piątek, 3 kwietnia 2015

Prawo Życia, rozdział IV


My best friend gave me the best advice
He said each day's a gift and not a given right
Leave no stone unturned, leave your fears behind
And try to take the path less travelled by
That first step you take is the longest stride

If today was your last day
and tomorrow was too late
Could you say goodbye to yesterday?
Would you live each moment like your last?
Leave old pictures in the past
Donate every dime you had?
If today was your last day...

Against the grain should be a way of life
What's worth the prize is always worth the fight
Every second counts 'cause there's no second try
So live like you'll never live it twice
Don't take the free ride in your own life

~If Today Was Your Last Day, Nickelback


Dzięki za kopa, Tris <3




- Pomożesz mi?
Siedziałam w dawnym pokoju rodziców. Teraz mama spała razem z Werenem w drugim pomieszczeniu. Tam spał również Referin. I tam spałam ja. Tam również w pokoju leżał Emiel. Nie miałam odwagi do niego pójść, nie mogłam przełamać się i porozmawiać z nim.  Dlaczego? Nie wiem. O wielu rzeczach nie miałam już teraz pojęcia.
- W czym? - usłyszałam Alnerana. Jego głos był ukojeniem, był spokojem i ratunkiem. Był wszystkim tym, czego brakowało mi tak przez całe życie. -  W czym mam ci pomóc, moja droga?
- W przeżyciu - to była szybka odpowiedź. Odpowiedź, która nie wymagała poświecenia. -  Proszę.
- Prosisz, żebym cię znowu  nie zostawiał?
I tutaj zapadła cisza. I nie chodziło o to, że miałam wątpliwości. Nie o moje wahania. Ja tylko bałam się prosić go o tak wiele. Choć potrzebowałam tego.
- Tak - rzekłam jednak. - Tak, Alneran. Obiecaj.
- Obiecuję.

***

 Referin wpatrywał się w sufit przy posłaniu Emiela. I choć każdy normalny i zdrowo myślący człowiek wziąłby go teraz za idiotę. Ja jednak wiedziałam, że nie w sufit, ale w gwiazdy mój brat teraz patrzy. Tak jak robiliśmy to razem, w czasach pokoju. Usiadłam obok.
- Tutaj jest gwiazdozbiór Wielkiego  Drzewa - wskazał w róg sufitu. Potem przejechał palcem w prawo, zatoczył krąg. - A tutaj, jak głosi legenda, Walnięty Wyk gonił złotą łanię. A przynajmniej tak mówił.
Zaśmiałam się, ale szybko uciszyłam głos z uwagi na śpiącą matkę i Emiela.
- Tak cicho - szepnęłam, opierając głowę o ramię brata. - Tak spokojnie. Tak obco...
- Jutro wyjdę za zwiad, Bel - westchnął Referin, uścisnął moją dłoń i zamyślił się.
 W końcu rzekł:
 - Zobaczymy, jeśli sytuacja w mieście sie ustabilizuje, spróbujemy wyjechać na wschód...
 Wyszliśmy z pokoju wprost na korytarz, oparłam sie o ścianę. Referin zrobił to samo. Popatrzyliśmy na siebie. Przełknęłam ślinę.
- Ojciec przed śmiercią mówił mi, że zna jakiegoś mężczyznę w Elfich Krainach. Tam możemy przeczekać wojnę. Może uda się nawet znaleźć jakieś mieszkanie.
- Zobaczymy - Referin odwrócił wzrok. Zobaczyłam malutką łzę na jego policzku. On stał sie teraz panem rodziny, po śmierci ojca wszystko spadło na niego.
- Nie ma co planować na zapas, Bel.  Teraz najważniejsze są leki dla Emiela. I jedzenie. Weren ciągle skarży się, mówi, że jest głodny. Boi się.
- Każdy się boi - szepnęłam smutno. Jakbym przypomniała sobie o kłującej prawdzie. O niewygodnej prawdzie.
Referin jeszcze raz wziął mnie za rękę. Ścisnął mocno, przytulił. Ukrył mnie przed światem.
- Trzeba znaleźć leki, prowiant, wodę...  - zawahał się. - To nie dużo... A zarazem za dużo.
- Znam... -  z trudem panowałam nad głosem. To wspomnienie. Dom, światła w oknach, starsze małżeństwo. -  Znam pewne miejsce. Pójdę tam w nocy.
- Dobrze - przytaknął. I zapadła cisza. Niewygodna, krzycząca całą prawdę. Nienawidziłam tej ciszy, tego smutku. Tego bólu. Referin również tego nienawidził. Wzdychał ciągle i dusił w sobie to cierpienie.
- Męczy mnie ta bezczynność, Bel. Ludzie tam, na zewnątrz, walczą. Też powinniśmy złapać za broń. Walczyć. Walczyć w ogniu.
- Odczep się - warknęłam, udając złość. - Będziesz mnie męczył tym przez całe życie? Raz mi się wyrwało.
- Kocham cię, siostrzyczko - zaśmiał się otwarcie.
- Idę opowiedzieć Werenowi bajkę - rzuciłam z uśmiechem.


***

Położyłam się obok niego, Weren już na mnie czekał. Uśmiechnął się i przytulił do mnie.
- Śpiący? - zapytałam, gdy ziewnął.
- Mhm - uśmiechnął się. I ja się uśmiechałam. To były te chwile, gdy jeszcze mogłam sie uśmiechać.
- Dzisiaj znowu będzie o walecznym krasnoludzie?  
- Nie - pokręciłam głową. Objęłam brata ramieniem, oparłam podbródek o jego główkę. - Dzisiaj wybrałam elfią bajkę.
- Lubię elfów - stwierdził.
- Ułóż się wygodnie, mały - szepnęłam mu. - Weź oddech, poruszaj nogami i zamknij oczy.
Zaśmialiśmy się, zaczęłam opowiadać:
- Dawno, dawno temu żyła sobie elficzka. Stara i  schorowana, ale bardzo dobra elficzka. Miała córkę, którą kochała nad życie. Mieszały razem w  małej chatce, otoczone drzewami, nimfami leśnymi, niegdyś zrodzonymi przez Wielkie Drzewo.  Żyły samotnie.  Mąż i ojciec umarł na wojnie, zostawiając je na pastwę losu. Było to uczciwe eliczki, więc i las darzył je szczególnymi łaskami. O brzasku dnia dawał im owoce i rosę , a wieczorem - przepiórki. Żyły skromnie, nie dbając o wiele, nie wiele potrzebując. Miały siebie. Ale pewnego dnia kobieta poczuła się gorzej niż zwykle. Jej oczy straciły dawny blask, a twarz bladła z dnia na dzień. Nie mogła wstać z łóżka, nie mogła ruszyć się, aby przygotować posiłek swej córce. A  córka jej została przy niej. Opiekowała się nią. Mimo, że wiedziała, iż jej matka umiera. Ostatniego dnia jej życia, obie leżały w łóżku. Matka szepnęła córce: "Nie zapomnij o mnie". I córka nie zapomniała  matki, o nie. Matka w chwili swej śmierci powiedziała jeszcze: "Scees, me dutte", w języku Pary Boskich - przepraszam, moja córeczko. Gdy córka zapytała: "Za co?", elficzka odpowiedziała: "Za to, że cię opuszczam".
- Smutna jest ta bajka - szepnął zaspany Weren.
- Tak - zgodziłam się - ale takie jest też życie. Jest też pewna bajka, bajka o czarnowłosej wojowniczce. Mało kto ja zna, mało kto chce jej słuchać. Wiesz dlaczego?
- Dlaczego?
- Bajka opowiadała o nienawiści, mordzie i śmierci. A ludzie nie lubią o tym czytać, nie lubią słuchać o smutkach, nie lubią poznawać własnych błędów.  A w tej bajce była też nadzieja, którą bajarz chciał tak usilnie przekazać. Trzeba ją było odszukać. I dlatego ludzie nie lubili tej bajki. Bo wymagała poświeceń.
- To smutne - powiedział Weren. I zasnął.
- To bardzo smutne - szepnęłam. Do powietrza.

***

Rano  obudziłam się z ręką obejmującą śpiącego Werena. Delikatnie wstałam i wyszłam z pokoju. Referin i Emiel jeszcze spali, matki nie mogłam nigdzie znaleźć. Zbliżyłam się do drzwi, walki jakby ucichły. Wybuchów nie było już słychać. Było spokojnie. Weszłam do drugiego pomieszczenia. I zamarłam. Na podłodze leżała kobieta, odwrócona do mnie tyłem. Leżała na boku, a na ręce stróżki krwi zdobiły  jej skórę. Ostrożnie podeszłam do ciała. Martwego ciała.
- Mamo - szepnęłam, pochylając się. Zobaczywszy twarz matki, upadłam. Objęłam mamę ramieniem, wciąż nie mogąc złapać równowagi.
- Mamo, co ci? - pytałam.
Nikt mi nie opowiedział.  Z trudem usiadłam naprzeciwko matki. Jej oczy były nieobecne.
- Mamo, obudź się! - zaczęłam płakać. Płakać głośno, otwarcie.  Nadal mi nie odpowiedziała. Nie obudziła się. Ja się obudziłam, dlaczego więc ona się nie budzi?!
- MAMO!!! - wrzasnęłam. Pewnie obudziłam chłopaków, ale nie dbałam o to.
Na jej ręce zobaczyłam wyryty odłamkiem szkła napis. Łza poleciała mi po policzku. "Scees, me dutte" - tak brzmiał napis na jej bladej ręce. Mimo krwi, mogłam go odczytać bez problemu.
Przytuliłam się do niej. Ten jedyny raz w życiu.
- To ja przepraszam, mamusiu.


***

- Dlaczego? - krzyczałam w myślach, wciąż tuląc się do zmarłej mamy. -  Dlaczego mi to robisz, Alneran? Dlaczego?!
- To nie moja ani twoja wina - usłyszałam głos. -To prawo, prawo, które zrodziło życie.
- Bel - ten głos należał nie do Alnerana, ale do Referina. - Bel, co się dzieje?  Matko? Bel, chodź tu. Bel, mama nie żyje! Bel!
Nie ruszyłam się. Przytulałam się do mamy. Tak bardzo tego pragnęłam.

***

- Musimy walczyć  - rzekł do mnie Referin, gdy już pochowaliśmy matkę. Weren siedział przy Emielu. Nadal nie miałam odwagi do nich pójść.
- Referin, przestań - szeptałam.
- Musimy walczyć - krzyknął, podrywając się z miejsca. - Walczyć za wolność.
- Referin, uspokój się - warknęłam wrogo. Skarciłam go spojrzeniem, ale nie przejął się tym w ogóle.
- Nie rozumiesz? - zezłościł się. Jego twarz nabrała czerwonego koloru, ręce zaczęły mu drżeć. A ja powoli przerażałam się jego postawą. - Jeśli sami nie weźmiemy sobie nietykalności i bezpieczeństwa, nikt nam tego nie da.
- Wiec co chcesz zrobić? - zirytowałam się.
- Rozmawiałem już z niektórymi - uspokoił oddech, przysiadł obok mnie. Zaczął gestykulować, ale już nie nerwowo. - Nie martw się,  to zaufani ludzie.  Jeśli zorganizujemy ruch, jeśli złapiemy za broń, przeżyjemy tę wojnę.
Przekręciłam oczami. Wystrzeliłam palcami, potarłam pliczki. Wciąż mokre od łez. Nie chciałam go stracić, nie Referina. Najpierw ojciec, teraz mama. A potem? Referin? Nie, nie pozwolę na to.
- Zostawisz mnie i bliźniaków? - zapytałam.
- Nigdy nie rób się na męczennicę - wrzasnął,  wstając. W złości wywrócił stojący obok stół,  trzasnął dłonią o stół. - Rozumiesz? Bel! Nigdy!
- Nie krzycz! - Ja również odpowiedziałam krzykiem, choć nie zauważyłam tego. Podeszłam do niego, dotknęłam jego silnych ramion.
- Idź po jedzenie - rzekł oschle. -Słońce już zaszło.
- Referin, ja nie potrafię... - zadrżałam. - Nie chcę robić tego tym ludziom.
- A myślisz, że mi jest łatwo? - Referin wybuchnął płaczem. Pierwszy raz w życiu. -  Bel, proszę.. Ja też próbuję temu sprostać. Ja też nie chcę, by wojna mnie zmieniła.
Przytuliliśmy się, bardzo mocno. Załkaliśmy oboje, trzymając swoje głowy. 
- Boję się - wyszeptałam.
- Wiem - powiedział przez łzy. - Ja też.

***

 Wyszłam ze schronienia niedługo po tym. Szłam powoli, między domami.  Nie wzywałam już Alnerana. Byłam jego Wybraną, on był moim Smokiem.  Musieliśmy trzymać się razem. Nie dlatego, że naszej więzi nie da się rozerwać, ale dlatego, że ta wojna coś miała wnieść. Czułam to, czułam, że ta wojna nie jest kolejną kłótnią Oqurigu i państw Kordu. Chodziło o coś więcej.
Doszłam do domu starszego małżeństwa, które pierwszy raz usłyszałam w dniu śmierci ojca. Zapukałam do drzwi. Cisza, nikt nie odpowiadał. Aż nagle:
- Tak? Kto tam? - męski głos.
- Jestem głodna - wyszeptałam. - Proszę mi otworzyć.
- Nie mogę - usłyszałam w odpowiedzi. - My też nie mamy jedzenia. Proszę odejść.
Wstrzymałam oddech, opuściłam głowę.
- Przepraszam - powiedział jeszcze głos.
Odwróciłam sie i zaczęłam powoli iść w kierunku schronienia mojej rodziny.  A potem... Potem nie wiem, co się działo. Naprawdę. Nie mam pojęcia. Znów się odwróciłam, bez pukania weszłam do mieszkania  starszego małżeństwa.  W dużym, bogato zdobionym pokoju, w fotelu siedziała kobieta koło sześćdziesiątki. Zgarbiona, odłożyła książkę na stolik.  Na ścianach pokoi wisiały obrazy, w kominku paliły się drewienka.
- Co panienka robi? - usłyszałam głos mężczyzny. Spróbowałam go nie słuchać, odciąć się, wyłączyć. Przeszłam przez pokój, podeszłam do komody stojącej przy wejściu do kuchni.
-Panienko?
 Odwróciłam wzrok. Wysunęłam pierwszą szufladę. Znalazłam ubrania. Spódnice i koszule nocne. Nie, nie tego szukam. W drugiej szufladzie były koszule starszego mężczyzny. Całe tkane, z drogiego materiału, lekko przybrudzone. Spakowałam je do plecaka. Weszłam do kuchni. Starszy pan szedł za mną. Jak wyrzut sumienia. Jak głos rozsądku. Jak mogę postępować rozsądnie? Co powinnam wtedy robić?
Pootwierałam wszystkie szafki i kosze. Pakowałam wszystko co się dało. Dusiłam w sobie złość i głos docierający do mojego serca. Wpadłam w szał, w dziki szał. Zobaczyłam jedzenie. Pęczki kiełbasy, chleb i butelki wody. Nie było tego dużo. Ale musiało mi wystarczyć. Wyszłam z kuchni. Zostawiłam ją całkowicie pustą. Starszy pan szedł za mną.
- Proszę tylko nie brać lekarstw. Moja żona jest chora.
Łazienka. Tam są leki. Tam muszą być leki. Mimo mojego milczenia, miałam nadzieję, że zostanę zrozumiana. Nie... Nie, nieprawda.   Ten pan mnie nienawidził. Był przerażony i schorowany. A największym ciosem było to, że nie bronił się.

***

Znalazłam leki! Ale nie cieszyłam się, bo wiedziałam, że robię źle. Ale robię również dobrze. To było chore, to było naprawdę chore.  Zaczęłam pakować lek. Dla Emiela, dla mojego małego braciszka. Niech pan to zrozumie - chciałam krzyknąć. Ale nie krzyknęłam. Bo wiedziałam, że robię źle.
- Proszę panienki... Co panienka robi?
Pakowałam bandaże, fiolki z lekami i alkohol. Plecak stawał się coraz cięższy. Z trudem powstrzymywałam płacz.
- Nie, nie leki - starszy pan upadł mi pod nogi i złapał za koszulę. -  Na kolanach proszę o zmiłowanie!
- Kochany, co się dzieje? - usłyszałam z dużego pokoju głos kobiety. -  Kochany?
 Ominęłam mężczyznę, próbując nie patrzeć mu w oczy.  Usilnie próbując.
- Proszę to zostawić, błagam panienkę! - dołączyła do błagań mężczyzny także i jego żona. Łzy płynęły mi po  policzkach. Stałam się potworem.
- Jesteśmy prostymi ludźmi, błagam.
Wyszłam z domu, nie zamykając drzwi.
- Panienko... - usłyszałam jeszcze głos mężczyzny.

***

Długo nie wracałam do domu. Długo nie pokazywałam się światu. Zamknęłam się w sobie i wpatrzyłam w gwiazdy. Długo, bardzo długo tłumiłam w sobie szloch. Ale nie wypuściłam torby z ręki. Bałam się, że ta wojna mnie zmieni. A ona już mnie zmieniła.

Zapłakałam.

6 komentarzy:

  1. Zawsze do usług, kochana ;**
    Moja ukochana piosenka i Jess *o*
    Mocny rozdział. Zatkało mnie... w pozytywnym znaczeniu tego słowa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, życzę Ci zdrowych i wesołych świat, kochana <3

      Usuń
    2. Wzajemnie :** i nie-mokrego Dyngusa ;)

      Usuń
  2. Straszne. Ale i prawdziwe. Magia twoich wpisów :'( :-). Wesołych Świąt, radości dużo Weny!!! ;-)
    ~Elfka

    OdpowiedzUsuń
  3. W kolejnym rozdziale ona kogoś zamorduje wprost, mam wrażenie. Wiesz, poderżnie mu gardło, wypatroszy, czy coś...
    Mam do tego dziwne wrażenie, że za trzy, cztery rozdziały zabraknie nam jej rodziny (i kto wie, czy nie jej samej) jak ich tak namiętnie mordujesz ;) W każdym razie trochę smutny był ten rozdział.
    "A ludzie nie lubią o tym czytać, nie lubią słuchać o smutkach, nie lubią poznawać własnych błędów. A w tej bajce była też nadzieja, którą bajarz chciał tak usilnie przekazać. Trzeba ją było odszukać. I dlatego ludzie nie lubili tej bajki. Bo wymagała poświeceń."- powoli dochodzę do wniosku, że nie powinno się mnie zaliczać do gatunku ludzkiego. Ale to już od pewnego czasu. Takie rzeczy mnie w tym utwierdzają.
    Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na ciąg dalszy (w którym mam nadzieję, nie zamordujesz kolejnego członka rodziny :)
    Wilcza

    OdpowiedzUsuń
  4. I co ja mam napisać?
    Najlepiej samemu pisać takie historie - ale czytać je?... Serce mnie bolało podczas czytania, naprawdę. Może weźmiesz mnie za wariatkę (hehe), ale tak było.
    To znaczy, że to dobry rozdział, Zirael.
    Że on jest żywy.
    Ale wolałabym, żeby nie był prawdą...

    OdpowiedzUsuń