Naciskowi i przymusowi towarzyszyć musi zawsze maksymalna
kontrola. Osioł będzie się wciąż zatrzymywał, ponieważ nie idzie dobrowolnie do
celu (czy można mu to mieć za złe?). Im ważniejszy jest cel (także myśląc
długoterminowo), tym więcej zmarnuje czasu, siły i energii przez powtórne
kopniaki, jak i przez środki kontroli.
~Vera Birkenbihl
- Referin!!!
– krzyknęłam z przestrachem. Przyłożyłam dłonie do otwartych ust i patrzyłam
tylko na upadającego brata. Nie mogłam się ruszyć, nie mogłam zrobić kroku,
podtrzymać go. Patrzyłam tylko, na to co się dzieje, nie wierząc własnym oczom. Nie płakałam już , nie miałam siły. Krew wypływała z rany po widłach, zostawiając
na kamiennym chodniku ciemnoczerwoną plamę. Same widły leżały teraz obok,
zupełnie zapomniane i pominięte. Dokonały swego, a teraz po prostu jakby odpoczywały po ciężkim dniu pełnym
pracy.
Wokół nas
zebrali się elfowie i elfijki, niektórzy
wołali o pomoc, niektórzy tylko gapili się bezmyślnie. Byłam teraz częścią tego
tłumu, nic nie robiąc, po prostu patrząc. Zobaczyłam, że Adriew wyłania się,
zupełnie nie wiedziałam skąd, toruje sobie drogę i upada przed moim bratem.
Bierze go w ramiona, dotyka, ogląda ranę, w końcu sprawdza puls.
- Nie żyje –
wyszeptał. – STRAŻ!!!
Tłum
rozbiegł się w przestrachu. A chwilę później znaleźli się koło nas elfijscy
gwardziści.
- Znaleźć
sprawcę, rozpytać każdego, chcę mu jeszcze dziś napluć w twarz i zaprowadzić przed Wielki Sąd.
- Ja –
usłyszałam głos Referina, głos wydobywający się przez zęby. – Ja go zabiję.
Wtedy na
niego popatrzyłam. Patrzyłam jak
głaszcze blade czółko Werena, patrzyłam jak całuje go w policzek, jak zamyka
jego martwe oczy, jak żegna się ze swym
małym braciszkiem. Weren wyglądał teraz jak aniołek, malutki, bezbronny,
zakrwawiony aniołek, wracający do swych rodziców na górze.
- Przytul mnie – szepnęłam do Alnerana.
- Moja mała – odszepnął. – Przepraszam cię.
*
Pałac
elfijski wzbudził we mnie wiele skrajnych emocji. Od zdziwienia wszechobecnym
przepychem, marmurowymi posągami
przodków Oświeconych, niezwykle umiejętnie wykonanych rzeźb postaci
uchwyconych w ruchu, po zawód i coś na podobiznę smutku, gdy odkryłam, że wszystkie te piękne
ozdoby są teraz przybrudzone kurzem lub zastawione sprzętem wojennym.
Czekaliśmy z Referinem w jednej z komnat
pałacu, przerobionej na składzik broni. Wiele elfów tutaj przygotowywało się do
powstania, wiele osób poświęciło tak wiele dla zwykłej wojny. Chociaż teraz, po tym co nas spotkało, po tym
ile osób straciłam w przeciągu jakiś dwóch tygodni, rozumiem tych elfów. Oni
wiedzą, co może ich spotkać i chcą jak najszybciej przeciwstawić się
nadchodzącym plagom.
Do Sali
wszedł wysoki, postawny elf. Włosy miał
koloru wrzosu, jaśniutkiego, nie
dojrzałego jeszcze wrzosu. Oczy, jak również z resztą i u Adriewa, lśniły
jaśniutkim, srebrnym, okalającym tęczówkę pierścienem. Matka mówiła mi, że to
Wielka Pani, gdy tworzyła z mężem świat, dała swoim pierwszym dzieciom po
kawałku swej srebrnej sukni jako prezent pożegnalny, przed wysłaniem ich na
ziemię Kordu. Dzieci, przestraszone rozstaniem z rodzicami zaczęły płakać w
drodze, a kawałki sukni posłużyły im do otarcia łez. Jednak dzieci tak bardzo
płakały i tak mocno tarły powieki skrawkami materiału, że kawałki rozpłynęły
się i przykleiły do tęczówek w oczach, okalając je.
- Bądź
zdrów, Referinie – rzekł elf, lekko pochylając się z szacunkiem przed moim
bratem.
- Bądź
zdrów, Wielki Oświecony – odpowiedział Referin, obdarowując go tym samym
ukłonem.
Wielki
Oświecony spojrzał na mnie, uśmiechnął się i skłonił głowę.
- Bądź
zdrowa… - zawahał się. – Wybrana.
- Co z
mordercą mojego brata? – zapytał Referin, wybawiając mnie z uprzejmych
nieprzyjemności.
- Szukamy go
– rzekł Oświecony stanowczo. – Szukamy i znajdziemy.
- Skąd mamy
wiedzieć – odważyłam się spojrzeć elfowi prosto w oczy – że to nie wy go na nas
napuściliście?
- Bel! –
upomniał mnie Referin.
- Nic nie
szkodzi - elf uspokoił brata ruchem
dłoni. Zwrócił się do mnie. – Podobasz mi się. Twój hart ducha i aż kipiący z
ciebie bunt. Belgilangan am’Droog, tak? Córka kupca i niezwykle bogobojnej
szwaczki, siostra naszego drogiego Referina, młodego buntownika, który pomoże
nam znowu odzyskać nasz ukochany Kord.
- Wiele o
mnie wiesz – uśmiechnęłam się kpiąco. – Ale jednak nie wiesz, kto zabił mojego
brata na twojej ziemi, w twoim mieście, z twojej rasy?
- A kto
powiedział, że ten ktoś jest z Kearth? – zdumiał się Oświecony. – Oguriq
również jest elfijskim krajem, ale z zupełnie inną historią. Chcesz jej wysłuchać?
- Nie chcę
niczego wysłuchiwać – jęknęłam przez łzy. - Chce z powrotem moją rodzinę.
Wyszłam z
komnaty, zatrzaskując drzwi. Poszłam przed siebie, nie wiedziałam gdzie, nie
wiedziałam dokąd idę. Szłam, płacząc.
*
Zgubiłam się
już dziesięć minut potem. Obejrzałam się za siebie, a potem w prawo i lewo. Nie
było tu żywej duszy. Nawet straż, która strzegła komnat Oświeconych, nie
uraczyła mnie tutaj swoim widokiem. Ta część pałacu wyglądała na opuszczoną.
Stanęłam w miejscu,
zła na siebie, Referina, wszystkich. Położyłam
dłonie na biodrach i lekko
pochyliłam się, aby złapać oddech.
- Źle,
cięcie!
Usłyszałam
głos. Dobiegał z końca korytarza. Postanowiłam pójść za dźwiękiem. Nie wiedziałam, dlaczego wtedy tam poszłam.
Prawdopodobnie ze zwykłej ciekawości, co może się dziać w opuszczonym sektorze
wielkiego pałacu. Korytarz pod koniec skręcał w prawo, tam pojawiły się schody,
a po ich pokonaniu, kilka kroków dalej
wychodził na wielką salę, pełną mroku.
- Tak,
dobrze. Ale szybciej. I pamiętaj o
nogach.
W sali
pachniało potem i dymem. W różnych miejscach poustawiane były wiszące duże wory
napakowane pierzem, a przy ścianach poustawiano stojaki na miecze. Dalej, w
zupełnie pustej przestrzeni walczyły ze sobą dwie postaci za pomocą mieczy.
Była też trzecia osoba, do której należał głos, który usłyszałam, ale ona nie
walczyła z nimi. Przyglądała się im, stojąc obok.
- Finta!
Grytruhan, finta!
Usiadłam na
schodku i postanowiłam pooglądać lekcję. Nie wiem czemu, ale było mi to bardzo
potrzebne.
Nauczyciel
spojrzał na mnie z oddali i wtedy dostrzegłam jego twarz.
- Ćwiczcie
dalej – rzekł do walczących.
- Uczysz
szermierki? – zagadnęłam, gdy podszedł.
- Nie
sądziłem, że tu przyjdziesz – Adriew usiadł
obok, tak, aby mieć odpowiedni widok na ćwiczących elfów.
- Zgubiłam
się – przyznałam, bez większych wahań.
- Twój brat
pnie się w górę – stwierdził, patrząc mi w oczy. Jego srebrny pierścień w
tęczówce zalśnił, napotykając snop światła wydzielanego przez pochodnię.
- To znaczy?
– zacisnęłam pięści, chcąc zakryć narastający gniew.
- Jest
urodzonym przywódcą. Sam zorganizował mały ruch oporu, który czeka na nasze
rozkazy w Teronie. Siedmiu Oświeconych chce go nawet awansować. Nie wiedziałaś?
- Nie… -
wypowiedziałam przez zęby. - Nie.. Nie rozmawialiśmy o tym.
- Hej! –
szturchnął mnie ramieniem. – Tobie się to nie podoba?
- Nie,
Referin zdaje się nie rozumieć, że może stracić przy tym rodzinę.
- Jesteś
zła? – zapytał poważnie.
- Wściekła –
oceniłam.
- Więc chodź
– wstał i podał mi rękę. Złapałam ją i pozwoliłam się poprowadzić. Podeszliśmy do jednego w worów treningowych,
o których kilka lat temu opowiadał mi
ojciec.
- Na kogo
jesteś zła? – zapytał mnie z lekkim uśmiechem.
- Mam
wrażenie, że na cały świat – westchnęłam. Parsknął śmiechem.
- Więc
wyobraź sobie, że stoisz teraz przed całym światem i chcesz mu… spacyfikować
twarz.
- Obić mordę
– poprawiłam.
I uderzyłam, najpierw nieśmiało, a potem jakby
z przyjemnością i narastającą ulgą. Waliłam w worek pięściami, kopałam, jak
tylko mogłam. Adriew śmiał się szczerze za moimi plecami.
- Dobrze –
powiedział, podszedł bliżej. – Lepiej?
- O wiele –
uśmiechnęłam się. – Dziękuję.
- A teraz,
jeśli pozwolisz, poprawimy te rażące błędy. Nogi tak… o… Druga noga dalej…
dobrze. I ręce, zaciśnięte, zegnij w łokciach… dobrze, dobrze… Biodra..
Położył ręce
na moim ciele, lekko je przesunął w odpowiednią pozycję.
- Zawsze tak
obmacujesz swoich uczniów? – obruszyłam się.
- Uwierz, że
obmacywanie starych, śmierdzących elfów nie jest przyjemnością.
Wybuchłam
śmiechem.
- No –
uśmiechnął się – nie marnuj sił. Uderzaj.
Uderzyłam,
raz, drugi, trzeci... Dwudziesty...
- Dobrze,
ale pewniej. Nie bój się bólu przy uderzeniu, przeciwnika zaboli o wiele
bardziej.
Ćwiczyłam do
późna, a Adriew nie opuszczał mnie na krok. Czasami tylko sprawdzał, co się
dzieje z pozostałymi uczniami, ale większość czasu poświęcił mnie. Od tamtego
wieczora, codziennie tu przychodziłam, wyładować gniew i smutek. Pomagało mi to.
*
Dokończyłam
męczenie ogryzka po jabłku i rzuciłam go na pusty talerz. Zapomniałam, kiedy
jadłam świeże, czyste owoce. Zapomniałam, kiedy byłam w cieplutkiej i
bezpiecznej komnacie w upranych ubraniach i umytych włosach. Ból po stracie prawie całej rodziny już tak
nie kłuł w serce, już nie wypalał takich ran. Położyłam się do łóżka. Nagrzanego, z
prawdziwymi poduszkami i kołdrą.
- Hej – usłyszałam głos w mojej głowie.
Ułożyłam się wygodnie i uśmiechnęłam. Nie wiem czemu.
- Hej – odpowiedziałam.
- Jesteś zła? – zapytał ostrożnie.
- Nie – odpowiedziałam znów, zgodnie z
prawdą.
- A mogę ci zająć chwilę?
- Tak.
- A więc… - westchnął. - Przepraszam, ze byłem tak niewydarzonym i
samolubnym gadem. Albo nawet płazem… Robię wszystko, żeby cię chronić.
- Wiem –uśmiechnęłam się, podkładając
dłonie pod głowę. - Wiem, Alneran. Wiem
też, że masz czasami takie okresy, gdy po prostu musisz być idiotą. I rozumiem
to. Ale teraz.. nie wiem co z sobą zrobić. Jestem rozdarta. Referin organizuje
powstanie, ja mam go niby w tym wspierać, Weren umarł, został mi tylko Referin,
a jeśli go stracę…
- Spokojnie, masz jeszcze mnie. A ja nad
wami czuwam.
- Wiem.
- Przepraszam, że nie było mnie przy tobie…
Naprawdę chroniłem cię wtedy.
- Rozumiem… to znaczy… Nie rozumiem, ale
akceptuję to.
- Kocham cię, siostrzyczko – powiedział
po długiej przerwie. Parsknęłam śmiechem.
- A czymże sobie zasłużyłam na takie
słodzenie? - zakpiłam. – „Siostrzyczko”? „Kocham cię”? Chcesz, żebym
się porzygała?
- Jesteś wrażliwa jak oguriqański Orzeł Bojowy.
- Nie pochlebiaj mi.
- Dawna Belly wróciła – czułam, że
gdzieś daleko pewien Smok uśmiecha się pod nosem.
Zaśmialiśmy
się.
- Belly… -zaczął nieśmiało.
- Co?
- Masz ochotę?
- Na co? – zaśmiałam się jeszcze raz.
- Pobiegać ze mną? – wyjaśnił, jakby
było to oczywiste.
- W koszuli nocnej?
- Byłabyś
taką… białą rusałką.
- Nienawidzę
cię.
- Wiem –
odpowiedział przez śmiech.
Nie
zastanawiałam się długo. Wyskoczyłam z łóżka, ubrałam pelerynę, leżącą na
krześle. W komnacie panował półmrok, w pałacu wszyscy spali. Wyszłam przez okno
i wspięłam się na dach.
Z początku
ostrożnie przeskakiwałam wszystkie
przeszkody, ale gdy już opuściłam teren pałacu o wskoczyłam na dom szlachecki,
poczułam tę beztroskę , która towarzyszyła mi zawsze przy spacerach po
wysokościach. Lekko, szybko, zwinnie pokonywałam kolejne budynki. Ostrożnie i
cichutko ukrywałam się za kominami, gdy tylko zobaczyłam gdzieś straż. Biegłam.
Biegłam
dachami elfijskich domów, byłam pewna, że teraz gdzieś bardzo daleko stąd
pewien smok leci nad nieodkrytymi lasami i śmieje się razem ze mną.
*
- Nie! – zawołałam następnego dnia, wybiegając
z pałacu na dziedziniec przepełniony wojskiem elfijskim. Każdy elf siedział na
koniu bojowym, a na środku placu, w pelerynie dowódcy stał Referin,
przygotowując swego wierzchowca.
- Nie – powtórzyłam
jak mała dziewczynka. Patrzyłam na błagalnie, nie zważałam na to, że jestem w
samej koszuli nocnej, boso stojąc na bruku.
– Służka mi powiedziała, nie jedź.
- Bel –
rzekł, podchodząc. Położył dłonie na moich ramionach. – Muszę. Ci ludzie… Ja
nie jestem już tym samym młodym chłopakiem, synem kupca. Teraz jestem czyjąś
nadzieją. Ludzie mi zaufali. Razem możemy uwolnić Sadkip, miejscowość w Forsonie. Byłą bazę wojskową…
Jeśli nam się uda.. To może pociągnąć nas ku niepodległości.
- Nie
zostawiaj mnie – zapłakałam. Przytulił mnie.
A potem poczułam złość, wściekłość na Oguriq, na to, co mi zrobił. Ile osób mi zabrał.
- Walcz –
rzekłam spokojnie, patrząc mu w oczy. – Walcz w ogniu. Przeżyj.
- Przeżyję,
moja droga. Bądź zdrowa, Belgilangan.
- Bądź zdrów,
Referinie.
*
Siedziałam
na parapecie, spoglądając przez okno. Minął tydzień od wyjazdu Referinie.
Wyczekiwałam jego powrotu w każdej minucie samotności, w każdym oddechu
czekałam na mojego braciszka. Wróć Referinie, wróć do mnie.
- Belly – usłyszałam.
- Czego?
- uśmiechnęłam się
dyskretnie.
- Dzień dobry –przywitał się Alneran.
- Nie wkurzaj mnie, czego?
- Ależ ty mnie kochasz… - westchnął. - Musisz coś dla mnie zrobić.
- Już się boję - parsknęłam.
- Przyjedź w góry Matta, do kraju Wyka zwanego
Walniętym.
Wzdrygnęłam
się na jego zmianę tonu.
- A ciebie słoneczko nie przygrzało?! –
krzyknęłam w myślach, aż przestraszyłam się, czy ktoś mnie nie usłyszał.
- Zaufaj mi. Będę na ciebie czekał.
- Chcesz mi powiedzieć, że się spotkamy? - ucieszyłam się.
- Tak, niestety - znów zakpił luźno, rozmowa wróciła do normy. - Przyjedziesz?
- Ale po co? - zapytałam niepewnie. Odpowiedział mi głos
poważny, bez krzty ironii, kpiny…
- Żeby nie pozwolić twemu bratu zginąć.
*
- Adriew –
zawołałam, spotykając go w sali treningowej.
Jego pierścień na tęczówce zalśnił.
- Co się
stało? – zapytał, przybliżając się.
- Wyjeżdżam
w góry Matta.
- Dlaczego?
– elf uniósł brwi. Dotknął mojej ręki, niepewnie. – Smok?
-Skąd wiesz?
– zdziwiłam się.
- A dla kogo
chciałabyś pokonać Purpurowe Morze podczas wojny, jeśli wykluczyć Referina? Nie
będę cię zatrzymywać, ale czemu mówisz to akurat mi?
- Rada
Siedmiu Oświeconych mnie nie wypuści, ale chciałam komuś powiedzieć, że
wyjeżdżam… Mój Smok mówi, że coś zagraża Referinowi…
- Jedź, ale
ja też nie pozwolę ci samotnie pokonywać morze, otworzę ci portal, znajdziesz
się w opuszczonej wieży przy lesie.
- Jak w
takiej wieży znalazło się pole portalowe?
- Pamiątka
po Wielkiej Wojnie – uśmiechnął się Adriew. – I weź ten miecz, ale pamiętaj o
codziennych ćwiczeniach, musisz jeszcze wiele się nauczyć.
- Otwieraj
portal – nakazałam.
Adriew
podszedł do zaznaczonego w ścianie pola portalowego. Wypowiedział kilka słów i błyskawicznie runy
okalające pole zaświeciły się i połączyły niebieskimi niteczkami.
- Bądź
zdrowa, Belgilangan.
- Bądź
zdrów, Adriew.
- A, jeszcze
jedno – zawołał, gdy już wchodziłam do portalu. Nie zdążyłam usłyszeć, o czym
mówił. Nagle znalazłam się w ruinach starej wieży strażniczej.
*
- Alneran? Jestem przy wieży, koło małego
lasu.. Właśnie schodzę…
- Czekam na ciebie na wzgórzu niedaleko.
Tak bardzo
ucieszyłam się na jego słowa. W końcu, po osiemnastu latach w końcu poznam
swojego Smoka. Zbiegłam po schodach, miecz przy moich biodrach delikatnie podskakiwał, poprawiłam pas. Wybiegłam
z wieży w las, przebiegłam ścieżką i znalazłam się na polanie, którą kończył
ostry klif i przepaść. Na skraju leżał wielki, czarny smok. Jego łapy
zakończone były ostrymi pazurami, a czarne łuski lśniły na słońcu.
Majestatyczne skrzydła odpoczywały teraz, zakrywając brzuch smoka. A jego
głowa… Była taka, jak ją sobie wyobrażałam. Wielka, groźna, ale i delikatna…
Oczy miał ciemne, gadzie..
- Alneran!!!
– krzyknęłam. - To ty! To naprawdę ty!
Podbiegłam
do niego, a on przygarnął mnie pod skrzydło. Słyszałam jego śmiech, nie w myślach, ale normalnie,
tak jak śmieją się ludzie. Czułam jego ciało, mogłam odwzajemnić uścisk, jego
leciutki, taki, aby nie zmiażdżył mi żebra. Ale ja przytulałam go ze wszystkich
sił, włożyłam w to wszystkie chęci objęcia go, które miałam przez tyle lat.
Dzisiaj wypełniłam swoje pragnienia bliskości z moim Smokiem.
- Belly.
- Aln.
*
Leżałam obok
niego, przy świetle ogniska. Alneran położył głowę przede mną i bezczelnie
prosił o pieszczoty. Głaskałam go czule, wzdychając przy tym.
- Czekałem na tą chwilę – rzekł mi w
myślach.
- Dlaczego
nie mówisz normalnie? – zapytałam na głos. – Przecież możesz.
- Nie lubię swego syku – rzekł, nadal
przez telepatię. – A na ciebie, moja droga, ani myślę syczeć.
- Niech ci będzie. To co teraz?
- Zakazana Góra.
- Co? – wzdrygnęłam się. – Co
to?
- Co ty robiłaś przez całe życie?
- Chodziłam po dachach – uśmiechnęłam się.
- Widać – parsknął. – Widać, że nie miałaś w ręce żadnej książki. Zakazana Góra to siedziba
Pary Boskich…
- Słucham?! – poderwałam się z miejsca.
- Nie denerwuj się. Trezba przebłagać Wielką
Panią, aby inaczej pokierowała losem nasz… twojego brata. Razem damy radę. Smok
i Wybrana, mamy wielką siłę.
- Dlaczego ciągle wyjeżdżasz z Parą Boskich?!
– krzyknęłam. – Mam już tego dosyć,
dlaczego ciągle wyjeżdżasz z tym tematem? Nigdy nie ma cię, gdy cię potrzebuję,
gdy ktoś z mojej rodziny ginie..
- Jeszcze nie rozumiesz, Belly? – rzekł na
głos. - Przez cały czas, gdy się nie odzywałem,
błagałem wielką panią, aby oszczędziła ciebie i Referina, gdy byliście
zagrożeni. Każda śmierć, która dotknęła waszą rodzinę, była przeznaczona tobie
i twojemu bratu.
- To ja – udało mi się wykrztusić po
chwili ciszy, która wydawała się trwać wieki - miałam zginąć pod gruzami, zamiast mego ojca?
- Tak… - wyszeptał Alneran.
- Boję się nawet o tym myśleć – zaczęłam
szybciej oddychać. - Nie wiem, co mam o tym myśleć. Nie wiem, czy
ci dziękować… czy…
- Nawet nie wiesz, jak się z tym czułem.
Boję się, że stanę się jak moi bracia za czasów przed pierwszą wielką wojną.
Boję się, że stanę się potworem.
- Wojna każdego zmienia, kochany – rzekłam
ciepło, przez cierpienie.
Objęłam w
połowie jego wielką szyję i mocno przytuliłam się do niego. Przygarnął mnie
jeszcze bliżej do siebie swym skrzydłem.
- Będę o
was walczył – rzekł. - Będę walczył o
swoją rodzinę.
Przyprawiłaś mnie o mini zawał, nie powiem dobra taktyka na porządnego trolla. Piękny był ten rozdział, te sceny Bel i Alnerana czekałam na to :D no i mam nadzieje, że Referin wróci... żywy.
OdpowiedzUsuńMyślałam, że się poryczę, na początku. Liczę, że uda im się znaleźć morderce.
OdpowiedzUsuńAle to, że te wszystkie śmierci miały być przeznaczone Bel... ja bym nie mogła z czymś takim żyć. Nie potrafiłabym.
Liczę, że przedstawisz nam w końcu tę parę boskich, bo po samym słuchaniu Alnerana nie mam o nich zbyt dobrego zdania.
Pozdrawiam
Kolejna śmierć i Smok - nowa wersja Gry o Tron ;)
OdpowiedzUsuńA rozdział, jak zawsze, cudowny :3
Ostatni akapit to mistrzostwo. No i polubiłam Smoka. I Adriewa. Jak na razie to mój ulubiony rozdział. :)
OdpowiedzUsuń~ Thirdy