Dla Ciebie, dziadku. Spoczywaj w pokoju.
- Ja już wiem – zawyła rozpaczliwie.
Przystanęłam. – Wreszcie zrozumiałam, co to znaczy ból. Ból to wcale nie znaczy
dostać lanie, aż się mdleje. Ani nie znaczy rozciąć sobie stopę odłamkiem szkła
tak, że medyk musi ją zszywać. Ból zaczyna się dopiero wtedy, kiedy boli nas
calutkie serce i zdaje się nam, że zaraz przez to umrzemy, i na dodatek nie
możemy nikomu zdradzić naszego sekretu. Ból sprawia, że nie chce nam się ruszać
ani ręką, ani nogą ani nawet przekręcić głowy na poduszce. Ból po stracie
przyjaciela.
~Zakochane Śródziemie (blog)
Tymczasem tkwię tutaj, odgrodzona od
świata ścianami poduszkowca i przytrzymywana przez tę samą siłę, która przy
łóżku umierającego zatrzymuje jego bliskich.
Nie potrafiłam zliczyć, jak często ich widywałam, zebranych wokół
naszego stołu w kuchni. Myślałam wówczas: Dlaczego sobie nie pójdą? Dlaczego
stoją i patrzą? Teraz już wiem. W takiej sytuacji nie ma się wyboru.
~Susan Collins, Igrzyska Śmierci
Siedziałam przy jego posłaniu. Tym prowizorycznym posłaniu zrobionym dwóch koców i kurtki podłożonej pod głowę
chłopca. Oddychał ciężko, a jego mała klatka piersiowa unosiła się w
przeraźliwie wolnym tempie. Westchnęłam smutno, zdjęłam z pleców derkę, którą
znaleźliśmy w tym domu i przykryłam nią brata. Przekręcił się na bok. On
potrzebuje lekarstw. To nie jest choroba, która przejdzie, o ile będziesz
zdrowo się odżywiał i wychodził na świeże powietrze. A nawet jeśli tak, Emiel
nie spełnia warunków powrotu do zdrowia. Tutaj ciągle unosił się odór wojny, działania
okupacyjne Oguriqu rosły w siłę. Wszędzie tylko krew, kurz i setki chorób.
Referin uważał, abyśmy i my nie złapali jakiegoś paskudztwa. To byłby dla nas wyrok śmierci.
Tak, wojna. Wojna to moment by żyć i umierać. To czas prawdy
i kłamstwa. Czas, aby kraść i aby się dzielić. Czas aby walczyć. Walczyć i
ginąć. Czas, aby oddać wszystko, żeby mieć tak niewiele.
- Trzeba coś z tym zrobić - usłyszałam głos Referina,
wchodzącego do pomieszczenia. W drugim pokoju matka z ojcem usypiali Werena,
przerażonego i samotnego. Jakże było mi
ich żal.
- Jak z zapasami? - zapytałam, nie odrywając wzroku od
Emiela. - Coś udało się znaleźć w domu?
- Mamy dwa bochenki chleba - powiedział Referin, przysiadając
się. Położył dłoń na spoconym i gorącym czole młodszego brata, pocałował czule,
uśmiechnął się cierpko. On też odczuwał tą bezsilność.
- Tylko że te bochenki
są suche i twarde - wzdrygnął się. - Ale da się je namoczyć, wystarczą na
jakieś dwa, trzy, w porywach cztery dni dla sześciu osób. I została nam butla wody. Trzeba coś z tym
zrobić, Bel. Emiel potrzebuje lekarstw, jedzenia, ciepłego posłania, wody. Tak
jak my.
- Jak chcesz je dostać? - westchnęłam.
- Nie wiesz? - zapytał wyraźnie zdziwiony. - Naprawdę nie
wiesz?
Tak, pomyślałam, wiem. Wojna, czas kradzieży i miłosierdzia.
Czas wyrzeczeń i poświęceń. Czas, w którym nie liczy się, jak żyjesz, tylko czy
w ogóle jeszcze żyjesz.
- Pójdę - powiedziałam, wstając. Wystrzeliłam palce u rąk i poprawiłam włosy ruchem dłoni.
- Znajdę jakiś stary magazyn albo jakiś większy dom. I wrócę z tym, co nam
potrzeba.
- Przejście przez okupowane miasto jest niebezpieczne. Idę z
tobą.
- Nie, Referin. Ty zostań i opiekuj sie chłopakami. Musi być
tu ktoś trzeźwo myślący.
Mysz zapiszczała przeraźliwie w rogu pokoju. Pewnie jest
godna. My też jesteśmy. Jak każdy cywil na wojnie. Jak każde niewinne dziecko.
Byłam wściekła. I głodna.
***
- Wychodzę -
powiedziałam, całując Werena na pożegnanie. Zwróciłam oczu ku matce. - Opiekuj
się chłopakami. Zanim położysz ich spać, sprawdź, czy nie ma nigdzie zdechłych myszy, krwi, większego
brudu. Nie możemy dopuścić do zakażeń. I jeszcze jedno, nie wychodźcie teraz
już nigdzie. Idę szukać leków dla Emiela.
- Idę z tobą - usłyszałam głos ojca. Pewne i niezachwiane
słowa wstrząsnęły mną, wstrząsnęły i zadziwiły. Ale nie protestowałam.
- Belgilangan, zaczekaj - matka potarła nadgarstki o
poszarzałą spódnicę.
- Tak?
- Wróć razem z tatą cała i zdrowa.
Pokiwałam głową i wyszłam
z domu. Po prostu. By nikt nie zobaczył łzy, umykającej mi teraz po policzku. I
uśmiechu na twarzy.
***
Na początku szliśmy w milczeniu, uważnie obserwując każdy
ruch powietrza. Nocą miasto w ogóle nie wydawało się być okupowane, zdobywane,
niszczone. Nocą było przeraźliwie cicho, zimno i... bezpiecznie? Nie, nigdzie
nie jest bezpiecznie, szczególnie teraz. Szczególnie tutaj.
Po obu stronach uliczki stały domy, niektóre całkowicie
zniszczone, niektóre w częściach, bez okien, drzwi. Dachów... Był też jeden
dom, w którym w oknach paliło się światło. Przystanęliśmy tam z ojcem, pełni
niepokoju. Zbliżyłam się do ściany budynku, tuż pod oknem. Oddychałam powoli,
wyciszałam się całkowicie. W końcu usłyszałam głosy.
- Zimno dzisiaj, prawda?
- O tak, kochanie. I spokojnie. Poczekaj, dołożę do kominka.
A cóż to? Kaszlesz? Moja miła, kaszlesz?
- To nic, nie martw się.
- W twoim wieku? Pójdę po lekarstwa. I przyniosę ci jeszcze
kawałek ciasta, który został w szafce.
Starsze małżeństwo, o tak. Są pewni, że dadzą radę przeczekać
wojnę, przeżyć ją. Ale jak człowiek powinien przeżyć wojnę? Czy w ogóle da się zrobić to godnie?
- Idziemy? - zapytałam ojca, ciągle wpatrując się w okno.
- Chodź, tam jest magazyn. Za tamtą alejką. Chodź.
***
Magazyn był wielki, aż nie chciało m się wierzyć, że nie jest
zamieszkiwany przez kogoś. Ale jak do tej pory, po wstępnych oględzinach nie
znaleźliśmy ani żywej duszy. Poprawiłam nóż doczepiony do pasa. Ojciec udał, że
nie widzi.
- Trzeba wejść przez okno - przystanęłam przed wejściem. Było
zawalone kamieniami, widocznie tutaj kule ognia Wielkich Sępów również doszły.
Wspięłam się pierwsza, stopą podpierając o głazy, wciągnęłam się i stanęłam an
parapecie. W pomieszczeniu było ciemno, głucho. Pusto.
- Teraz nikogo nie ma, wskakuj - podałam rękę ojcu. Gdy
byliśmy już w magazynie, zaczęliśmy przeszukiwać pokoje. Wszędzie było
porozrywane na strzępy skrzynie, puste kubły, czasami tylko okruszki chleba.
Tutaj byli już ludzie. I zabrali, co było trzeba.
- To bez sensu - uznałam, gdy weszliśmy do kolejnego pustego
pomieszczenia. - Tu nic nie ma, nic, kompletnie. To strata czasu.
- Nie, trzeba mieć nadzieję - powiedział ojciec ostrym
głosem. - To dzięki nadziei ludzie się jeszcze nie pozabijali.
A więc szukaliśmy dalej. Dalej bez rezultatu przeczesywaliśmy
kufry, pułki, kosze. Na próżno.
Aż zeszliśmy do piwnicy. Prawie rozpłakałam się ze szczęścia.
***
Wejście do piwnicy było zakneblowane, pewnie przez
wojskowych. Nie było jednak słychać nikogo, może tylko szczury. Ojciec wywarzył drzwi, ja wleciałam z nożem w
ręku. Byliśmy sami. A przed nami wielkie
wory z ziarnem.
- Wezmę wory, Belgilangan. Znajdź leki dla Emiela. Jeśli bogowie naprawdę chcą nam pomóc, pomogą
i twemu bratu.
- Miej się na baczności
- ostrzegłam go. - Jeśli wojskowi tu wejdą, nie mamy drogi ucieczki.
- Nie martw się tak. I znajdź leki.
Nie było to proste. Znalazłam coś po dziesięciu minutach
przeszukiwań, podczas gdy tata przebierał wory z żywnością. Medykamentów w
takim magazynie nie mogło być wiele, kto by ich używał. Jednak znalazłam jeden
flakonik z fioletowym płynem. Nie do końca wiedziałam, co to może być, ale
wzięłam.
- Pakuj, co się da - usłyszałam zza pleców - szybko. Słyszałem wybuch.
Wkładałam więc, co się da. Butelki z wódką, bandaż, który
leżał na podłodze, kilka książek na podpałkę w zimniejsze dni. Ale żadnych
leków.
- Wracamy! - krzyknął do mnie ojciec. - Szybko.
***
- W worach mam jeszcze leki - oznajmił z dumą tata, skręcając
w korytarz na końcu którego znajdowały sie chody na parter.
- Naprawdę? - ucieszyłam się szczerze. - Cudownie, Emiel
wyzdrowieje i będziemy mogli się stąd wynieść.
- Możemy pojechać do krainy elfów, tam dają schronienie
uchodźcom. Gdy byłem tam sprzedawać przyprawy, poznałem pewnego miłego kupca.
Moglibyśmy tam przeczekać wojnę.
Poprawił wory, które niósł na plecach. Szliśmy dalej.
- Mogłabym cię o coś prosić - głos mi się załamał.
I wtedy wszystko zadziało sie szybko. Zbyt szybko.
***
Huk był przeraźliwy, ostry, kłujący i nieprzyjemny. I rozległ
się dokładnie nad nami. Ale to nie było najgorsze. Najgorsze było to, że sufit
zawalił nam się na głowy.
Uskoczyłam w bok, zrobiłam obrót i zawirowałam. Kurz wypełnił
pomieszczenie, oczy zaczęły łzawić. Szukałam czegoś po omacku, mrużąc powieki.
Wsłuchiwałam się w dźwięki, ale nie słyszałam nic. Poczułam tylko, jak krew płynie mi po skroni.
Dotknęłam czoła, było lekko rozcięte.
Ale co z tego?
- Belgilangan!!!
Gdzie, z której strony? Nic nie widziałam.
- Alneran, pomóż mi.
Nic, kompletnie. Cisza.
Nagle pył odsłonił przede mną kupę gruzu, który przed chwilą
był sufitem. Jęknęłam, serce zabiło mocniej, żołądek podszedł do gardła. Wśród
kamieni ujrzałam twarz. I rękę.
- TATO!!! - wrzasnęłam, podbiegając. Złapałam go za dłoń, żył
jeszcze. Na jego twarzy krew przeplatała się z ziarnem, wory rozerwały się pod
wpływem uderzenia.
- Uciekaj, Belly - wysapał z trudem tata.
- Nie zostawię cię tu - załkałam. - Nie teraz.
Druga kula ognia, wybuch. Gdzieś dalej. Daleko od nas.
- Uciekaj, dziewczyno - ujrzałam łzy na jego twarzy. -
Uciekaj. Proszę.
- Tato...
- Chciałaś mnie o coś prosić... - wyszeptał, gasnąc. Zamknął
powieki, jego dłoń rozluźniła się z uścisku.
- Żyj - wyszeptałam. Łzy popłynęły same. Nie powstrzymywałam
ich.
***
Wracałam nocą. Tak, jak tu przyszłam. Otoczona ciemnością.
Bez jedzenia, leków, bandaży. To tata niósł wszystko. Dlaczego poszedł ze mną po te zapasy? Dlaczego
właśnie do magazynu? Straciłam ojca, bo chciałam jeść. Dlaczego?
Gdy weszłam do naszego schronienia, nie mogłam wykrztusić
słowa. Referin i matka nie spali cała noc, siedzieli,
rozmawiali. Teraz miałam im powiedzieć, że sama tu przyszłam?
Zamknęłam drzwi, zakneblowałam, osunęłam się po ścianie. Referin
wstał, popatrzył smutno. Matka również.
- Gdzie - głos jej się załamał. - Gdzie jest tata?
- Bel, co się stało?- zapytał Referin, obejmując mamę.
- On nie żyje -
wybuchłam płaczem.
- Kto? Kto Bel?
- Ojciec nie żyje - płacz przerodził się w lament, w
histerię. Ciężko było mi złapać oddech, uspokoić. Bałam sie, ze obudzę
chłopaków, ale nie potrafiłam nad tym zapanować. - Leży teraz pod gruzem, budynek się na niego
zawalił. Ja nie chciałam go zostawiać. Ja nie chciałam.
- Spokojnie - Referin podszedł do mnie i przytulił mocno. - Jestem
tu, Bel.
Wyswobodziłam się z jego ramion. Podeszłam do matki, ale ona
odsunęła się szybko, ze strachem i łzami w oczach. Ale nie płakała.
- Mamo? - załkałam jeszcze bardziej. Z bezsilności. Z bólu. -
Mamo, proszę. Proszę, to nie moja wina. Błagam, uwierz mi.
- Wyklęta! -
wyszeptała tylko. - Wyklęta.
***
Pokój, w którym spali chłopcy był względnie czysty. Weszliśmy
tam z Referinem, matka poszła spać do siebie. Ja wciąż nie panowałam nad łzami.
Ale Referin prosił, abym próbowała się uspokoić. Dla nich. Dla naszych
braci. Usiedliśmy przy ich posłaniach.
Emiel obudził się pierwszy, z gorączką i spoconym czołem. Ale przytomny. Weren,
choć zaspany, wstał również. Patrzyli na nas ciekawsko, zagadkowo i
podejrzliwie. Oboje. Podobni do siebie jak dwie krople wody. Złapali się za
ręce, jakby wiedzieli już, co chcemy im powiedzieć. Chcieli to usłyszeć razem.
- Chłopaki... - zaczęłam. - Wiecie..
Nie, nie dam rady. Nie potrafię patrzeć im w oczy i
powiedzieć im tego. Ja sama nie chciałabym, żeby ktoś mi to mówił. Nie wiem
czemu. Nie wiem, skąd to wynika. Po prostu. A bliźniaki zachowały się w sposób
zaskakujący. Niespotykany wręcz i bardzo dojrzały.
- Wiemy, Belgilangan- powiedział smutno Weren. I przytulił
brata. Rozpłakali się razem, ich małe ramiona drżały. Ale byli w tym bólu
razem. Referin objął ich mocno, ja zrobiłam tak samo.
- Jesteśmy w tym czwórką - szeptał. - Dopóki jesteśmy razem, damy
radę. Damy radę to przeżyć. Rozumiecie? Dopóki jesteśmy rodzeństwem, nic nas
nie powstrzyma. Dopóki mamy kogoś, dla kogo można żyć.
***
- Alneran!!!!!!!!!!!
- krzyczałam w myślach, przechodząc po pusty pokoju. Wszyscy spali, tylko ja
nie mogłam zmrużyć oka. Już nie
płakałam, nie miałam zwyczajnie siły. Krzyczałam tylko do siebie, głęboko w
głowie szukając odpowiedzi.
- Jestem -
usłyszałam. Spokojny i smutny głos.
- Dlaczego odszedłeś?!
- wrzeszczałam. Już nie byłam przygnębiona. Byłam zła. Wściekła, zdenerwowana.
Byłam bardzo zła.
- Dlaczego mnie
zostawiłeś?! - pytałam go. - Dlaczego?
Pytam?!
- Belly, uspokój się
- szepnął. Ja ciągle próbowałam się uspokoić. Nie potrafiłam. - Jest mi
przykro. Jest i bardzo przykro, moja droga. Musiałem porozmawiać z Parą Boskich
i..
- I co? -
wyrzuciłam z siebie kpiący uśmiech. -
Miła pogawędka?
- Rozmawialiśmy o tobie
- powiedział po długiej ciszy. I teraz zapanowała cisza. Nie szamotałam się
już, umilkłam i wpatrzyłam w nieistniejący punkt przed sobą. Patrzyłam tak,
spokojnie oddychając. A potem ukrywam wzrok z dłoniach.
- Rozmawialiśmy o twoim
losie, Belly. O tym, co cię czeka. Co powinno się zdarzyć,
co juz się zdarzyło i do czego dojść nie może.
- To miłe -
uśmiechnęłam się drwiąco - że się mną
zajmujecie. A rozmawialiście o śmierci mojego ojca?
- Tak.
To przyniosło jeszcze większą, dłuższą ciszę. Ale teraz nie
wiedziałam, co mam powiedzieć. Co zrobić. Uniosłam tylko brwi w geście
zaskoczenia. Tylko na to było mnie stać.
- Co? - wyjąkałam w
końcu.
- Oni mają wobec ciebie
plany - wytłumaczył Alneran. - Nie walcz z tym, proszę. Los każdego jest
gdzieś zapisany. Każdy jest do czegoś stworzony. Ty również. Może dlatego
jesteś moją Wybraną? Żebym cię poprowadził? Żebyś nie została z tym sama.
- O czym ty mówisz?
Dlaczego nie odzywałeś się?
- Zabronili mi.
- Dlaczego? - nie
byłam już w ogóle zła. Nie okazywałam uczuć, zdenerwowania, smutku. Tylko i
wyłącznie pustka. I zmęczenie spowodowane bezsilnością. - Dlaczego, Alneran?
- Bali się, że powiem
ci o śmierci twojego ojca.
- Nie rozumiem.
- Bali się, ze zrobisz
wszystko, żeby jej zapobiec - głos mu się załamał. Po raz pierwszy od
wielu, wielu lat.
- Co? - wstrzymałam
oddech.
- Oni uważają, że
musisz oddać wszystko, żeby wszystko mieć.
Pierwsza śmierć członka rodziny. Szybko ;)
OdpowiedzUsuńA tak poza tym - jak zwykle - świetny rozdział :3
"Pewnie jest godna." - zakładam, że chodziło, o głodna, bo nie słyszałam jeszcze o głodnych myszach ;D
OdpowiedzUsuńPoza tym - w końcu trupy, i to koniecznie z ukochanej rodziny. Cóż za zaskoczenie. Poza tym, mam przeczucie, że matka w końcu ją wyda komuś, jakiemuś kapłanowi czy innej osobie 'zajmującej się' wyklętymi. Gdzie się podziała ta słynna rodzicielska więź, miłość czy opiekuńczość? Całkiem, jakby dziewczyna była adoptowana.
Serdecznie Pozdrawiam
Wilcza
Oj tam, oj tam. Godne myszy też gdzieś są. :D A co do matki... nie będę wiele zdradzać, ale bądźcie świadome, że nie jest to "bezpodstawna nienawiść". W pierwszym rozdziale są informacje, które mogą usprawiedliwiać jej zachowanie. ;)
UsuńNo i są ofiary. Nie kazałaś nam długo czekać XD. Fajny rozdział, super, że ojciec tuż przed śmiercią był dla nej ciut dobry, a ta matka to chyba jej nienawidzi...
OdpowiedzUsuń~Elfka
Chciałam uwzględnić ten tragizm. :D Zauważyłaś, ze przed wyjściem Bel (nie wiem czemu ona ciagle myli mi się z Jess) matka była ciut milsza? Dała Bel "szansę", chciała sie na nią otworzyć. Może myślała, ze Bel jednak nie zasługuje na miano "wyklętej". Ale później, gdy dziewczyna wróciła sama z wyprawy z wiadomością, ze ojciec nie żyje, matka szybko zdecydowała, czyja to wina.
UsuńNoo. Się nieszczęśliwie złożyło, jakby wróciła z ojcem to może matka by ją zaczęła chociaż tolerować XD. No a tragizm jest, jak zawsze u ciebie. I Bel też mi sie myli z Jess, no cóż są troche podobne ;-).
Usuń~Elfka
Jakież to smutne. To pierwsze, co mi przyszło na myśl po przeczytaniu tego rozdziału. Niedługo i Emiel umrze, i tak się będą wykruszać po kolei... Nie ma niestety nadziei na to, że los uśmiechnie się do Bel. Ale tak widocznie musi być - skoro jest stworzona do wielkich rzeczy... Szkoda mi jej ojca. Że też nie mogłaś się powstrzymać...
OdpowiedzUsuńWidzę po ostatnim zdaniu, że nie mam co liczyć na odpoczynek od rzezi. Chyba że potraktujesz owo "wszystko" bardziej jako ogołocenie wewnętrzne, if you know what I mean, ale znając ciebie nie liczę na łaskę... :D
Oho już śmierć no nieźle się zapowiada. Coś czuję że tutaj również będziesz bezlitosna, ale w pewnym sensie to dobrze. Czekam na następne rozdziały i mam cichną nadzieję, że będzie więcej Alnerana ;)
OdpowiedzUsuń