Ludzie sądzą, że zrobili dość nie zabijając nikogo. W rzeczywistości żaden człowiek nie może umierać w spokoju, jeśli nie zrobił wszystkiego, co trzeba, aby inni żyli.
Albert Camus
Siedziałam przy
jego posłaniu. Płakałam. Płakałam z bezsilności. Byłam zła na siebie, chociaż wiedziałam,
że nie mam wpływu na to, co się dzieje. Nie mam nawet jak mu pomóc. Nie wiem,
jaki cudem mogłabym coś zmienić. Bo śmierć jest jak odwieczna królowa, która
nigdy nie lubiła buntu, wrzasków, powstań. Śmierć jest bezwzględną królową
swego państwa - życia. Nigdy nie zrobiła
dla nikogo wyjątku. Nawet dla mojego młodszego brata.
- Śpij, mały aniołku - pocałowałam Emiela w jego chłodne czółko. Jego opadnięta, malutka żuchwa, delikatnie
przybrudzona, jego blade powieki, zamknięte już na zawsze, jego zapach... Ten
ból jest po prostu zbyt prawdziwy, tego jest zbyt wiele, by czas mógł wszystko
wymazać... Gdy płakałeś, ocierałam każdą z Twoich łez, gdy krzyczałeś,
przeganiałam każdy z Twoich lęków i przez te wszystkie lata trzymałam Twoją
dłoń.
To stało się tak nagle, nikt się tego nie spodziewał.
Zmarł we śnie, nawet nie poczuł, jak umiera. Zabawne, jakie to uczucie? Co
towarzyszy samej śmierci? Radość? Smutek? Strach? On już wiedział. W nocy, gdy
każdy zajęty był odpoczynkiem, mój mały braciszek odszedł. Przynajmniej nie
męczy się już, przynajmniej jest mu dobrze. Tak, chciałam w to wierzyć. Bardzo
chciałam. Ludzie zaczynają wierzyć w
życie po śmierci dopiero, gdy ktoś umrze.
Żeby być spokojnym, żeby ukoić żal.
*
Nie mieliśmy pojęcia, co zrobić z ciałami. Nie
wiedziałam, co zrobić w takich sytuacjach. Referin jednak zakopał mamę i Emiela
za domem w nocy, gdy walki ucichły. Potem już o tym nie rozmawialiśmy. Jakbyśmy
chcieli usilnie o tym zapomnieć. Weren nic nie mówił. Zamykał się w pokoju
Emiela i patrzył przed siebie. Nie jadł nic, zupełnie. Nie dlatego, że nie
mieliśmy czego jeść. Czuł ogromny żal.
Jego brat bliźniak, jego cząstka, jego połowa życia właśnie umarła. A Referin?
Wszystko się między nami popsuło. On często
znikał, zostawia i mnie, i Werena samych, a on sam podróżował po mieście.
Mówił, że organizuje ruch oporu. Chce
walczyć o wolny Kord. Ja nie chciałam.
Wiedziałam, że gdy chwycimy za broń, Weren umrze. Jest taki młody, tak
zagubiony i przerażony. Jest za młody na śmierć. Dlatego znienawidziłam ten pomysł.
Referin uparł się jednak, mimo moich próśb. Mimo
błagań i marudzenia. Próbowałam wszystkiego, żeby go przekonać.
- Jesteś świadom konsekwencji? Jesteś świadom tego, co
później może się stać?!
On nie słuchał, gdy pytałam. Nie patrzył mi w oczy,
gdy łzy spływały mi po policzkach.
- Chcesz być winny naszej śmierci?! - wrzasnęłam, gdy
pakował się do wyjścia. Odwrócił sie wtedy, spojrzał. Jego czarne oczy zmrużyły
się, czoło zmarszczyło, a ręce zaczęły drżeć. Byłam pewna, że mnie uderzy. Tak
robili rodzice.
- Nie chcę być winien bezczynności - powiedział. I
przytulił mnie. A ja przytuliłam jego.
*
- Bel! Bel, gdzie jesteś?!
Wybiegłam z pokoju Werena oderwana od gotowania, o
mało nie wpadłam na puste kosze po ziarnach. Referin zamykał właśnie szczelnie
drzwi, a gdy już miał wolne ręce, złapał mnie za mokre dłonie.
- Co się stało? - spojrzałam mu w oczy. Zawsze tak
robiłam. Nie potrafił mnie wtedy okłamać. Oczy najdłużej uczą się efektywnego
oszukiwania, bo są dziełem niewinności. Tak powtarzała matka. Tak bardzo mi jej
brakuje. Nie wiedziałam nawet, że tak ją kochałam. Miłość jest najsilniejsza
dopiero po śmierci kochanej osoby. Niestety.
- Referin? - szepnęłam znowu. - Co się dzieje?
- Oguriq - rzekł. - Bitwy toczą się w całym Kordzie.
- Skąd wiesz? - starałam się panować nad głosem. Starałam
sie tak bardzo, że nie zauważyłam jak bardzo drżą mi dłonie.
- Zaufani ludzie przekazali mi tą wiadomość dziś rano.
- Zaufani ludzie?! - odskoczyłam od niego, ale tak
gwałtownie, że potknęłam się o kosze z ziarnem. Zawirowałam, złapałam się wystających ze ściany kamieni i
spojrzałam na brata. Kilka lat temu mogłoby to wyglądać niezwykle komicznie.
Kilka lat temu oboje wybuchlibyśmy śmiechem, objęlibyśmy się i poszlibyśmy
pobiegać po dachach domów w naszym ukochanym Teronie. Ale to zrobilibyśmy
kilkanaście lat temu. Gdy ani jedno z nas nie trapiło się myślą o wojnie,
niepewnym losie i zwykłym, ludzkim strachu. Wszystko się zmieniło.
- A kim - krzyknęłam - są ci zaufani ludzie?! Bandą
pijaków i gwałcicieli? Czy może to psychopaci albo szpiedzy Oguriqu?
- Zamknij się, dobrze!
- wrzasnął. - Mam dosyć pretensji, skarg i zażaleń. Robię to dla was, nie
rozumiesz? Dołączając do armii, zapewnię wam większe bezpieczeństwo, dach nad
głową i jedzenie. Nie pojęłaś tego? Trzeba ci to wpajać pasem, jak zwykł robić
to ojciec?
- Ojciec nie żyje - syknęłam.
- Ale ja jeszcze nie umieram! Mam dosyć fochów
Wyklętej, rozumiesz?! Jestem zmęczony, głodny i przejęty śmiercią naszej
rodziny. Myślisz, że nie myślę o Werenie? Myślisz, że to tylko zabawa?
- Nie wiem, co myślę. Ale boję się, rozumiesz?! Co
będzie, gdy zginiesz w walce? Zostaniemy sami z Werenem? Na pastwę losu? W ogarniętym
wojną kraju?
- Nie ma już - warknął przez zęby, pochylając się w
moją stronę - żadnego kraju. Nie ma już
Forsonu, Teronu, są tylko wyspy Kearth. I tam musimy się udać i zorganizować
powstanie. Czy ci się to podoba, czy nie. Przykro mi.
- Przykro? - zakpiłam. - Jakże to smutne... A czy, gdy Weren umrze, też będzie ci....
- Zamilcz!!! - wrzasnął, aż usłyszałam jęk młodszego
brata, siedzącego teraz w pokoju obok. Nie chciałam, żeby na to patrzył, żeby tego
słyszał. Wielu rodziców i opiekunów ma gdzieś dobro dziecka, gdy dochodzi do
kłótni i konfliktów, bo przecież najważniejsi są tylko dorośli, czyż nie?
- Nie krzycz - powiedziałam spokojnie, hamując łzy. -
Weren się boi.
- Ja też się boję - usłyszałam tylko żałosne
westchnienie z ust Referina i trzask zamykanych drzwi. Nie zauważyłam jego
sylwetki, ruchu ust, jego czarnych włosów, zakrwawionej i pobrudzonej koszuli.
Tak jakbym oślepła na chwilę, bo nie miałam już siły wpatrywać się w ten świat.
*
-
Alneran? - spróbowałam, gdy byłam sama, samiuteńka,
opuszczona. Siedziałam w pokoju i skubałam źdźbło zerwanej trawy. Jakim cudem
jeszcze tu rosła? - Jesteś tu, prawda?
-
Jestem.
Uśmiechnęłam się. Jego głos koił, uspokajał.
-
Co się dzieje? Czemu nagle wszystko się wali?
-
Nie wiem - westchnął. Jakby nie miał już na to
wszystko siły, po prosu westchnął mi w myślach. A ja nie mogłam opanować
zdziwienia.
-
Jak to? Jesteś smokiem, wiesz wszystko. Znasz każdą minutę, każdą sekundę
istnienia.
-
Znam. Ale jedynie twego istnienia. Istnienia innych mnie nie obchodzą. Ważna jesteś
tylko ty.
-
A więc czemu dopuściłeś, żeby w moim istnieniu tak wiele zła wydarzyło się z
dnia na dzień?
-
Przykro mi, Belgelingan.
Uśmiechnęłam sie znowu, tym razem kpiąco.
-
Tobie też? Musiałbyś poznać mojego brata. Dogadalibyście się.
-
Kochana, wiem, że ci ciężko. Ale w życiu
są czasami takie chwile. Chwile, które potrafią chlasnąć cię mocno w twarz.
Chwile, które sprawiają, że upadasz, nie masz już siły, poddajesz się. Ale
zaraz po tym wstajesz i walczysz dalej. Zaraz po tym, po chwili, po kilku dniach, po roku, po jakimś czasie. Ale
walczysz, bo masz dla kogo. I wiedz, moja miła, że nawet jeśli wydaje ci się,
że zostałaś zupełnie sama, to nieprawda. Bo zwykle, gdy tak myślimy, bierzemy
pod uwagę tylko nasze najbliższe otoczenie. Wystarczy rozejrzeć się gdzieś
dalej, żeby ujrzeć, jak wielu ludzi gotowych jest ci pomóc. Ale trzeba najpierw
otworzyć oczy.
-
Dziękuję, pomogło.
-
Wiem, w końcu jestem twoim Smokiem.
-
A ja twoją Wybraną. Alneran, mówiłeś
mi, że znasz tylko moje istnienie. Jakie ono jest?
-
Nie chcę o tym mówić.
-
Dlaczego?
-
Nie chcę płakać ci w myślach.
-
Alneran, błagam. Co znaczy, ze stracę wszystko, żeby wszystko mieć? Chcę znać
prawdę.
-
Niektórą prawdę lepiej zostawić na później. Bo czasami prawda sprawia, że
odechciewa nam się żyć.
-
Będę cierpieć? Wytrzymam.
-
Nie wytrzymasz.
*
Wyszłam ze schronienia przed północą. Drzwi, a raczej
trzy złączone ze sobą belki, zdążyły już rozlecieć się na kawałki i musieliśmy
zastawiać wejście worami i zniszczonymi meblami. Była to strasznie
niefunkcjonalna konstrukcja, ponieważ ciągle musieliśmy owe rupiecie przenosić
i układać na nowo. Referin w tym punkcie miał rację, trzeba stąd wiać. Ale wiać
daleko, tam do tej magicznej krainy jaką są wyspy Kearth. To była nasza jedyna
szansa na przeżycie. A żyć chcieliśmy, jak nigdy przedtem.
Martwiłam się o Werena, chociaż w głębi duszy
wiedziałam, jak to wszystko ma się skończyć. Nikt nie jest bezpieczny na
wojnie, nikt i nigdzie. A szczególnie małe dzieci wszędzie narażone są na ból,
chorobę, śmierć. Tak jak mój młodszy braciszek. Jak Emiel, jak mój kochany
Emiel. Tak bardzo za nim tęsknię. Tak bardzo...
Ulica była pusta. Znikąd nie dochodził ani jeden
krzyk, pisk, ani jedno łkanie. Szłam powoli, uważnie, tuż przy ścianie, by móc
w razie konieczności wspiąć się na dach i pognać w nieznane, uciekając przed
niebezpieczeństwem. Tak, czułam je na plecach, czułam, że ktoś mnie obserwuje,
parzy swym czujnym okiem na młodą dziewczynę zagubioną w pustym, obleganym
mieście.
-Alneran?
-
Jestem. Skręć w prawo.
-
Słucham?
-
Skręć w prawo.
-
Wydłużę sobie drogę, do starego magazynu trzeba iść w drugą stronę.
-
Proszę cię.
-
Alneran, wiem, że tu jest niebezpiecznie, dlatego chcę jak najszybciej znaleźć
dach nad głową. Proszę, nie utrudniaj mi tego.
Nie usłyszałam już nic. Nie zdążyłam usłyszeć.
Świst był przerażająco wyraźny. A ostry ból, który po
nim nastąpił, był jeszcze wyraźniejszy. Upadłam na kolana, przytuliłam się do
ściany domu, czując, że w mojej nodze tkwi strzała. BIEGNIJ!, słyszałam w głowie. Słyszałam i zapamiętałam do końca
życia wrzask Alnerana, który namawiał, zachęcał, zmuszał do biegu. Adrenalina
skoczyła mi do głowy, do rąk, pleców, do nóg. Ból zniknął tak szybko, jak się
pojawił.
Biegłam na oślep,
wymachując rękoma zgiętymi w łokciach.
- Nie uciekaj, skarbie! - usłyszałam. To nie był głos
Alnerana. Obróciłam się. Ujrzałam grubego mężczyznę z łukiem w ręku, biegnącego
w moja stronę. Sapał przy tym tak głośno, że, gdyby się postarał, mógłby
obudzić legendarną księżniczkę, która zapadła w wieczny sen po ukłuciu się
złotym widelcem.
Nagle upadłam na ziemię, chwilę po tym, jak poczułam
ból w stopach. Zaczęłam czołgać się do ciemnego zaułku w mieście. Trafiłam do
opuszczonego ogrodu przy jakimś domostwie. Spojrzałam na nadciągającego
mężczyznę, był tuż-tuż. A ja się bałam.
- Alneran?
Nic, głucha cisza. Nikt mi nie odpowiedział. Nikt nie
chciał pomóc.
Mężczyzna stanął przede mną. Rzucił łuk i kołczan ze
strzałami, który nosił na plecach, na bok. Pozbył się też noża doczepionego do
pasa. Ostrze wylądowało obok strzał. Przypatrzyłam sie rękojeści, była bogato
zdobiona. Rysy twarzy, ubranie, teraz lekko przybrudzone, łuk, strzały, nóż,
dostojny akcent.. Ten mężczyzna był szlachcicem za czasów pokoju. Ale teraz to
nie miało najmniejszego znaczenia. Teraz był zwykłym gwałcicielem.
Podszedł do mnie. A ja się bałam. Strach pozwolił
zapomnieć mi o bólu w nodze, ale spotęgował pamięć o sobie samym, o strachu.
Przeczołgałam się w kierunku noża, dyskretnie, kawałek
po kawałku. Mężczyzna był napity, słaniał się na nogach, kołysał. Ale trafił
mnie w nogę. W przeszłości musiał być wybornym strzelcem.
Zdjął spodnie, uśmiechnął się łobuzersko i nachylił
się. I wtedy to się stało. Wtedy zaczęła się moja przygoda, moje drugie życie i
prawdziwe przekleństwo. Znam pewną bajkę o dziewczynie, która też tak zaczęła.
Jej pierwszy raz był spowodowany nienawiścią. Mój także.
Poderwałam się z ziemi, chwyciłam za nóż i wbiłam go bydlakowi
nad obojczykiem. Spojrzał na mnie zdziwiony, zupełnie zaskoczony. Tak jak ja.
Ale coś kierowało moją ręką, jakaś siła, jakaś moc. Wyjęłam nóż i wbiłam mu go
znowu, tym razem bliżej tętnicy szyjnej. I znów wyjęłam ostrze, i znów je
wbiłam. Nagle upadł na kolana, gdy ja chciałam dźgnąć go jeszcze raz. Zamknął
oczy i umarł. A ja zdusiłam krzyk.
Przyłożyłam dłoń do ust, kiedy ze wstrętem pozbyłam
się ostrza. Odeszłam parę kroków, potknęłam się, ból w nodze dał o sobie znać.
Co ja zrobiłam? Mężczyzna leżał nieruchomo z poszarpanym ramieniem i szyją. To
moja robota, to ja go... zabiłam? Nie, przecież on żyje. Zaraz wstanie. Prawda?
*
Gdy doszłam do siebie, pokonując cały wstręt i żałość,
przeszukałam go. Znalazłam w kieszeni jedno jabłko. Przełknęłam ślinę. Nie, nie
dam rady go ugryźć. Nie teraz, nie w takich okolicznościach. Ale jest przecież
ktoś, komu to sie przyda. Czy tak odpokutuję to, co zrobiłam? Tak, to jest
wyjście.
*
Gdy doszłam, utykając, do domu tego starszego
małżeństwa, które poznałam niedawno, słońce powoli wschodziło. Muszę się
spieszyć, muszę jak najszybciej wrócić do domu. Ale najpierw dam im ten
przeklęty owoc, jako znak, że żałuję. Na wojnie nawet najmniejsze ziarno się
przydaje, więc na pewno potrzebują każdej formy jedzenia.
Zapukałam, najpierw raz, potem drugi, trzeci, potem
czwarty. Odczekałam chwilę, nerwowo patrząc na jasną poświatę na niebie, nie
mam wiele czasu. Spróbowałam znowu.
Nic, żadnej odpowiedzi. Czyżby przygotowali się na
moją wizytę? Czyżby starszy pan stał teraz stał przed drzwiami z wymierzoną w
moją stronę kuszą? A może siedzą znów spokojnie przy swoim kominku, grzejąc się
i czekając na cud? Na koniec wojny?
Odchyliłam lekko drzwi, blask ognia palącego się
spokojnie oślepił, ukuł, zabolał. Ale tylko on zaznaczył, że jest. Otworzyłam
drzwi, powoli, ze strachu. To dla ciebie, Referin. Spojrzałam na pomieszczenie.
Wszystko zastałam takie, jakie to zostawiłam. Te same fotele, te same komody i
stoły. Obrazy na ścianach również pozostały na swoich miejscach. Ale jedno się
zmieniło. Dwa ciała leżące w małżeńskim
łóżku, obejmujące się i śpiące. Podeszłam bliżej. Nie, oni nie spali.
-
Oni umarli? - zapytałam Alnerana.
-
Tak, kochana. - odpowiedział głosem smutnego, zmęczonego
smoka.
-
Czemu?
- Umarli z głodu.
-----------
Wróciłam! Przepraszam, że tak długo musiałyście na
mnie czekać, ale gdy już doszłam do siebie, pojawił się Wiedźmin 3.. Resztę
sobie dopowiedzcie. ;)
Hahaha, skąd ja to znam ;D Ja miałam pisać, ale... zabrałam się do oglądania serialu i co usiądę by popisać, kończę tak samo...
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo smutny - ale realistyczny. Smutno mi się robi na myśl, jak wojna wyniszcza ludzi, zmienia, ile im odbiera.
Co do zabójstwa - mawiają, że pierwszy raz jest najtrudniejszy, a potem idzie z górki. Ile w tym prawdy - nie chciałabym nigdy się przekonać, ale zakładam, że Bel też nie chciała.
Pozdrawiam
O jaaaaa cie :o Tyle emocji :)
OdpowiedzUsuńCieszę się że wróciłaś, świetny rozdział, boję się co będzie dalej skoro to początek a juz uśmierciłaś tyle postaci, czekam na ciąg dalszy ; )
OdpowiedzUsuńNie chciałabym być Bel ;(
OdpowiedzUsuńWróciłam i nadrabiam, ale nie wiem, czy dam radę unieść to na raz. ;) Najbardziej podobała mi się wypowiedź Smoka o powstawaniu z upadków. Wspaniale piszesz, Zirael. :)
OdpowiedzUsuń~ Thirdy
Na widok Twojego komentarza:
Usuń- niewytłumaczalny uśmiech na gębie,
- ciągłe powtarzanie "o jaaa".