcz ryki ludzi. W szaleństwie jest się w stanie
zrobić wiele. Ale w strachu - wszystko.
- Dołem nie przejdziemy –
krzyknęłam do Referina. – Dachem, musimy iść dachem.
Szybko wskoczyliśmy na
najbliższy budynek. Po niebie latały
Wielkie Sępy. Ich pióra, skąpane w szarości, czerni i granacie, rozświetlane
były przez światło księżyca i płomienie zrodzone przez pożar. Ptak-Morderca.
Zwierze, zabójca, maszyna do zabijania. Niektóre podchodziły niżej, łapały
ofiary i zrzucały je, aby ich ciała roztrzaskiwały się o kamienie. Niektóre
niszczyły domy, a jeszcze inne podpalały je. Bez litości, bez skrupułów, bez
uczuć.
- Tam – krzyknął brat
wskazując drogę do domu.
Biegliśmy najszybciej jak
mogliśmy, modląc się w duchu, żeby rodzice zdążyli spakować nas już,
przygotować do ucieczki z miasta. Nie wiedzieliśmy gdzie mamy się udać, ale
jedno było pewne. Trzeba stąd uciekać. Jak najszybciej. Wojna nie gra według
tych samych reguł co prości ludzie. Trzeba o tym pamiętać.
Byliśmy już blisko, dosłownie
dwa dachy dzieliły nas od domu. W tym momencie Wielki Sęp przeleciał nam nad głowami,
wysunął wielkie szpony w moją stronę, a ja usłyszałam tylko:
- Uważaj!!!
Świat zawirował. I
przestał istnieć.
***
Gdy już świat zaczął
istnieć na nowo, obudziłam się w czyichś ramionach. Tył głowy bolał mnie
niemiłosiernie. Leżałam na mokrych od deszczu dachówkach, a wszędzie wokół mnie
królował ogień. Poderwałam się na równe nogi i z trudem złapałam równowagę.
Referin złapał mnie za ramię i przeciągnął w bezpieczne miejsce.
- Później mi powiesz jaki
jestem idealny – uśmiechnął się bez wyrazu. – Nie ma czasu, chodźmy.
Wpadliśmy do domu prawie
jednocześnie, ja przewróciłam się o kosze z wonnościami, które ojciec miał
jutro zacząć sprzedawać na rozstaju dróg. Referin wpadł miękko, może lekko
zakołysał się na początku, ale pierwszy odzyskał panowanie nad sytuacją.
Przygotowywaliśmy się na
wszystkie najgorsze scenariusze. Na porąbane, przypieczone ogniem ciała młodych
bliźniaków i ich rodziców, na śmierć jednego z nich, na rozwalone półki,
porozrzucane księgi, panikę. Zastaliśmy coś zupełnie innego.
Matka z ojcem klęczeli
przed ołtarzykiem Pary Boskich w rogu izby. Weren i Emiel modlili się razem z
nimi, ubrani w nocne koszule. Nigdzie nie stały worki z jedzeniem, ubraniami.
Nikt się nie pakował.
- Musimy uciekać! –
wrzasnęłam. Matka wstała od ołtarzyka,
skrzyżowała wskazujący i środkowy palec i posłała ten gest w moją stronę.
- To przez ciebie, o
Wyklęta! – krzyczała. – Zgiń! Przepadnij, duszo nieczysta! Zgiń w ogniu!
Referin złapał mnie za
ręce, baczył abym nie zrobiła niczego głupiego. Mi napłynęły łzy do oczu. Nie miałam siły, aby chociaż się poruszyć.
Matka odsunęła się ode mnie, przeszła się po izbie. Ojciec nadal wpatrzony był
w ołtarz. Nieobecnym wzrokiem wgapiał się w figurę dwóch splecionych dłoni.
Jedna z nich, delikatna i kobieca wydawała się ściskać, dodawać siły i nadziei
drugiej dłoni, męskiej, twardej i groźnej. Zawsze myślałam, że ta męska chroni
kobiecą, zasłania ją. Jedna bez drugiej istnieć nie może, jedna bez drugiej nie
istnieje. Tak jak Boscy, tak jak święta Para.
Takich formułek kazano
nam się uczyć w szkole. Zaślepieni władzą wyższą, żyjący w strachu świątobliwi
nauczyciele nawet nie odważyli się przybliżać nam historii Pary Boskich. Bali
się, że powiedzą coś, co ci religijni uznają za bluźnierstwo.
- Dobrze – zaczął
Referin. Zwrócił się do bliźniaków. – Chłopaki mam dla was zadanie. Przelećcie
się po domu i zbierzcie najpotrzebniejsze ubrania dla siebie, mamy, taty, dla mnie
i dla Bel. Spakujcie je w wasze plecaki, które nosicie na zajęcia do kapłana
Relieva. Rozumiecie? Tylko te najpotrzebniejsze. Zmykajcie, migiem!
Chłopcy zniknęli za
ścianą izby. Wtedy ojciec wreszcie wstał z klęczek, popatrzył na mnie.
- Nic nie mów – uprzedził
go Referin. – Mamy jakieś drogocenne zioła na wymianę? Gdyby potrzebne były na
handel? Jeśli tak, spakuj ile się da, weź jakieś leki i ubierz się ciepło. Ty,
mamo przygotuj koce na posłania. Rozumiesz mnie?
- Tak, synku – rozpłakała
się, ale zaczęła robić to, co nakazał
jej Referin.
- Ty, Bel, zajmij się
sprawami samej ucieczki. Przemyśl, którą ulicą możemy przejść, znasz je
przecież dobrze. I, Bel – zniżył głos – weź sztylet. Dwa. Nauczę cię, jak się
nim posługiwać. Ufasz mi?
- Nie – prychnęłam. – Ale co mi szkodzi, raz się żyje.
***
Wyszliśmy z domu godzinę
później. Matka ciągle patrzyła na mnie wrogim spojrzeniem, strachem i
przerażeniem pomieszanym z nienawiścią. Ojciec nie mówił nic, szedł przed
siebie prowadzony przez Referina. Alneran nie odzywał się.
Północna brama była
jedyną niezniszczoną bramą. Żałowaliśmy że nie możemy pójść dachami, ale z
pakunkami, rodzicami i młodszym rodzeństwem zupełnie nie wchodziło to w grę. Walki toczyły się teraz w centrum miasta, ale
i tak zachowywaliśmy ostrożność przedzierając się przez zniszczone uliczki.
- Zostańcie tu –
powiedział Referin, gdy wprowadzał nas do opuszczonej uliczki. – Gdy tylko
usłyszycie nieznajome głosy, uciekajcie w kierunku bramy. My z Bel pójdziemy
zobaczyć, czy można spokojnie wyjść z miasta.
Rodzice pokiwali głową,
matka rzuciła mi jeszcze wrogie spojrzenie i zdawało mi się, że już ma krzyknąć
„Wyklęta”, ale Referin pociągnął mnie za sobą. Nie usłyszałam nic.
- Później porozmawiamy –
szepnął mi, gdy odeszliśmy na pewną odległość.
- Pójdę dachem –
zaproponowałam. – Zobaczę z góry, czy ktoś przechodzi, ty czekaj w pogotowiu.
Zaraz wracam.
Przez chwilę szukałam
miejsca, po którym mogłabym się wspiąć. W końcu upatrzyłam wysoką kolumnę z
ozdobnymi wnękami. Dach, na który udało mi się wdrapać, był cały zniszczony.
Możliwe, że chwilę temu płonął. Teraz wszędzie panowała cisza. Ten spokój, to
pozorne bezpieczeństwo było oznaką czegoś złego. I niedługo miałam się o tym
przekonać. Spojrzałam na drogę prowadzącą do bramy. Uśmiechnęłam się do siebie,
gdy stwierdziłam, że nikogo tam nie ma. Zeskoczyłam z budynku.
- Droga wolna – rzekłam,
kierując się w stronę rodziców. Zastaliśmy ich tam, gdzie ostatni raz się
widzieliśmy – w opuszczonej uliczce. Ale zastaliśmy ich klęczących i unoszących
ręce do nieba. Jęknęłam ze złości... i bezsilności.
- Ja to załatwię, stój na
straży – uspokoił mnie Referin. Podszedł do rodziców, zaczął coś szeptać.
Stanęłam przy głównej ulicy, prowadzącej prosto do północnej bramy. Byłam zła.
Bardzo zła. Zła na to, że rodzice zachowują się tak nieodpowiedzialnie. Zła na
to, że dosłownie godzinę temu wybuchła wojna, a także na to, że Alneran nie
odzywal się do mnie od tego czasu. Pewnie wytłumaczy mi później, że rozmawia z
Parą Boskich. Byłam na niego wściekła.
Ulica była pusta, Referin
nadal szeptał coś do przerażonej matki. Płakała. Odwróciłam wzrok.
- Alneran? - spróbowałam
nawiązać mentalny kontakt. Odpowiedziała mi cisza. Jak zwykle.
Usłyszałam kroki. Wiele
rytmicznych kroków. Ich dźwięk nasilał się z sekundy na sekundę. Usłyszałam jakieś głosy, pewnie rozkazy. Rozpoznałam
akcent. Rycerze Oguriqu.
- Referin – syknęłam. Spojrzał
na mnie pełen niepokoju. Już wiedział co się dzieje. Z większym zapałem zaczął
nakłaniać rodzinę do wstania. Chlopcy już dawno czekali, aż zaczniemy iść. Nie
chciałam patrzeć im w oczy. W te przerażone i zupełnie niewinne oczy. Kroki i
stukot broni mogłam usłyszeć już wyraźnie. Byli kilkaset łokci stąd. Referin
nadal przekonywał rodziców.
Podeszłam do nich, gdy
już straciłam nadzieję. Szarpnęłam matkę za ramię i siłą zmusiłam do wstania. Z
ojcem zrobiłam to samo. Pociągnęłam ich w kierunku bramy, zbierając w sobie
tyle złości, ile tylko mogłam.
- Wyklęta! Wyklęta! – wrzasnęła
matka. Nie zważałam na to, że żołnierze nas usłyszeli. Przystanęłam i
spojrzałam jej w oczy.
- Dla kogo odstawiasz to
przedstawienie? – syknęłam. – Dla mnie? Dla Referina? Czy dla przerażonych
bliźniaków, którzy nie wiedzą co robić? Gdy się już wydostaniemy z tego
przeklętego miasta, możesz mnie nawet zabić, mamo. Ale wydostańmy się stąd.
Rozpłakała się. Ale wzięła
toboły z jedzeniem i ruszyła przed siebie. Podałam obie ręce Emielowi i Werenowi
i udaliśmy się do bramy. Biegliśmy. Pędziliśmy.
- Hej! Wy! – usłyszałam
oguriqański akcent. Strach dodał mi tylko siły w nogach, przeszliśmy przez
bramę. Referin skierował nas w kierunku lasu.
- Tam są wilkołaki,
idioto! – wrzasnęłam do powietrza.
- Wolę wilkołaki od
Aurów, Bel – odkrzyknął mi brat.
Biegliśmy cały dzień.
***
Zrobiliśmy postój na
polanie. Matka rozłożyła koce do spania, Referin rozpalił ogień. Ojciec jak
zwykle nic nie mówił, myślał. Usiadłam
na swoim posłaniu i wpatrzyłam się na roztańczone iskierki ognia. Schowałam
twarz w dłoniach. Palce drżały mi.
- Nie jest ci zimno? –
szepnęłam do Werena.
- Nie – westchnął tylko i
znowu zamknął oczy. Poprawiłam jego koc, ucałowałam na dobranoc. Emiel spał już
od dawna, ściskając w rączce rąbek pościeli. Pogładziłam jego czarne włosy,
uśmiechnęłam się. Spojrzałam na przerażoną matkę.
- Prześpij się –
powiedziałam. – Jutro czeka nas ciężki dzień.
Przytaknęła i położyła
się koło taty. Patrzyłam chwilę na nich. A potem wstałam i podeszłam do
Referina siedzącego na pniu przewróconego drzewa.
- Boisz się – zapytał,
gdy się przysiadłam.
- A ty nie?
Przytaknął. Oparłam się o
jego ramię. Wpatrzyłam się w miasto. W stolicę wielkiego niegdyś państwa.
Patrzyłam teraz na palące się zgliszcza, zniszczone domy, podziurawione dachy,
tam daleko. Gniew Oguriqu nie dosięgnie nas, nie narazimy się mu na razie. Ale
wiedziałam, że ich rzeź nie skończy się na Ormie, stolicy Teronu. To był
dopiero początek, niewinna groźba, pokazanie minimum ich umiejętności.
- To nieludzkie –
szepnęłam. – My siedzimy teraz tutaj, względnie bezpieczni. Mamy jedzenie i
wodę, cieple koce, a jedyne co może nam zaszkodzić to wilkołaki, które z resztą
nie atakują przy tej fazie księżyca. A tam? W Ormie? Tam giną ludzie! Tam
wszystko się pali, tam Aurowie zabijają, gwałcą i rabują. Czemu my mamy mieć
lepiej? Czemu..
- To – przerwał Referin
zimno – jest wojna, Bel. Tutaj nie ma miejsca na żal i dylematy moralne. W
wojnie nie liczy się, czyś jest elf, gnom, człowiek, Aur, czy może nawet
wilkołak albo jednorożec. Tutaj liczy się tylko, czy jesteś żywy. Albo martwy.
Życie i śmierć. Radość i smutek. Miłość i nienawiść. Nie ma nic pośrednio. Rozumiesz?
- Nie – rzuciłam zimno. –
Nie rozumiem.
- Zrozumiesz – zapewnił
mnie. – Zrozumiesz za jakiś czas.
- Kiedy? -
zniecierpliwiłam się.
- Gdy ktoś z żołnierzy
przystawi ci miecz do gardła.
- Belgilangan –
usłyszałam cichy głos Werena. Uśmiechnęłam się szorstko do Referina i podeszłam
do młodszego brata. Leżał na swoim posłaniu z oczami skierowanymi ku niebu.
Pogładziłam jego ciemne włosy.
- Nie możesz zasnąć? –
zapytałam.
- Nie – westchnął. –
Opowiesz mi bajkę?
- Oczywiście –
odpowiedziałam po chwili namysłu. – Opowiem ci o Kwiatuszku Tańczącym na
Ciałach Swych Wrogów.
***
Nasza wędrówka trwała dwa
tygodnie. Rodzice ciągle modlili się, nawet idąc. Referin na szczęście panował
nad wszystkim i znajdował bezpieczne ścieżki, które nie były jeszcze
przepełnione czernią i czerwienią Aurów. Bliźniaki posępniały, zamilkły i nie
odzywały się przez całą drogę. Były przerażone, bały się. Starałam się nimi
opiekować, zapewniać, że wszystko będzie dobrze. Wieczorem opowiadałam im
bajki, za dnia prowadziłam za ręce i nie odstępowałam na krok. Potrzebowali
tego. Byli jeszcze dziećmi.
***
Do Forsonu, małego kraju na wschód od Teronu dotarliśmy bez
większych problemów. Jedynym i może najistotniejszym problemem był brak
jedzenia, który razem z Referinem zauważyliśmy dziś rano. Nie pisnęliśmy o tym
ani słówka.
- Głodny jestem – szepnął
mi Emiel.
Syknęłam cicho.
- Gdy będzie postój,
znajdziemy wam coś na śniadanie – zapewniłam. Sama dla siebie brzmiałam
niewiarygodnie. Weren nic nie mówił od dwóch dni. Chodził ze skwaszoną miną i
oddychał ciężko. Nie wierzyłam, że może być chory. Albo nie chciałam uwierzyć.
Weszliśmy do miasta od
wschodniej strony. Panował tu spokój i cisza. Ale ja wiedziałam, że było za
cicho i za spokojnie.
- Co to za miejsce?-
zapytał mnie Emiel.
- To? - szepnęłam.
- Uwaga! - wrzasnął
Referin.
Wszyscy rzuciliśmy się w
wir ucieczki. Dosłownie kilka stóp za nami o kamienny bróg rozbiła się kula
ognia. Czerwone płomienie zaczęły połykać domy, płoty, kaganki. Wbiegliśmy do
jakiejś piwnicy domu. Szybko przekonaliśmy się, że była pusta. Chłopcy
podbiegli do ściany, wtulili się w jej zimne plecy i rozpłakali. Matka, choć
wydawało mi się, że upadnie na kolana, wznosząc ręce ku górze, podeszła do nich
i mocno przytuliła. Ojciec zrobił po chwili to samo.
Rozejrzeliśmy się z
Referinem po budynku. Musiał należeć do jakiejś rodziny, która tak jak my uciekła
z okupowanego miasta. Piwnica, dwa
pokoje i kuchnia, chociaż zniszczone, było względnie ciepłe i suche. Ale czuć
było krew, wydawało mi się, że gdzieś
może rozkłądać się ciało. Oh, wojno, wojno. Czy musisz tak szybko rosnąć? Tak
szybko się poszerzać? Tak szybko zabijać?
Referin wiedział, że
Forson również jest atakowany przez Aurów, nie spodziewaliśmy się jednak aż tak
wielkiego postępu w działaniach zbrojnych. Wróciłam do rodziców i bliźniaków.
Emiel patrzył na mnie spode łba, twarz miał bladą, a oczy zapadnięte. Powoli
zaczął iść w moją stronę. Wstrzymałam oddech. Referin zrobił to samo. Oboje
wstrzymaliśmy oddech, gdy nasz brat osunął się na ziemię, tracąc przytomność.
---------------------------------
Lekki i spokojny rozdział. :D Aż się dziwię, że nikogo jeszcze nie zabiłam. ;)
---------------------------------
Lekki i spokojny rozdział. :D Aż się dziwię, że nikogo jeszcze nie zabiłam. ;)
Super, a to: "Opowiem ci o Kwiatuszku Tańczącym na Ciałach Swych Wrogów" po prostu... <3
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział jesteś coraz lepsza. No i ta zupełnie stworzona przez Ciebie historia podziwiam. A tu taka niespodziana się pojawiła o pewnej czarnowłosej pani :D no to pozostaje czekać co tu dalej wymyślisz
OdpowiedzUsuńJa także, po pierwszym opowiadaniu, dziwię się, że jeszcze nie posypały się głowy. Poza tym, Kwiatuszek Tańczący na Ciałach Wrogów? No proszę. Mam jednak nadzieję, że główna bohaterka będzie tu miała lepiej. Choć jak patrzę na jej wspaniałych rodziców... Cóż za matczyna/ojcowska miłość.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Wilcza
Troszkę nie rozumiem o co chodzi z Kwiatuszkiem.. No ale trzymam się jeszcze z wszechobecnym mordem jak mogę.
UsuńZdziwiłam się, że wspomniałaś o tej historii.
Usuń'Opowiem ci o Kwiatuszku tańczącym na ciałach swych wrogów', Mmm <3. Wiesz, rozpoczyna się wojna, miasto się pali, ludzie giną i nie wcale, nigdzie nie ma żadnej rzezi XD. Ale postaraj się wstrzymać z mordem jeszcze jakiś czas, bo na razie nie moge sie pozbierać po rzezi z ostatniej książki którą przeczytałam XD :'(. ~Elfka
OdpowiedzUsuńMorderstwa z dalszej perspektywy nie robią takiego wrażenia, dlatego pewnie wydaje nam się, że niewiele krwi popłynęło. Ale przypuszczam że wkrótce się to zmieni... :P
OdpowiedzUsuńTak, zdecydowanie bajka "O Kwiatuszku Tańczącym Na Ciałach Swych Wrogów" pobiła mnie na łopatki. Ach te wspomnienia... ;) <3
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i nowe perspektywy. :D
Wierna Thirdy