To dziwne, ale kiedy człowiek się czegoś boi i oddałby
wszystko, byle tylko spowolnić upływ czasu, czas ma okropny zwyczaj
przyspieszania swego biegu.
~Joanne Kathleen Rowling – Harry Potter i Insygnia
Śmierci
Nic. Pustka. Cisza. Milczenie.
To ja ich zabiłam. To ja. Dla własnego dobra zapomniałam o
człowieczeństwie i doprowadziłam do śmierci dwojga starszych ludzi. Dwojga
bezbronnych, opuszczonych, niewinnych ludzi. Dlaczego? Dlaczego nie pamiętałam
o tym, czego uczył mnie Referin, Alneran, nawet rodzice? Czyżby to wojna mnie
zmieniła? A może zawsze taka byłam? Kto wie...
A ten gwałciciel? Dlaczego i jego zabiłam? Miał prawo
żyć. Miał prawo oddychać, jego serce miało prawo pompować krew. A ja mu to
prawo odebrałam. Dlaczego?
Tylko tyle jestem w stanie powiedzieć, tylko o to
zapytać.
- Alneran? Aln?
- Jestem.
- Co mam robić?
- Para Boskich mówi...
- Mam gdzieś Parę Boskich! Zabiłam troje ludzi, nie
rozumiesz? Jestem potworem! Odebrałam
życie! Zabrałam wolność! Jakie miałam do tego prawo?
- Żadne, to prawda. Ale na wojnie nie ważne jest,
kto..
- Właśnie, że ważne. Najważniejsze! Wojna nie jest usprawiedliwieniem
niegodziwych i okrutnych czynów. To, że jesteś na wojnie, nie znaczy od razu,
że możesz zabijać innych! Ale Ty jesteś Smokiem, ty tego nie zrozumiesz.
- Co to miało oznaczać?
- Nigdy nie byłeś człowiekiem. Nigdy nim nie będziesz.
Nie wiesz, jak to jest być człowiekiem.
- Nie pozwalaj sobie!
- Pozwolę. Nie jesteś moimi rodzicami, moim bratem,
nikim, kto mógłby mi rozkazywać.
Nie odpowiedział. Czekałam jeszcze chwilę, aż
poczułam, że połączenie między nami zrywa się.
- Alneran? Hej? Jesteś tam?
Cisza. Zostałam sama.
*
Do domu weszłam ukradkiem. Referin spał przy drzwiach
z kijem trzymanym w obu dłoniach. Przeszłam obok, nie budząc go. Weren
spokojnie drzemał w swoim pokoju, uśmiechając się delikatnie i obejmując z
małych rączkach kawałek koca. Śnij, aniołku, póki możesz.
Zamknęłam za sobą drzwi składziku na ziarno. Wchodząc,
zaczepiłam łokciem o stare pudła. Skrzywiłam się na dźwięk tłuczonego szkła, a
jeszcze bardziej na hałas, które spowodowało rozrzucenie pakunków. Modliłam się
w myślach, aby nikogo nie obudzić.
Sztylet gwałciciela trzymałam w dłoni. Drżącej i wychudzonej
dłoni. Miałam już dosyć. Byłam głodna, poobijana i skrzywdzona. A jeszcze
bardziej zmęczona. Zablokowałam drzwi.
Usiadłam na podłodze, podwinęłam rękawy kurtki, wciągnęłam
powietrze do ust. Sztylet trząsł mi się w ręce. Zrobię to, powtarzałam sobie.
- Bel? - usłyszałam głos Referina. Nie, nie teraz,
proszę.
- Bel, wiem, co chcesz zrobić. I nie podoba mi się to.
Nie za taką cię miałem. Ja nie rozumiem samobójców, wiesz? Bo żeby żyć, trzeba
mieć odwagę. Samobójcy to tchórze. Egoistyczni i narcystyczni tchórze, którzy myślą tylko o sobie.
Zapominają o rodzinie, o tych, którzy ich kochają. Jak można odebrać sobie
świadomie to, co dla nas najcenniejsze? Nie rozumiem tego, siostrzyczko.
I znów cisza. Sztylet w ręce trząsł się jeszcze
bardziej. Przybliżyłam go sobie to żyły przy nadgarstku, aby zaraz go wyrzucić,
otworzyć drzwi i wpaść w objęcia starszego brata.
- Przepraszam, tak bardzo przepraszam - wołałam.
Powtarzałam to w kółko, a on mnie tylko trzymał. Obejmował mnie tak, jak
kiedyś, jak dawniej. Gdy wszystko było w porządku.
- Ucieknijmy stąd - szepnęłam mu przez łzy. - Gdzieś
daleko, gdzie jest bezpiecznie. Gdzieś, gdzie spokojnie wieje wiatr, szumi
woda, jesteś tylko ty, ja i Weren, wszyscy są cali iz drowi, nie muszą się bać
o jutro... Na pewno gdzieś jest takie miejsce.
- Pojedziemy na wyspy
Kearth, tam do elfów. Tam będzie bezpiecznie, obiecuję. Ja będę
organizował powstanie wraz z innymi, ale wam nic się nie stanie, tak? Wszyscy
będziemy bezpieczni. Bel, teraz wszystko się układa. Dostaliśmy list z
ustaleniami od rady z wysp. Będzie dobrze.
- Skąd wiesz?
- Bo mamy siebie.
*
- Belgilangan..
Podniosłam wzrok spod sterty pakunków.
- Co robisz? - Weren uśmiechnął się do mnie dziecięcym
uśmiechem.
- Sortuję rzeczy, które będą nam potrzebne na podróż.
Referin już ci mówił, że wyjeżdżamy?
- Tak - przytaknął. - A mama i Emiel z nami jadą?
- Tak - zadrżałam. - Będą tuż obok nas.
- To dobrze. A Beli.. Opowiesz mi bajkę?
Usiadł obok mnie i położył główkę na moich kolanach.
Poprawiłam siedzisko i pogładziłam dłonią jego włosy.
- Jasne - stwierdziłam. - Kiedy?
- Dawno, dawno temu... - dopowiedział ochoczo.
- Gdzie?
- Na nieznanym kontynencie.
- Kto?
- Kwiatuszek.
- Dobrze - pokiwałam głową i usiadłam wygodniej.
Pomyślałam chwilkę, uśmiechnęłam się. Sprawiało mi to przy Werenie niezwykłą
łatwość.
- A więc dawno, dawno temu na nieznanym kontynencie
mieszkał sobie pewien kwiatuszek. Kwiatuszek rósł, dorastał i uczył się w
jaskiniach, pośród mchu i ciemności. Zapytasz więc: "Jak mógł urosnąć, gdy
nie było nigdzie słońca?" Otóż powiem ci, opiekował się nim Orzeł. Ale to
nie byle jaki orzeł, ale jeden ze starszych w gnieździe. Obiecał broić Kwiatuszka za wszelką cenę. A
Kwiatuszek chciał wyrwać się z ciemnych jaskiń, chciał uciec w otwarty świat. To
było jego najskrytsze marzenie. Aż w
końcu Kwiatuszek wyprowadził się z domu, pożegnał się z Orłem i innymi
domownikami i odszedł. Błąkał się sam po świecie, poznał wielu przyjaciół,
popełnił wiele błędów. I zapragnął wrócić do domu, po wielu, wielu latach. Ale
okazało się, że jest za późno. Zły Orzeł zaatakował gniazdo Orła Opiekuna i
zrobił mu wielką krzywdę. Kwiatuszek już nigdy nie spotkał Orła Opiekuna.
- Dlaczego ta bajka jest taka smutna? - zapytał mnie
braciszek.
- Bo jest prawdziwa.
- A jaki jest morał? - Weren spojrzał mi w oczy.
- Morał? - powtórzyłam. - Nikt nigdy nie wie, co nas
czeka. Wszystko dzieje się szybko i bez ostrzeżenia. Nigdy nie wiemy, kiedy
nasi bliscy od nas odejdą. Dlatego trzeba doceniać, braciszku, każdą chwilę.
Każdy moment trzeba liczyć, bo nie ma dwóch tych samych sekund. I trzeba zawsze
walczyć, nie poddawać się. Co warte jest szacunku, zawsze warte jest walki.
*
- Jaką mamy gwarancje, że się zjawią? - zapytałam,
zniecierpliwiona i zdenerwowana. Siedziałam już na tym przeklętym podeście
kilka godzin, z Werenem na rękach, a
Referin ciągle powtarzał, że za chwilę "zjawią się". Czułam, że zaraz
albo mnie szlag trafi, ale zabiję własnego brata.
- Dostałeś rozkazy od samych Siedmiu Oświeconych.
Muszą przysłać jakiś statek.
- A jaka jest gwarancja, że podczas rejsu, o ile do
niego dojdzie, na Purpurowym Morzu nie dojdzie do ataku?
- Bel - Referin przystanął i spojrzał mi w oczy. -
Proszę, nie dramatyzuj.
- Mamy pod opieką młodszego brata, przypominam ci to.
- A myślisz, że mnie to nie obchodzi?
Zamilkłam. Uśmiechnęłam się w duchu.
- Leibniz - usłyszałam głos zza drzew. Zaklęłam, było
strasznie ciemno, wiec nie sposób było odgadnąć, do kogo ten głos należał.
Referin spojrzał w kierunku lasu.
- Ktoś ty? - zawołał.
- Referin, durny jesteś? - syknęłam.
- Cicho! - upomniał mnie i znów zwrócił się w kierunku
nieznajomej postaci. -Ktoś ty?
- Odzew - warknął głos.
- Husserl - odpowiedział brat. - Pokaż się.
Stanął przed nami wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o
skórze koloru piasku nad morzem i o oczach niebieskich jak tafla wody. Włosy,
związane w malutki kucyk z tyłu głowy miał kruczoczarne, zupełnie jak ja i
Referin. Zauważyłam też, że małżowina
uszna była ostro zakończona i lekko wygięta w stronę głowy.
- Adriew - przedstawił się. - Oświeceni wysłali mnie, żebym eskortował was
na wyspy. Popłyniemy statkiem dla uchodźców.
- Hmm - parsknęłam. - Nieźle Oświeceni dbają o
przyszłość Kordu.
Referin upomniał mnie wzrokiem, a ja tylko
uśmiechnęłam się kpiąco.
- Przyszłość Kordu - powiedział z przekąsem Adriew,
patrząc na Referina - opowiadał nam o tobie, moja droga. Belgilangan, prawda?
Twoje "walczcie w ogniu" jest popularne na całym kontynencie.
- I? - podniosłam brwi. - Mam ci teraz za to płacić,
padać do nóg, czy zorganizować ucztę
dziękczynną?
- Wybacz mi za nią - zaczął skrępowany Referin. - Jest
dość.. arogancka.
- Lubimy takie dziewczyny - uśmiechnął się Adriew.
Zacisnęłam palce w pięść, ale zaraz poczułam dłoń brata uspokajającą mnie.
- W drogę - zarządził.
*
- Wody? - zapytał Adriew, podchodząc do mnie.
Siedziałam na schodach, blisko wejścia do kajut. Referin usypiał Werena. Biedak
był zmęczony całą tą podróżą. Zastanawiałam się, ile jest wstanie wytrzymać.
Najpierw strata rodziców, potem brata... Tak bardzo było mi go żal.
Popatrzyłam na mężczyznę. Bez wahania wzięłam od niego
naczynie z wodą i wypiłam jednym duszkiem. Popatrzałam na niego i zastanowiłam
się, czy może podziękować.
- Dziękuję - szepnęłam w końcu.
- To ty jesteś Wybraną? - zapytał, przysiadając się.
- Wyklętą - poprawiłam. - Widzę, że Referin zdążył
dużo o mnie naopowiadać. Mówił jeszcze coś ciekawego?
- Tego akurat - uśmiechnął się Adriew - nie
dowiedziałem się od Referina.
- A więc? Skąd?
- Nie wiesz?
- Nie - syknęłam. Miałam dość tej
"zagadkowej" rozmowy. - Powiedz mi.
- Poezja - odparł po prostu. - Poezja. Druga
najszybciej rozprzestrzeniająca się rzecz na świecie. Zaraz po plotce.
- Układają o mnie wiersze? - parsknęłam.
- Nie bądź nie mądra. Znalazł się jeden pijak, który
napisał balladę o Wybranej dla Oświeconych. Twoje "walczcie w ogniu"
jeszcze się nam przyda, moja droga.
Nie skomentowałam, przemilczałam krzyki wściekłości.
*
Po opuszczeniu statku, wyspy wydawały mi się jeszcze
większe. Wszystko, co je otaczało, każda roślina, każda kropla wody, ruch
powietrza... To było tak niewinne.
- To tutaj? - zapytał Weren. Był taki wychudzony i
zmęczony. Serce mi się krajało, gdy na niego patrzyłam. Złapałam jego dłoń, w
drugą ujęłam dłoń Referina i razem, we trójkę wkroczyliśmy na jedyną ziemię
nieogarniętą wojną. To było dla nas coś nowego.. aż obcego.
Elfy z krainy patrzyły na nas jak na rozbitków. Nie
dziwiłam się nawet - brudni, głodni i zmęczeni szliśmy ulicą elfickiej wsi.
- Co teraz? - zapytałam Referina.
- Musimy dostać się do stolicy. Rada tam na mnie
czeka, będziemy ustalać, co dalej z ruchem oporu.
- Musisz?
- Muszę - uciął krótko. - I nie rozmawiajmy już o tym.
Nie przy małym.
Weren grzecznie szedł przy nas. Adriew pośpieszył
gdzieś rano. Miał coś ważnego do załatwienia. Cieszyłam się nawet, nie
chciałam, aby pałętał sie teraz w pobliżu.
- Głodni? - zażartował Referin. Jakoś nikomu nie było
do śmiechu, Weren już prawie zwisał na mojej ręce, pozbawiony siły. Spojrzałam na starszego brata karcącym
spojrzeniem i weszłam do pobliskiej karczmy.
Wtedy zorientowałam się, że przypłynęliśmy tu
kompletnie bez czegokolwiek do spania, jedzenia, nie zabraliśmy nawet zapasu
ziarna. Na statku jedliśmy razem z marynarzami. Referin zdziwił mnie,
wyciągając trzy złote monety i rzucając je na stół. Uśmiechnęłam się, spoglądając
na Werena.
- Dlaczego sie śmiejesz, Beli? - zapytał mnie mały.
- Dlaczego? - powtórzyłam. - Bo nażremy się dzisiaj
jak dzikie świnie, Weren.
*
Wyszliśmy z karczmy godzinę później, od razu kierując
się głównym traktem. I wtedy przed nami stanął elf z widłami w ręce. Trzymał je
jak do rzutu, lekko pochylone, ostrzami skierowane w naszą stronę. Stanęliśmy
jak wryci.
- Obcy!!! - ryknął głos.
Widły wbiły się w ciało.
----------------------------------
Hej, hej, hej.
Mam do was kilka spraw. Niestety...
Chciałabym Was prosić o podzielenie się waszymi
opiniami jeśli chodzi o bloga. Prawda jest taka, że gdy siadam przed komputerem
i zaczynam pisać Krew Kordu, to ciągle gdzieś tam Jessy podpowiada mi, że musi
szukać swojje córki, pomścić rodzinę...
Dlatego pytanie do Was. Czy historia Bel w ogóle jest
wiarygodna i czy jest sens to ciągnąć? Może gdybym wymyśliła dość dobrą
historie, mogłabym wrócić na poprzedniego bloga..
Ale decyzja zależy od Was. Ja tam mogę sobie myśleć
wiele rzeczy, ale jeśli Wy wkręciłyście się w fabułę i czekacie na więcej Krwi
( :P ), ja nie mam nic do gadania.
Dziś w końcu zebrałam się w sobie i nadrobiłam zaległości w czytaniu.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem powinnaś kontunuować pisanie tej opowieści, gdyż jest naprawdę dobrze napisana i co najważniejsze, potrafi wciągnąć!
Ta opowieść bardzo mi się podoba. Oczywiście Jess też kochałam, przywiązałam się do niej i zajmuje pewne szczególne miejsce w mojej pamięci. Nie wiele postaci, opowieści polubiłam tak jak ją. Nie miałabym nic przeciwko, gdybyś to nieco pociągnęła.
OdpowiedzUsuńTutaj jest jednak coś innego. Bel też jest na swój sposób wspaniała i porzucenie tej opowieści byłoby grzechem. Tak, to jest nawet realistyczne, prawdopodobne. I poruszające.
Co do samego rozdziału:
"Czyżby to wojna mnie zmieniła?" - mawiają, że z wojny nigdy nie wraca się takim samym.
Trochę wredne ze strony Alnerana, że jej nie wspierał. Tak szczerze, to trochę mnie już on irytuje z tą parą boskich. Szkoda tylko, że nie mamy go szansy lepiej trochę poznać- taka uwaga na przyszłość.
Poza tym kolejny trup..? I skąd ta miłość do wideł?
Cóż, czekam na ciąg dalszy
Pozdrawiam
Wilczyca
Polubiłam tą historię, ale jednak bardziej polubiłam Jess. Tak głupio trochę kończyć tą historię... Ale wybierając TO albo To: jestem za Jess ♥
OdpowiedzUsuńMi osobiście trudno się zdecydować. Lubię tę historię, (choć Bel nieco mnoe wkurza), ale "Zakochane Śródziemie" pokochałam całym sercem. Z drugiej strony głupio byłoby przerwać Krew Kordu i (według mnie) kontynuować tamto. Bo co, Jess powstanie z martwych po raz drugi? Wybacz, ale mimo całej mojej miłości do niej będzie to ciut surrealistyczne i naciągane. Możesz za to pisać coś typu wspomnień, jestem bardzo za.
OdpowiedzUsuńA co do tej historii... Nadrabiam zaległości dopiero teraz, bo był okres kiedy nic nie dodawałaś a tu nagle trzy wpisy w jednym miesiącu o.o Według mnie warto kontynuować Krew Kordu. Poza tym masz wspaniały styl, więc będę pisać cokolwiek co byś skleciła <3. Uwagi zaś....
Znowu widły? Serio? Kolejny trup? Czemu wszyscy muszą umierać jak Geralt??? I, bardzo istotne, dlaczego to musiał być elf? Przyjechali na wymarzone wyspy i elfy muszą okazać się złe i musi być kolejny trup!!! Chol....
Sorry, ale trudno mi było przełknąć okrutne czyny elfów u Sapka, a teraz znowu.... Ja je miłuję całym sercem, one nie mogą się okazać negatywnymi charakterami! W końcu wyjdzie na to, że jedynie Bel jest w całym tym świecie dobra (bo wszyscy jej bliscy umrą a reszta to wrogowie). Błagam.
To tyle, innych zastrzeżeń nie mam i coraz bardziej przekonuję się do Referina. Proszę, kontynuuj. Ale na "Zakochane Śródziemie" też coś czasem wrzucaj ;-)
~Elfka
Alneran denerwuje mnie do niemożliwości. Beton. Poza tym fajny rozdział. Aż się boję, w kogo trafiły te widły... :(
OdpowiedzUsuń