poniedziałek, 8 czerwca 2015

Odwieczna królowa, rozdział V


Ludzie sądzą, że zrobili dość nie zabijając nikogo. W rzeczywistości żaden człowiek nie może umierać w spokoju, jeśli nie zrobił wszystkiego, co trzeba, aby inni żyli. 
Albert Camus 







 Siedziałam przy jego posłaniu. Płakałam. Płakałam z bezsilności. Byłam zła na siebie, chociaż wiedziałam, że nie mam wpływu na to, co się dzieje. Nie mam nawet jak mu pomóc. Nie wiem, jaki cudem mogłabym coś zmienić. Bo śmierć jest jak odwieczna królowa, która nigdy nie lubiła buntu, wrzasków, powstań. Śmierć jest bezwzględną królową swego państwa - życia.  Nigdy nie zrobiła dla nikogo wyjątku. Nawet dla mojego młodszego brata.
- Śpij, mały aniołku - pocałowałam  Emiela w jego chłodne czółko.  Jego opadnięta, malutka żuchwa, delikatnie przybrudzona, jego blade powieki, zamknięte już na zawsze, jego zapach... Ten ból jest po prostu zbyt prawdziwy, tego jest zbyt wiele, by czas mógł wszystko wymazać... Gdy płakałeś, ocierałam każdą z Twoich łez, gdy krzyczałeś, przeganiałam każdy z Twoich lęków i przez te wszystkie lata trzymałam Twoją dłoń.
To stało się tak nagle, nikt się tego nie spodziewał. Zmarł we śnie, nawet nie poczuł, jak umiera. Zabawne, jakie to uczucie? Co towarzyszy samej śmierci? Radość? Smutek? Strach? On już wiedział. W nocy, gdy każdy zajęty był odpoczynkiem, mój mały braciszek odszedł. Przynajmniej nie męczy się już, przynajmniej jest mu dobrze. Tak, chciałam w to wierzyć. Bardzo chciałam.  Ludzie zaczynają wierzyć w życie po śmierci dopiero, gdy ktoś umrze.
Żeby być spokojnym, żeby ukoić żal.

*

Nie mieliśmy pojęcia, co zrobić z ciałami. Nie wiedziałam, co zrobić w takich sytuacjach. Referin jednak zakopał mamę i Emiela za domem w nocy, gdy walki ucichły. Potem już o tym nie rozmawialiśmy. Jakbyśmy chcieli usilnie o tym zapomnieć. Weren nic nie mówił. Zamykał się w pokoju Emiela i patrzył przed siebie. Nie jadł nic, zupełnie. Nie dlatego, że nie mieliśmy czego jeść.  Czuł ogromny żal. Jego brat bliźniak, jego cząstka, jego połowa życia właśnie umarła. A Referin? Wszystko się między nami popsuło.  On często znikał, zostawia i mnie, i Werena samych, a on sam podróżował po mieście. Mówił, że organizuje ruch oporu.  Chce walczyć o wolny Kord.  Ja nie chciałam. Wiedziałam, że gdy chwycimy za broń, Weren umrze. Jest taki młody, tak zagubiony i przerażony. Jest za młody na śmierć.  Dlatego znienawidziłam ten pomysł.
Referin uparł się jednak, mimo moich próśb. Mimo błagań i marudzenia. Próbowałam wszystkiego, żeby go przekonać.
- Jesteś świadom konsekwencji? Jesteś świadom tego, co później może się stać?!
On nie słuchał, gdy pytałam. Nie patrzył mi w oczy, gdy łzy spływały mi po policzkach.
- Chcesz być winny naszej śmierci?! - wrzasnęłam, gdy pakował się do wyjścia. Odwrócił sie wtedy, spojrzał. Jego czarne oczy zmrużyły się, czoło zmarszczyło, a ręce zaczęły drżeć. Byłam pewna, że mnie uderzy. Tak robili rodzice.
- Nie chcę być winien bezczynności - powiedział. I przytulił mnie. A ja przytuliłam jego.

*

- Bel! Bel, gdzie jesteś?!
Wybiegłam z pokoju Werena oderwana od gotowania, o mało nie wpadłam na puste kosze po ziarnach. Referin zamykał właśnie szczelnie drzwi, a gdy już miał wolne ręce, złapał mnie za mokre dłonie.
- Co się stało? - spojrzałam mu w oczy. Zawsze tak robiłam. Nie potrafił mnie wtedy okłamać. Oczy najdłużej uczą się efektywnego oszukiwania, bo są dziełem niewinności. Tak powtarzała matka. Tak bardzo mi jej brakuje. Nie wiedziałam nawet, że tak ją kochałam. Miłość jest najsilniejsza dopiero po śmierci kochanej osoby. Niestety.
- Referin? - szepnęłam znowu. - Co się dzieje?
- Oguriq - rzekł. - Bitwy toczą się w całym Kordzie.  
- Skąd wiesz? - starałam się panować nad głosem. Starałam sie tak bardzo, że nie zauważyłam jak bardzo drżą mi dłonie.
- Zaufani ludzie przekazali mi tą wiadomość dziś rano.
- Zaufani ludzie?! - odskoczyłam od niego, ale tak gwałtownie, że potknęłam się o kosze z ziarnem. Zawirowałam, złapałam  się wystających ze ściany kamieni i spojrzałam na brata. Kilka lat temu mogłoby to wyglądać niezwykle komicznie. Kilka lat temu oboje wybuchlibyśmy śmiechem, objęlibyśmy się i poszlibyśmy pobiegać po dachach domów w naszym ukochanym Teronie. Ale to zrobilibyśmy kilkanaście lat temu. Gdy ani jedno z nas nie trapiło się myślą o wojnie, niepewnym losie i zwykłym, ludzkim strachu. Wszystko się zmieniło.
- A kim - krzyknęłam - są ci zaufani ludzie?! Bandą pijaków i gwałcicieli? Czy może to psychopaci albo szpiedzy Oguriqu?
- Zamknij się, dobrze!  - wrzasnął. - Mam dosyć pretensji, skarg i zażaleń. Robię to dla was, nie rozumiesz? Dołączając do armii, zapewnię wam większe bezpieczeństwo, dach nad głową i jedzenie. Nie pojęłaś tego? Trzeba ci to wpajać pasem, jak zwykł robić to ojciec?
- Ojciec nie żyje - syknęłam.
- Ale ja jeszcze nie umieram! Mam dosyć fochów Wyklętej, rozumiesz?! Jestem zmęczony, głodny i przejęty śmiercią naszej rodziny. Myślisz, że nie myślę o Werenie? Myślisz, że to tylko zabawa?
- Nie wiem, co myślę. Ale boję się, rozumiesz?! Co będzie, gdy zginiesz w walce? Zostaniemy sami z Werenem? Na pastwę losu? W ogarniętym wojną kraju?
- Nie ma już - warknął przez zęby, pochylając się w moją stronę - żadnego kraju.  Nie ma już Forsonu, Teronu, są tylko wyspy Kearth. I tam musimy się udać i zorganizować powstanie. Czy ci się to podoba, czy nie. Przykro mi.
- Przykro? - zakpiłam. - Jakże to smutne...  A czy, gdy Weren umrze, też będzie ci....
- Zamilcz!!! - wrzasnął, aż usłyszałam jęk młodszego brata, siedzącego teraz w pokoju obok.  Nie chciałam, żeby na to patrzył, żeby tego słyszał. Wielu rodziców i opiekunów ma gdzieś dobro dziecka, gdy dochodzi do kłótni i konfliktów, bo przecież najważniejsi są tylko dorośli, czyż nie? 
- Nie krzycz - powiedziałam spokojnie, hamując łzy. - Weren się boi.
- Ja też się boję - usłyszałam tylko żałosne westchnienie z ust Referina i trzask zamykanych drzwi. Nie zauważyłam jego sylwetki, ruchu ust, jego czarnych włosów, zakrwawionej i pobrudzonej koszuli. Tak jakbym oślepła na chwilę, bo nie miałam już siły wpatrywać się w ten świat.

*

- Alneran? - spróbowałam, gdy byłam sama, samiuteńka, opuszczona. Siedziałam w pokoju i skubałam źdźbło zerwanej trawy. Jakim cudem jeszcze tu rosła? - Jesteś tu, prawda?
- Jestem.
Uśmiechnęłam się. Jego głos koił, uspokajał.
- Co się dzieje? Czemu nagle wszystko się wali?
- Nie wiem - westchnął. Jakby nie miał już na to wszystko siły, po prosu westchnął mi w myślach. A ja nie mogłam opanować zdziwienia.
- Jak to? Jesteś smokiem, wiesz wszystko. Znasz każdą minutę, każdą sekundę istnienia.
- Znam. Ale jedynie twego istnienia. Istnienia innych mnie nie obchodzą. Ważna jesteś tylko ty.
- A więc czemu dopuściłeś, żeby w moim istnieniu tak wiele zła wydarzyło się z dnia na dzień?
- Przykro mi, Belgelingan.
Uśmiechnęłam sie znowu, tym razem kpiąco.
- Tobie też? Musiałbyś poznać mojego brata. Dogadalibyście się.
- Kochana, wiem, że ci ciężko. Ale w  życiu są czasami takie chwile. Chwile, które potrafią chlasnąć cię mocno w twarz. Chwile, które sprawiają, że upadasz, nie masz już siły, poddajesz się. Ale zaraz po tym wstajesz i walczysz dalej. Zaraz po tym, po chwili, po  kilku dniach, po roku, po jakimś czasie. Ale walczysz, bo masz dla kogo. I wiedz, moja miła, że nawet jeśli wydaje ci się, że zostałaś zupełnie sama, to nieprawda. Bo zwykle, gdy tak myślimy, bierzemy pod uwagę tylko nasze najbliższe otoczenie. Wystarczy rozejrzeć się gdzieś dalej, żeby ujrzeć, jak wielu ludzi gotowych jest ci pomóc. Ale trzeba najpierw otworzyć oczy.
- Dziękuję, pomogło.
- Wiem, w końcu jestem twoim Smokiem.
- A ja twoją Wybraną.   Alneran, mówiłeś mi, że znasz tylko moje istnienie. Jakie ono jest?
- Nie chcę o tym mówić.
- Dlaczego?
- Nie chcę płakać ci w myślach.
- Alneran, błagam. Co znaczy, ze stracę wszystko, żeby wszystko mieć? Chcę znać prawdę.
- Niektórą prawdę lepiej zostawić na później. Bo czasami prawda sprawia, że odechciewa nam się żyć.
- Będę cierpieć? Wytrzymam.
- Nie wytrzymasz.

*

Wyszłam ze schronienia przed północą. Drzwi, a raczej trzy złączone ze sobą belki, zdążyły już rozlecieć się na kawałki i musieliśmy zastawiać wejście worami i zniszczonymi meblami. Była to strasznie niefunkcjonalna konstrukcja, ponieważ ciągle musieliśmy owe rupiecie przenosić i układać na nowo. Referin w tym punkcie miał rację, trzeba stąd wiać. Ale wiać daleko, tam do tej magicznej krainy jaką są wyspy Kearth. To była nasza jedyna szansa na przeżycie. A żyć chcieliśmy, jak nigdy przedtem.
Martwiłam się o Werena, chociaż w głębi duszy wiedziałam, jak to wszystko ma się skończyć. Nikt nie jest bezpieczny na wojnie, nikt i nigdzie. A szczególnie małe dzieci wszędzie narażone są na ból, chorobę, śmierć. Tak jak mój młodszy braciszek. Jak Emiel, jak mój kochany Emiel. Tak bardzo za nim tęsknię. Tak bardzo...
Ulica była pusta. Znikąd nie dochodził ani jeden krzyk, pisk, ani jedno łkanie. Szłam powoli, uważnie, tuż przy ścianie, by móc w razie konieczności wspiąć się na dach i pognać w nieznane, uciekając przed niebezpieczeństwem. Tak, czułam je na plecach, czułam, że ktoś mnie obserwuje, parzy swym czujnym okiem na młodą dziewczynę zagubioną w pustym, obleganym mieście.
-Alneran?
- Jestem. Skręć w prawo.
- Słucham?
- Skręć w prawo.
- Wydłużę sobie drogę, do starego magazynu trzeba iść w drugą stronę.
- Proszę cię.
- Alneran, wiem, że tu jest niebezpiecznie, dlatego chcę jak najszybciej znaleźć dach nad głową. Proszę, nie utrudniaj mi tego.
Nie usłyszałam już nic. Nie zdążyłam usłyszeć.
Świst był przerażająco wyraźny. A ostry ból, który po nim nastąpił, był jeszcze wyraźniejszy. Upadłam na kolana, przytuliłam się do ściany domu, czując, że w mojej nodze tkwi strzała. BIEGNIJ!, słyszałam w głowie. Słyszałam i zapamiętałam do końca życia wrzask Alnerana, który namawiał, zachęcał, zmuszał do biegu. Adrenalina skoczyła mi do głowy, do rąk, pleców, do nóg. Ból zniknął tak szybko, jak się pojawił.
Biegłam na oślep,  wymachując rękoma zgiętymi w łokciach.
- Nie uciekaj, skarbie! - usłyszałam. To nie był głos Alnerana. Obróciłam się. Ujrzałam grubego mężczyznę z łukiem w ręku, biegnącego w moja stronę. Sapał przy tym tak głośno, że, gdyby się postarał, mógłby obudzić legendarną księżniczkę, która zapadła w wieczny sen po ukłuciu się złotym widelcem. 
Nagle upadłam na ziemię, chwilę po tym, jak poczułam ból w stopach. Zaczęłam czołgać się do ciemnego zaułku w mieście. Trafiłam do opuszczonego ogrodu przy jakimś domostwie. Spojrzałam na nadciągającego mężczyznę, był tuż-tuż. A ja się bałam.
- Alneran?
Nic, głucha cisza. Nikt mi nie odpowiedział. Nikt nie chciał pomóc.
Mężczyzna stanął przede mną. Rzucił łuk i kołczan ze strzałami, który nosił na plecach, na bok. Pozbył się też noża doczepionego do pasa. Ostrze wylądowało obok strzał. Przypatrzyłam sie rękojeści, była bogato zdobiona. Rysy twarzy, ubranie, teraz lekko przybrudzone, łuk, strzały, nóż, dostojny akcent.. Ten mężczyzna był szlachcicem za czasów pokoju. Ale teraz to nie miało najmniejszego znaczenia. Teraz był zwykłym gwałcicielem.
Podszedł do mnie. A ja się bałam. Strach pozwolił zapomnieć mi o bólu w nodze, ale spotęgował pamięć o sobie samym, o strachu.
Przeczołgałam się w kierunku noża, dyskretnie, kawałek po kawałku. Mężczyzna był napity, słaniał się na nogach, kołysał. Ale trafił mnie w nogę. W przeszłości musiał być wybornym strzelcem.
Zdjął spodnie, uśmiechnął się łobuzersko i nachylił się. I wtedy to się stało. Wtedy zaczęła się moja przygoda, moje drugie życie i prawdziwe przekleństwo. Znam pewną bajkę o dziewczynie, która też tak zaczęła. Jej pierwszy raz był spowodowany nienawiścią. Mój także.
Poderwałam się z ziemi, chwyciłam za nóż i wbiłam go bydlakowi nad obojczykiem. Spojrzał na mnie zdziwiony, zupełnie zaskoczony. Tak jak ja. Ale coś kierowało moją ręką, jakaś siła, jakaś moc. Wyjęłam nóż i wbiłam mu go znowu, tym razem bliżej tętnicy szyjnej. I znów wyjęłam ostrze, i znów je wbiłam. Nagle upadł na kolana, gdy ja chciałam dźgnąć go jeszcze raz. Zamknął oczy i umarł. A ja zdusiłam krzyk.
Przyłożyłam dłoń do ust, kiedy ze wstrętem pozbyłam się ostrza. Odeszłam parę kroków, potknęłam się, ból w nodze dał o sobie znać. Co ja zrobiłam? Mężczyzna leżał nieruchomo z poszarpanym ramieniem i szyją. To moja robota, to ja go... zabiłam? Nie, przecież on żyje. Zaraz wstanie. Prawda?

*

Gdy doszłam do siebie, pokonując cały wstręt i żałość, przeszukałam go. Znalazłam w kieszeni jedno jabłko. Przełknęłam ślinę. Nie, nie dam rady go ugryźć. Nie teraz, nie w takich okolicznościach. Ale jest przecież ktoś, komu to sie przyda. Czy tak odpokutuję to, co zrobiłam? Tak, to jest wyjście.

*

Gdy doszłam, utykając, do domu tego starszego małżeństwa, które poznałam niedawno, słońce powoli wschodziło. Muszę się spieszyć, muszę jak najszybciej wrócić do domu. Ale najpierw dam im ten przeklęty owoc, jako znak, że żałuję. Na wojnie nawet najmniejsze ziarno się przydaje, więc na pewno potrzebują każdej formy jedzenia.
Zapukałam, najpierw raz, potem drugi, trzeci, potem czwarty. Odczekałam chwilę, nerwowo patrząc na jasną poświatę na niebie, nie mam wiele czasu. Spróbowałam znowu.
Nic, żadnej odpowiedzi. Czyżby przygotowali się na moją wizytę? Czyżby starszy pan stał teraz stał przed drzwiami z wymierzoną w moją stronę kuszą? A może siedzą znów spokojnie przy swoim kominku, grzejąc się i czekając na cud? Na koniec wojny?
Odchyliłam lekko drzwi, blask ognia palącego się spokojnie oślepił, ukuł, zabolał. Ale tylko on zaznaczył, że jest. Otworzyłam drzwi, powoli, ze strachu. To dla ciebie, Referin. Spojrzałam na pomieszczenie. Wszystko zastałam takie, jakie to zostawiłam. Te same fotele, te same komody i stoły. Obrazy na ścianach również pozostały na swoich miejscach. Ale jedno się zmieniło.  Dwa ciała leżące w małżeńskim łóżku, obejmujące się i śpiące. Podeszłam bliżej. Nie, oni nie spali.
- Oni umarli? - zapytałam Alnerana.
- Tak, kochana. - odpowiedział głosem smutnego, zmęczonego smoka. 
- Czemu?
-  Umarli z głodu.
-----------

Wróciłam! Przepraszam, że tak długo musiałyście na mnie czekać, ale gdy już doszłam do siebie, pojawił się Wiedźmin 3.. Resztę sobie dopowiedzcie. ;) 

6 komentarzy:

  1. Hahaha, skąd ja to znam ;D Ja miałam pisać, ale... zabrałam się do oglądania serialu i co usiądę by popisać, kończę tak samo...
    Rozdział bardzo smutny - ale realistyczny. Smutno mi się robi na myśl, jak wojna wyniszcza ludzi, zmienia, ile im odbiera.
    Co do zabójstwa - mawiają, że pierwszy raz jest najtrudniejszy, a potem idzie z górki. Ile w tym prawdy - nie chciałabym nigdy się przekonać, ale zakładam, że Bel też nie chciała.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. O jaaaaa cie :o Tyle emocji :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się że wróciłaś, świetny rozdział, boję się co będzie dalej skoro to początek a juz uśmierciłaś tyle postaci, czekam na ciąg dalszy ; )

    OdpowiedzUsuń
  4. Wróciłam i nadrabiam, ale nie wiem, czy dam radę unieść to na raz. ;) Najbardziej podobała mi się wypowiedź Smoka o powstawaniu z upadków. Wspaniale piszesz, Zirael. :)
    ~ Thirdy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na widok Twojego komentarza:
      - niewytłumaczalny uśmiech na gębie,
      - ciągłe powtarzanie "o jaaa".

      Usuń