My best friend gave
me the best advice
He said each day's a
gift and not a given right
Leave no stone
unturned, leave your fears behind
And try to take the
path less travelled by
That first step you
take is the longest stride
If today was your
last day
and tomorrow was too
late
Could you say goodbye
to yesterday?
Would you live each
moment like your last?
Leave old pictures in
the past
Donate every dime you
had?
If today was your
last day...
Against the grain
should be a way of life
What's
worth the prize is always worth the fight
Every second counts
'cause there's no second try
So live like you'll
never live it twice
Don't take the free
ride in your own life
~If Today Was Your
Last Day, Nickelback
Dzięki za kopa, Tris <3
- Pomożesz mi?
Siedziałam
w dawnym pokoju rodziców. Teraz mama spała razem z Werenem w drugim
pomieszczeniu. Tam spał również Referin. I tam spałam ja. Tam również w pokoju
leżał Emiel. Nie miałam odwagi do niego pójść, nie mogłam przełamać się i
porozmawiać z nim. Dlaczego? Nie wiem. O
wielu rzeczach nie miałam już teraz pojęcia.
- W czym? - usłyszałam Alnerana. Jego głos był
ukojeniem, był spokojem i ratunkiem. Był wszystkim tym, czego brakowało mi tak
przez całe życie. - W czym mam ci pomóc, moja droga?
- W przeżyciu - to była szybka odpowiedź.
Odpowiedź, która nie wymagała poświecenia. - Proszę.
- Prosisz, żebym cię znowu nie zostawiał?
I tutaj
zapadła cisza. I nie chodziło o to, że miałam wątpliwości. Nie o moje wahania. Ja
tylko bałam się prosić go o tak wiele. Choć potrzebowałam tego.
- Tak - rzekłam jednak. - Tak, Alneran. Obiecaj.
- Obiecuję.
***
Referin wpatrywał się w sufit przy posłaniu
Emiela. I choć każdy normalny i zdrowo myślący człowiek wziąłby go teraz za
idiotę. Ja jednak wiedziałam, że nie w sufit, ale w gwiazdy mój brat teraz patrzy.
Tak jak robiliśmy to razem, w czasach pokoju. Usiadłam obok.
- Tutaj
jest gwiazdozbiór Wielkiego Drzewa -
wskazał w róg sufitu. Potem przejechał palcem w prawo, zatoczył krąg. - A
tutaj, jak głosi legenda, Walnięty Wyk gonił złotą łanię. A przynajmniej tak
mówił.
Zaśmiałam
się, ale szybko uciszyłam głos z uwagi na śpiącą matkę i Emiela.
- Tak
cicho - szepnęłam, opierając głowę o ramię brata. - Tak spokojnie. Tak obco...
- Jutro
wyjdę za zwiad, Bel - westchnął Referin, uścisnął moją dłoń i zamyślił się.
W końcu rzekł:
- Zobaczymy, jeśli sytuacja w mieście sie
ustabilizuje, spróbujemy wyjechać na wschód...
Wyszliśmy z pokoju wprost na korytarz, oparłam
sie o ścianę. Referin zrobił to samo. Popatrzyliśmy na siebie. Przełknęłam
ślinę.
- Ojciec
przed śmiercią mówił mi, że zna jakiegoś mężczyznę w Elfich Krainach. Tam
możemy przeczekać wojnę. Może uda się nawet znaleźć jakieś mieszkanie.
-
Zobaczymy - Referin odwrócił wzrok. Zobaczyłam malutką łzę na jego policzku. On
stał sie teraz panem rodziny, po śmierci ojca wszystko spadło na niego.
- Nie ma
co planować na zapas, Bel. Teraz
najważniejsze są leki dla Emiela. I jedzenie. Weren ciągle skarży się, mówi, że
jest głodny. Boi się.
- Każdy
się boi - szepnęłam smutno. Jakbym przypomniała sobie o kłującej prawdzie. O niewygodnej
prawdzie.
Referin
jeszcze raz wziął mnie za rękę. Ścisnął mocno, przytulił. Ukrył mnie przed
światem.
- Trzeba
znaleźć leki, prowiant, wodę... -
zawahał się. - To nie dużo... A zarazem za dużo.
- Znam...
- z trudem panowałam nad głosem. To
wspomnienie. Dom, światła w oknach, starsze małżeństwo. - Znam pewne miejsce. Pójdę tam w nocy.
- Dobrze -
przytaknął. I zapadła cisza. Niewygodna, krzycząca całą prawdę. Nienawidziłam
tej ciszy, tego smutku. Tego bólu. Referin również tego nienawidził. Wzdychał
ciągle i dusił w sobie to cierpienie.
- Męczy
mnie ta bezczynność, Bel. Ludzie tam, na zewnątrz, walczą. Też powinniśmy
złapać za broń. Walczyć. Walczyć w ogniu.
- Odczep
się - warknęłam, udając złość. - Będziesz mnie męczył tym przez całe życie? Raz
mi się wyrwało.
- Kocham
cię, siostrzyczko - zaśmiał się otwarcie.
- Idę
opowiedzieć Werenowi bajkę - rzuciłam z uśmiechem.
***
Położyłam
się obok niego, Weren już na mnie czekał. Uśmiechnął się i przytulił do mnie.
- Śpiący?
- zapytałam, gdy ziewnął.
- Mhm -
uśmiechnął się. I ja się uśmiechałam. To były te chwile, gdy jeszcze mogłam sie
uśmiechać.
- Dzisiaj
znowu będzie o walecznym krasnoludzie?
- Nie -
pokręciłam głową. Objęłam brata ramieniem, oparłam podbródek o jego główkę. - Dzisiaj
wybrałam elfią bajkę.
- Lubię
elfów - stwierdził.
- Ułóż się
wygodnie, mały - szepnęłam mu. - Weź oddech, poruszaj nogami i zamknij oczy.
Zaśmialiśmy
się, zaczęłam opowiadać:
- Dawno,
dawno temu żyła sobie elficzka. Stara i schorowana,
ale bardzo dobra elficzka. Miała córkę, którą kochała nad życie. Mieszały razem
w małej chatce, otoczone drzewami,
nimfami leśnymi, niegdyś zrodzonymi przez Wielkie Drzewo. Żyły samotnie. Mąż i ojciec umarł na wojnie, zostawiając je na
pastwę losu. Było to uczciwe eliczki, więc i las darzył je szczególnymi
łaskami. O brzasku dnia dawał im owoce i rosę , a wieczorem - przepiórki. Żyły
skromnie, nie dbając o wiele, nie wiele potrzebując. Miały siebie. Ale pewnego
dnia kobieta poczuła się gorzej niż zwykle. Jej oczy straciły dawny blask, a twarz
bladła z dnia na dzień. Nie mogła wstać z łóżka, nie mogła ruszyć się, aby przygotować
posiłek swej córce. A córka jej została
przy niej. Opiekowała się nią. Mimo, że wiedziała, iż jej matka umiera. Ostatniego
dnia jej życia, obie leżały w łóżku. Matka szepnęła córce: "Nie zapomnij o
mnie". I córka nie zapomniała matki,
o nie. Matka w chwili swej śmierci powiedziała jeszcze: "Scees, me dutte",
w języku Pary Boskich - przepraszam, moja córeczko. Gdy córka zapytała:
"Za co?", elficzka odpowiedziała: "Za to, że cię
opuszczam".
- Smutna
jest ta bajka - szepnął zaspany Weren.
- Tak -
zgodziłam się - ale takie jest też życie. Jest też pewna bajka, bajka o
czarnowłosej wojowniczce. Mało kto ja zna, mało kto chce jej słuchać. Wiesz
dlaczego?
-
Dlaczego?
- Bajka
opowiadała o nienawiści, mordzie i śmierci. A ludzie nie lubią o tym czytać,
nie lubią słuchać o smutkach, nie lubią poznawać własnych błędów. A w tej bajce była też nadzieja, którą bajarz
chciał tak usilnie przekazać. Trzeba ją było odszukać. I dlatego ludzie nie
lubili tej bajki. Bo wymagała poświeceń.
- To
smutne - powiedział Weren. I zasnął.
- To
bardzo smutne - szepnęłam. Do powietrza.
***
Rano obudziłam się z ręką obejmującą śpiącego
Werena. Delikatnie wstałam i wyszłam z pokoju. Referin i Emiel jeszcze spali,
matki nie mogłam nigdzie znaleźć. Zbliżyłam się do drzwi, walki jakby ucichły.
Wybuchów nie było już słychać. Było spokojnie. Weszłam do drugiego pomieszczenia.
I zamarłam. Na podłodze leżała kobieta, odwrócona do mnie tyłem. Leżała na
boku, a na ręce stróżki krwi zdobiły jej
skórę. Ostrożnie podeszłam do ciała. Martwego ciała.
- Mamo -
szepnęłam, pochylając się. Zobaczywszy twarz matki, upadłam. Objęłam mamę
ramieniem, wciąż nie mogąc złapać równowagi.
- Mamo, co
ci? - pytałam.
Nikt mi
nie opowiedział. Z trudem usiadłam
naprzeciwko matki. Jej oczy były nieobecne.
- Mamo,
obudź się! - zaczęłam płakać. Płakać głośno, otwarcie. Nadal mi nie odpowiedziała. Nie obudziła się.
Ja się obudziłam, dlaczego więc ona się nie budzi?!
- MAMO!!!
- wrzasnęłam. Pewnie obudziłam chłopaków, ale nie dbałam o to.
Na jej
ręce zobaczyłam wyryty odłamkiem szkła napis. Łza poleciała mi po policzku.
"Scees, me dutte" - tak brzmiał napis na jej bladej ręce. Mimo krwi,
mogłam go odczytać bez problemu.
Przytuliłam
się do niej. Ten jedyny raz w życiu.
- To ja
przepraszam, mamusiu.
***
- Dlaczego? - krzyczałam w myślach, wciąż tuląc
się do zmarłej mamy. - Dlaczego mi to robisz, Alneran? Dlaczego?!
- To nie moja ani twoja wina - usłyszałam głos. -To prawo, prawo, które zrodziło życie.
- Bel -
ten głos należał nie do Alnerana, ale do Referina. - Bel, co się dzieje? Matko? Bel, chodź tu. Bel, mama nie żyje!
Bel!
Nie
ruszyłam się. Przytulałam się do mamy. Tak bardzo tego pragnęłam.
***
- Musimy
walczyć - rzekł do mnie Referin, gdy już
pochowaliśmy matkę. Weren siedział przy Emielu. Nadal nie miałam odwagi do nich
pójść.
- Referin,
przestań - szeptałam.
- Musimy
walczyć - krzyknął, podrywając się z miejsca. - Walczyć za wolność.
- Referin,
uspokój się - warknęłam wrogo. Skarciłam go spojrzeniem, ale nie przejął się
tym w ogóle.
- Nie
rozumiesz? - zezłościł się. Jego twarz nabrała czerwonego koloru, ręce zaczęły
mu drżeć. A ja powoli przerażałam się jego postawą. - Jeśli sami nie weźmiemy
sobie nietykalności i bezpieczeństwa, nikt nam tego nie da.
- Wiec co
chcesz zrobić? - zirytowałam się.
-
Rozmawiałem już z niektórymi - uspokoił oddech, przysiadł obok mnie. Zaczął
gestykulować, ale już nie nerwowo. - Nie martw się, to zaufani ludzie. Jeśli zorganizujemy ruch, jeśli złapiemy za
broń, przeżyjemy tę wojnę.
Przekręciłam
oczami. Wystrzeliłam palcami, potarłam pliczki. Wciąż mokre od łez. Nie
chciałam go stracić, nie Referina. Najpierw ojciec, teraz mama. A potem?
Referin? Nie, nie pozwolę na to.
-
Zostawisz mnie i bliźniaków? - zapytałam.
- Nigdy
nie rób się na męczennicę - wrzasnął, wstając.
W złości wywrócił stojący obok stół, trzasnął dłonią o stół. - Rozumiesz? Bel!
Nigdy!
- Nie
krzycz! - Ja również odpowiedziałam krzykiem, choć nie zauważyłam tego.
Podeszłam do niego, dotknęłam jego silnych ramion.
- Idź po
jedzenie - rzekł oschle. -Słońce już zaszło.
- Referin,
ja nie potrafię... - zadrżałam. - Nie chcę robić tego tym ludziom.
- A
myślisz, że mi jest łatwo? - Referin wybuchnął płaczem. Pierwszy raz w życiu. -
Bel, proszę.. Ja też próbuję temu
sprostać. Ja też nie chcę, by wojna mnie zmieniła.
Przytuliliśmy
się, bardzo mocno. Załkaliśmy oboje, trzymając swoje głowy.
- Boję się
- wyszeptałam.
- Wiem -
powiedział przez łzy. - Ja też.
***
Wyszłam ze schronienia niedługo po tym. Szłam
powoli, między domami. Nie wzywałam już
Alnerana. Byłam jego Wybraną, on był moim Smokiem. Musieliśmy trzymać się razem. Nie dlatego, że
naszej więzi nie da się rozerwać, ale dlatego, że ta wojna coś miała wnieść. Czułam to, czułam, że ta wojna nie jest kolejną kłótnią Oqurigu i państw Kordu.
Chodziło o coś więcej.
Doszłam do
domu starszego małżeństwa, które pierwszy raz usłyszałam w dniu śmierci ojca.
Zapukałam do drzwi. Cisza, nikt nie odpowiadał. Aż nagle:
- Tak? Kto
tam? - męski głos.
- Jestem
głodna - wyszeptałam. - Proszę mi otworzyć.
- Nie mogę
- usłyszałam w odpowiedzi. - My też nie mamy jedzenia. Proszę odejść.
Wstrzymałam
oddech, opuściłam głowę.
-
Przepraszam - powiedział jeszcze głos.
Odwróciłam
sie i zaczęłam powoli iść w kierunku schronienia mojej rodziny. A potem... Potem nie wiem, co się działo.
Naprawdę. Nie mam pojęcia. Znów się odwróciłam, bez pukania weszłam do
mieszkania starszego małżeństwa. W dużym, bogato zdobionym pokoju, w fotelu
siedziała kobieta koło sześćdziesiątki. Zgarbiona, odłożyła książkę na
stolik. Na ścianach pokoi wisiały
obrazy, w kominku paliły się drewienka.
- Co
panienka robi? - usłyszałam głos mężczyzny. Spróbowałam go nie słuchać, odciąć
się, wyłączyć. Przeszłam przez pokój, podeszłam do komody stojącej przy wejściu
do kuchni.
-Panienko?
Odwróciłam wzrok. Wysunęłam pierwszą szufladę.
Znalazłam ubrania. Spódnice i koszule nocne. Nie, nie tego szukam. W drugiej
szufladzie były koszule starszego mężczyzny. Całe tkane, z drogiego materiału,
lekko przybrudzone. Spakowałam je do plecaka. Weszłam do kuchni. Starszy pan
szedł za mną. Jak wyrzut sumienia. Jak głos rozsądku. Jak mogę postępować
rozsądnie? Co powinnam wtedy robić?
Pootwierałam
wszystkie szafki i kosze. Pakowałam wszystko co się dało. Dusiłam w sobie złość
i głos docierający do mojego serca. Wpadłam w szał, w dziki szał. Zobaczyłam
jedzenie. Pęczki kiełbasy, chleb i butelki wody. Nie było tego dużo. Ale
musiało mi wystarczyć. Wyszłam z kuchni. Zostawiłam ją całkowicie pustą.
Starszy pan szedł za mną.
- Proszę
tylko nie brać lekarstw. Moja żona jest chora.
Łazienka.
Tam są leki. Tam muszą być leki. Mimo mojego milczenia, miałam nadzieję, że
zostanę zrozumiana. Nie... Nie, nieprawda.
Ten pan mnie nienawidził. Był przerażony i schorowany. A największym
ciosem było to, że nie bronił się.
***
Znalazłam
leki! Ale nie cieszyłam się, bo wiedziałam, że robię źle. Ale robię również
dobrze. To było chore, to było naprawdę chore.
Zaczęłam pakować lek. Dla Emiela, dla mojego małego braciszka. Niech pan
to zrozumie - chciałam krzyknąć. Ale nie krzyknęłam. Bo wiedziałam, że robię
źle.
- Proszę
panienki... Co panienka robi?
Pakowałam
bandaże, fiolki z lekami i alkohol. Plecak stawał się coraz cięższy. Z trudem
powstrzymywałam płacz.
- Nie, nie
leki - starszy pan upadł mi pod nogi i złapał za koszulę. - Na kolanach proszę o zmiłowanie!
- Kochany,
co się dzieje? - usłyszałam z dużego pokoju głos kobiety. - Kochany?
Ominęłam mężczyznę, próbując nie patrzeć mu w
oczy. Usilnie próbując.
- Proszę
to zostawić, błagam panienkę! - dołączyła do błagań mężczyzny także i jego
żona. Łzy płynęły mi po policzkach.
Stałam się potworem.
- Jesteśmy
prostymi ludźmi, błagam.
Wyszłam z
domu, nie zamykając drzwi.
-
Panienko... - usłyszałam jeszcze głos mężczyzny.
***
Długo nie
wracałam do domu. Długo nie pokazywałam się światu. Zamknęłam się w sobie i
wpatrzyłam w gwiazdy. Długo, bardzo długo tłumiłam w sobie szloch. Ale nie
wypuściłam torby z ręki. Bałam się, że ta wojna mnie zmieni. A ona już mnie
zmieniła.
Zapłakałam.
Zawsze do usług, kochana ;**
OdpowiedzUsuńMoja ukochana piosenka i Jess *o*
Mocny rozdział. Zatkało mnie... w pozytywnym znaczeniu tego słowa ;)
Dziękuję, życzę Ci zdrowych i wesołych świat, kochana <3
UsuńWzajemnie :** i nie-mokrego Dyngusa ;)
UsuńStraszne. Ale i prawdziwe. Magia twoich wpisów :'( :-). Wesołych Świąt, radości dużo Weny!!! ;-)
OdpowiedzUsuń~Elfka
W kolejnym rozdziale ona kogoś zamorduje wprost, mam wrażenie. Wiesz, poderżnie mu gardło, wypatroszy, czy coś...
OdpowiedzUsuńMam do tego dziwne wrażenie, że za trzy, cztery rozdziały zabraknie nam jej rodziny (i kto wie, czy nie jej samej) jak ich tak namiętnie mordujesz ;) W każdym razie trochę smutny był ten rozdział.
"A ludzie nie lubią o tym czytać, nie lubią słuchać o smutkach, nie lubią poznawać własnych błędów. A w tej bajce była też nadzieja, którą bajarz chciał tak usilnie przekazać. Trzeba ją było odszukać. I dlatego ludzie nie lubili tej bajki. Bo wymagała poświeceń."- powoli dochodzę do wniosku, że nie powinno się mnie zaliczać do gatunku ludzkiego. Ale to już od pewnego czasu. Takie rzeczy mnie w tym utwierdzają.
Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na ciąg dalszy (w którym mam nadzieję, nie zamordujesz kolejnego członka rodziny :)
Wilcza
I co ja mam napisać?
OdpowiedzUsuńNajlepiej samemu pisać takie historie - ale czytać je?... Serce mnie bolało podczas czytania, naprawdę. Może weźmiesz mnie za wariatkę (hehe), ale tak było.
To znaczy, że to dobry rozdział, Zirael.
Że on jest żywy.
Ale wolałabym, żeby nie był prawdą...