niedziela, 23 sierpnia 2015

Obietnica, rozdział XII

Tak, braciszku. Zostałam sama. Tak bardzo z tobą tęsknię. Za naszym dzieciństwem, naszą przyjaźnią. Bramy więzienia są dla mnie otwarte, a ja tak tęsknię za naszą niewinnością. Chciałabym cię chwycić, braciszku, zatrzymać w swoich ramionach, dokładnie tak, jak kiedyś się bawiliśmy. Cóż, jestem przerażona  tą całą sytuacją.  Boję się, że już nie dam rady.  Nie, nie boję się tego, boję się, że cię zawiodę.
Wszystko, czego potrzebuję, to ty ratujący mnie. Przyjdź, proszę.  Wzywam cię i  krzyczę do ciebie. Pośpiesz się, bo do końca się poddam. Pokaż mi jak to jest, być ostatnim, który się trzyma na nogach. I naucz mnie odróżniać dobro od zła, a ja pokażę ci, czym potrafię być, na co mnie tak naprawdę stać. Ale  przybądź tutaj.  Bramy Wiecznego Królestwa nie otworzą się już dla mnie. Spadam z połamanymi skrzydłami i  wszystko, co widzę, to ty.
Powiedz to dla mnie, braciszku. Powiedz to mi, a zostawię to życie za mną, jeśli powiesz, że warto mnie ratować.
Hmm… Ale ja przecież wiem.
Przecież wiem, że mnie nie uratujesz.
~Z.Ś.


Wyjęłam miecz z pochwy przy pasie. Jego klinga, dziwnie lśniąca w świetle księżyca, jego jelec - prostokątny, a także prosty i trzpień rękojeści obłożony brązową okładziną - wszystko czekało. Czekało na pierwszy cios. Dziś zabiję ludzi. Zabiję ich wielu. Czy dam radę? Czy sprostam? A może ucieknę, ukryję się w bezpiecznym miejscu?
Wolna Armia Kordu stała teraz za mną i Referinem. Wolna Armia. Nazwa, którą wymyślił mój brat. Nazwę, która miała denerwować i wyprowadzać z równowagi Aurów. To była prawda, byliśmy wolni. Na swój sposób byliśmy wolni. Walczyliśmy, walczyliśmy o wspomnienie bezpiecznej krainy, domu, azylu. Nikt nie wpił w nas propagandowe hasła Aurów. Wciąż myśleliśmy samodzielnie. Jako wolni ludzie, elfy i gnomy.
- Walczmy w ogniu! - zakrzyknął Referin. I już go nie było przy mnie.
Przez chwilę widziałam biegnącą sylwetkę brata, ginącą w mgle i ciemności. Tylko przez chwilkę, chwileczkę, drobny moment. Potem ruszyłam się ja z mieczem w ręku. Starałam się doścignąć ciemną sylwetkę chłopca, z którym się wychowywałam.
Potem pobiegłam ja. I Wolna Armia Kordu. Biegliśmy za czarnowłosym chłopcem.
*
- Referin?! - zawołałam z przestrachem, widząc brata, który właśnie do mnie podchodził. Lekko zbiegł po dachówkach i usiadł na brzegu komina, obok mnie.  Spojrzałam na niego z politowaniem. Oko, zsiniałe i podbite zaczęło puchnąć. Brodę pobrudziła krew z pękniętej wargi, tak jak i białą koszulę, którą dostał od matki dwa dni temu na osiemnaste urodziny. Szybko odwróciłam wzrok i wpatrzyłam w panoramę miasta. Opuszczona wieża, służąca niegdyś za dom dla przyjezdnych, gdzie można wynająć izbę, teraz stanowiła niezwykle idealny punkt widokowy. Zwykle idealnym punktem zaś był dach córki karczmarza. Tak twierdził Referin.
- Oddel ci nie wybaczyła? - zapytałam, patrząc na pobitego brata. Oddel była praczką, mieszkającą w sąsiedniej dzielnicy miasta.
- Oddel wybaczyła - stwierdził Referin. - Ale jej bracia nie.
- A ilu ich ma? - podniosłam brwi.
- Po czwartym przestałem liczyć.
Zaśmiałam się. Ale potem spoważniałam, widząc jego zawiedzioną minę.
- Oj, przepraszam - przytuliłam się do niego. - Ale te twoje miłosne przygody są aż śmieszne po jakimś czasie.
- Ja już nie mam siostry - odwrócił się ode mnie, udając obrażonego. Roześmiałam sie ciepło.
-Chociaż ty mnie nie zostawiaj - rzekł, odwracając głowę w moją stronę. Spoważniałam. - Nie zostawisz mnie? Słowo?
- Słowo.
*
- Drabiny - szepnął Referin. W oka mgnieniu powstańcy już wspinali się po drewnianych belkach, aby po chwili wskoczyć na mury. Cichutko, najciszej jak umieliśmy. Około pięćdziesięciu powstańców stało już na pustych murach. Zauważyłam wśród nocy czarno-czerwone peleryny.
- Atak! - wrzasnął Referin. Elf na murze puścił pierwszą strzałę.
Zaczęło się.
- Powodzenia - rzekł Alneran. Oh, jakże teraz żałuję, że go tu ściągnęłam. Jakże za nim tęsknię. To była moja wina.
Gdy zeskoczyłam z murów wprost w czekających i uzbrojonych Aurów, przestraszyłam się. Czekali na nas. Wiedzieli, że planujemy atak. Nie było jednak odwrotu. Nie mogliśmy już uciec. Szliśmy naprzód. Z uniesionymi mieczami.
Bardzo bałam się momentu rozbicia formacji Aurów. To dla mnie najtrudniejszy moment bitwy. Moment, w którym najwięcej osób umiera. Zabawne, że nie zauważyłam nawet tej chwili.
*
Sparowałam ciosy, robiłam uniki i zabijałam. Cios, unik, śmierć. Trzy rzeczy, które liczyły się w bitwie. I tylko one. Zniknęło współczucie, żal i uśmiech. Ja również stałam się częścią tego innego świata.  Miecz trzymałam mocno, kurczowo, ze strachem. Zabijałam. Zabijałam osoby, które miały prawo żyć. Odbierałam im to. Abym ja mogła przeżyć. To jeden z największych paradoksów.
Uskoczyłam, przed opadającym na ziemię ciałem powstańca. Kopnęłam pobliskiego Aura, zamachnęłam się, odcinając mu rękę.  Skrzywiłam się na widok lejącej się z kikuta krwi. Dobiłam wroga z obrzydzeniem.
Siły Oguriqu zaskakująco słabły, każdy z powstańców odczuwał pewnie ten sam niepokój. Walczyłam sama, Referin prowadził oddział przez ruiny wieży, zniszczonej prawdopodobnie podczas najazdu Aurów na kraj.  Klinga mojego miecza przybrała kolor purpury. Czy naprawdę stałam się potworem?
Nie chciałam jeszcze wzywać Alnerana, umówiliśmy się, że przybędzie w ostateczności. Ukryty teraz w ciemnym lesie czekał na znak. Tutaj w tym zamku królował ogień. Zaczęło się od przewróconego lampionu, a skończyło na palących się sztandarach.  To oświecało nam zamek. Dzięki temu walczyło nam się łatwiej z czarno-czerwonymi pelerynami.
Odwróciłam wzrok na chwilę w stronę ruin wieży. Nie zobaczyłam tam nic oprócz ciał. Później dopiero zauważyłam dwie postaci stojące w ciemności. Jedną z nich był Referin, a drugą dowódca Aurów. Gdy się wysiliłam, znalazłam ich miecze. Miecz Referina przeszywał pierś elfa z Oguriqu, a ostrze wroga rozcinało brzuch brata.
Zamarłam.
*
Rzuciłam się do biegu, mocno trzymając miecz. Popychałam każdego, kto stanął mi na drodze. Widziałam, jak dowódca upada na ziemi. Widziałam, jak to samo robi mój brat. Biegłam. Zaraz tam będę.
*
Zdążyłam złapać go z tyłu, aby nie dotknął głową martwego ciała jednego z powstańców. Mój oddech przyśpieszył, ręce zaczęły drżeć. Nic do siebie nie mówiliśmy, nic a nic. Patrzyliśmy tylko na siebie, ja zdziwionymi oczyma, a mój brat strachem, ale i ulgą. Widziałam w nim coś jeszcze. Nie potrafiłam tego jeszcze nazwać. 
Wstałam i łapiąc go za ramiona, przeciągnęłam do środka wieży.  Zostawiłam na posadzce czerwoną plamę. Oglądałam się nerwowo, ale nikt do mnie nie podbiegł.  Dotarłam do ruin i ukryłam tam brata. Byliśmy sami. Tu nas nikt nie widział. Tu nikt nie chciał nas zabić. Ułożyłam go na swoich kolanach. Spojrzałam z oczami pełnymi łez.
Jego powolny oddech cichł w przytłumionych krzykach bitwy.  Odwrócił głowę w stronę zachodzącego słońca,  które przyozdabiało niebo swym nieodgadniętym blaskiem.  Czerwień,  pomarańcz i żółć przechodziły w siebie,  łączyły się,  stanowiły jedność,  całość,  kompletność. Tak, my tu walczymy, a ty, słońce, istniejesz. Jesteś ponad to. Nie przejmujesz się śmiercią tak wielu, pożogą powstałą przez słuszną sprawę.
Trzymałam jego dłoń. Widziałam, jak powoli blednieje, ucieka z tego świata, aby zatracić się w raju, krainie szczęśliwości.  Krew brata powoli krzepła,  kałuża purpurowej cieczy nie powiększała się już.  Ktoś zaskowyczał,  usłyszałam wybuch w północnej części zamku.  Ogień. Otaczał wszystkich,  zlewał się z blaskiem słońca. 
Kochany braciszku, moja miłości. Mój obrońco, przyjacielu, rycerzu, bohaterze. Zostawiasz mnie, tak? Zostawiasz? Czuję twoje ciało w mych ramionach.  Czuję twój słaby oddech. Czuję również, że łzy lecą mi po policzkach, kropiąc twoją skórę niczym woda święcona.  To ja powinnam leżeć na twoim miejscu. To dla mnie przeznaczona była ta śmierć. Dostałam od kogoś szansę, dostałam  minutę, aby ciebie odnaleźć. Drugą zaś minutę, aby ocalić. A trzecią, aby pożegnać.
Żegnamy się, braciszku? Teraz, wśród śmierci i bólu? Któż teraz rozweseli moje serce pełne rozpaczy? Któż zaśmieje się swym młodzieńczym głosem, aby dodać mi otuchy? Któż przytuli, napełniając ciepłem? I wreszcie, któż teraz będzie mym starszym bratem?
Patrzysz teraz na mnie, bracie. Widzisz moje łzy. Straciłam was. Całą rodzinę. Każdego po kolei. Dlaczego?  Dlaczego wy cierpicie? Czyż wtedy ja cierpię bardziej?
- Hej,  Bell - rzekł cicho i spokojnie, z trudem podnosząc dłoń, aby otrzeć mój czerwony policzek.  - Czemu ryczysz?  Ja tylko umieram.  Nie płacz. Walcz w ogniu. Bell..
Jestem taka zmęczona byciem tu, braciszku. Choć nic nie mówię, wiesz z czym się borykam. Musisz mnie opuścić? Musisz? Boję się, boję każdej minuty. Brakuje mi tchu, serce zamiera, ciało staje się wiotkie, a dusza eteryczną pustką. Jestem załamana twym widokiem, zduszona przez wszystkie moje dziecinne lęki. Wiem, czego ode mnie oczekujesz. Wiem, ale teraz, chcę patrzeć na ciebie. Być każdą twoją sekundą. Twym najmilszym wspomnieniem. Abyś wiedział, że nie tylko urodziłeś się niewinny, ale i takim umierasz.
Ale jeśli musisz odejść, chcę, byś po prostu odszedł. Teraz, tutaj. Niech nie męczy cię ból twych ran, braciszku. Ja będę żyć dalej. Dla ciebie, Emiela, Werena, mamy i taty. Dla was, dla mej rodziny. I choć wiem, że moje rany nigdy się nie zagoją, będę walczyć. Mój ty przystojny bracie. Zwykłeś mnie urzekać swym niesamowitym blaskiem. Twą męskością... Teraz leżysz słaby w mych ramionach.
- Referin... - zaczęłam, spoglądając w jego oczy. Nie powiedziałam nic więcej. Dlaczego? Bo w oczach mego brata odnalazłam pustkę.
Umarł. 
Objęłam  jego głowę,  bladą i zimną. Jego czarne, przetłuszczone przez wysiłek włosy świeciły w blasku słońca. Położyłam się obok niego i wypatrzyłam w jego obojętne źrenice. Spokojnie, cichutko. Wszędzie było tak cichutko. Jak w te noce, gdy byliśmy jeszcze dziećmi. W te noce, gdy budziłam sie zlana potem, atakowana przez koszmary senne. Teraz było tak cichutko, jak w te noce, gdy przytulałeś mnie i usypiałeś swym szeptem.
A teraz? Gdzie się odnaleźliśmy? To nie wygląda na nasz spokojny dom.  To bitwa. Bitwa, w której ciągle walczą nasi ludzie. Teraz nikt mnie nie atakował,  nikt nie krzywdził.  Nikt nawet nie myślał, że wśród ruin, gdzieś tam leży dziewczynka i chłopczyk. Rodzeństwo, nierozerwalne przez żadną siłę. Nikt nie zauważył, ze teraz ta dziewczyna  patrzyła tylko na bezwładne,  leżące obok ciało.  Referin am'Droog umarł, niosąc za sobą ogień, umarł, zapomniany przez towarzyszy.
Wojna toczyła się dalej.
*
Ucałowałam jego czoło i wstałam. Skumulowana we mnie siła była teraz potrzebna jak nigdy. Powoli odwróciłam się od niego, chwyciłam za miecz i odeszłam. Kierowałam się na walczący tłum, razem z moim ostrzem. Wiele kosztowało mnie, aby nie odwrócić się i nie spojrzeć na braciszka. Wiedziałam, że widzę go ostatni raz.  Nie była jednak ważna teraz moja żałoba, lecz tysiące ofiar naszej wyprawy. I ważni byli żywi, czekający na swego pana, swego wodza. Teraz, gdy on odszedł trzeba go będzie zastąpić. Dla dobra tych, którzy walczą.
Będę z nimi walczyć, walczyć w ogniu.
- Alneran, przygotuj się.
*
Wbiłam się we wrogów, wpadłam na nich jak silna fala niszcząca skały.  Włączyłam się do walki obrotem, silnym ciosem miecza, który wylądował w gardle Aura. Uniknęłam klingi jego towarzysza ostrym odchyleniem pleców do tyłu. Ostrze zatańczyło mi przed oczami. Zdecydowanie, silnie, tak jak uczył mnie Adriew, markuję swój ruch i ostrą sinistrą kończę spotkanie. Krew trysnęła mu na twarz. Czerń i czerwień, jakże charakterystyczna dla Aurów, nie była teraz tylko elementem ubioru.
Walczyłam wściekle, jak wygłodniały wilk, który dopadł stado świeżego mięsa. To za mojego braciszka, jego śmierć jest moim głodem. A wy, ludzie Oguriqu, będziecie moim pożywieniem.
- Jestem gotowy, lecę. 
- Trzymajcie się razem! - zakrzyknęłam do swoich.  - Otoczcie wroga, sprawcie, aby znaleźli się w jednym miejscu!
- Dlaczego? - zapytał jeden z elfów. Najwyraźniej nie wiedział jeszcze o śmierci swego dowódcy.
- Smok nadchodzi - wyjaśniłam i wysłałam na tamten świat kolejnych Aurów.
*
Udało się ścisnąć grupkę Aurów. Utknęli na głównym dziedzińcu. Wtedy, po uprzednim moim zezwoleniu, pojawił się Smok i zesłał na nich swój ogień.  Czerwień, pomarańcz i żółć trysnęła, prawie zachłysnęłam się tymi kolorami. Otoczyliśmy ich półkołem, nie dopuszczając do ucieczki. Płonęli. Krzyczeli, cierpieli. To za mojego braciszka, łajdaki. Za mojego brata.
Nadal coś mi nie grało, ciągle czułam niepewność. Dlaczego idzie tak łatwo?  Odwołałam tą myśl. Nie teraz, nie gdy walczę. Ogień dogasał.
- Łucznicy, ostrzeliwać!
Setki elfijskich strzał uniosły się do góry, wśród ognia, który dławił. Dziękowałam losowi, że docierało do nas powietrze. Spojrzałam na wrota zamku. Tak, to tam. Tam trzeba dotrzeć. Jeśli zdobędziemy zamek, zwyciężymy.
Kątem oka spojrzałam na jedną z wież. Tam, wysoko nad niebem, na samym szczycie stały trzy osoby. Wśród nich wysoki, bogato odziany mężczyzna.  Cesarz. Uśmiechnęłam się złowrogo.
- Na zamek! - wrzasnęłam i pobiegłam do wrót. Za mną, setki ludzi i elfów zrobili to samo. Torowaliśmy sobie drogę mieczem, zamiast kwiatów pod stopami mieliśmy ciała. Wpadliśmy do budynku.
- Podzielić się na grupy, wyeliminować wroga i przeszukać sale - wydałam polecenia.
- A ty co będziesz robić? - zapytał mnie jeden z powstańców. Poderżnęłam gardło Aurowi, którego spotkałam na drodze.
- Wyeliminuję głównego wroga.
Zniknęłam w korytarzu.
*
Szłam schodami. Miecz trzymałam przy udzie, cały czerwony od krwi. Na mojej twarzy malowała się wściekłość, zmęczenie i brak litości.
- Zaatakować dziewkę! Atakować kupą! - usłyszałam ze szczytu schodów. Ścisnęłam rękojeść ostrza. Pierwszego wybiłam z rytmu ostrym szarpnięciem, gdy już dotarł do mnie. Wbiłam miecz w jego plecy, silnie, tak, że przeszyło go na wylot. Drugiemu i trzeciemu poderżnęłam gardło. Przeszłam obok, obojętnie. Następny biegł ze schodów z wściekłością, furią. Zamachnął się, mierząc dokładnie w miejsce, gdzie stała. Ale mnie już tam nie było z chwilą zadania ciosu. Aur napotkawszy pustkę, potknął się o własne nogi i sturlał się ze schodów, wprost na ciała towarzyszy.
Wiedziałam, że nie żyje.
Dotarłam tam. Na szczyt wieży. Napotkałam go tam, samego. Zupełnie samego. Spodziewałam się armii, nie było nikogo.
- Długo czekałem na to spotkanie - rzekł swym twardym akcentem.
Cesarz był wysoki, łysy zupełnie. Charakterystyczne dla Aurów zapadnięte policzki i  ostre zakończenia małżowiny usznej, teraz były strasznie słabo widoczne. Ciemność otoczyła wszystko. Spojrzałam na plac, daleko w dole. Napotkałam pożar. Jeden wieli pożar, a wśród niego, walczących powstańców. Moich ludzi.
Utkwiłam wzrok w cesarzu. Więc to ty, to ty doprowadziłeś do takiej śmierci.
- A więc macie smoka - rzekł.  - Zadziwiające.
- Wiedziałeś - zrozumiałam. Aur uśmiechnął się nieładnie.  - Wiedziałeś, że zaatakujemy. Dlatego nie powołałeś całej swojej armii. Ale dlaczego pozwoliłeś, żebyśmy zajęli zamek?
-  Chciałem cię poznać. Poznać buntowniczkę i jej brata. Gdzie on jest?
Zamilkłam. Moja twarz skamieniała, napełniłam się od środka rządzą zemsty.
- A - zaczął cesarz, wcale nie zdziwiony. - Więc to tak. Czyli zostałaś sama.
- Zaplanowałeś to - warknęłam, gdy dochodziło do mnie to wszystko. - Celowo dałeś nam wygrać. Ludzie po zwycięstwie będą chcieli walczyć dalej. Ale..
- Ale - dokończył za mnie - gdy nie mają zaufanego przywódcy, walczyć nie mogą. Trzeba było go wyeliminować. Tak, moja droga, właśnie tak. Myśleliście, że mnie przechytrzycie? Banda dzieciaków, którzy nawet nie umieją utrzymać miecza? Jakże nisko mnie oceniasz. To takie.. smutne. Zawiodłem się.
- Zaplanowałeś śmierć mojego brata - rzekłam przez łzy. Ścisnęłam rękojeść miecza, zrobiłam krok, drugi, biegiem wpadłam na niego, chcąc zadać ostre cięcie z łokcia, pewne, tak jak uczył mnie Adriew. Przeliczyłam się. Aur wyciągnął miecz z szybkością zapalanego światła, uchylił się przed cięciem i zadał swoje. Zabójczo pewne, zabójczo dokładne i zabójczo udane.
Warknęłam. Wrzasnęłam i upadłam. Złapałam się za twarz obiema rękoma. Policzek palił żywym ogniem. Oczy napełniły się łzami. Syczałam. Syczałam, aby przegnać ogień na mojej twarzy. Czułam pod palcami rozcięty policzek i kawałek czoła. Na skos. Idealnie na skos. Oko zalewała mi krew z czoła, szyja stała się purpurowa przez naruszoną skórę policzka.
- Spotkamy się jeszcze - usłyszałam głos Aura. - Niech mój mały prezent przypomina ci o tym. To obietnica. Spotkamy się jeszcze.
Usłyszałam skrzydła Wielkiego Sępa, lądującego na szczycie wieży. Leżałam, patrząc jednym okiem jak cesarz Oguriqu wsiada na niego i odlatuje. Uciekł mi. Zakpił, zrobił niezły żart. To ja miałam wygrać, ja. Dla Referina. Zakpił z nas wszystkich. Z Referina i Wolnej Armii. Z całego Kordu.
Krzyknęłam z wściekłości.
Referinie, mój drogi. Przepraszam. Wiedz, że nie było to moim zamysłem. Ja chciałam o nas walczyć. Teraz jestem związana przez życie, które pozostawiłeś. Związana obietnicą, którą złożyłam całej mej rodzinie.  Słyszę twój głos, który wypłoszył ze mnie cały rozsądek. Widzę twoją twarz, która nawiedza mnie, gdy zamykam oczy.
Wydałam z siebie ryk rozpaczy. Głośny, donośny i bolący mnie całą. Ryczałam jak zarzynane bydło, ryczałam z cierpienia. A potem zaczęłam skomleć. To nie miało być tak, mój bracie. Nie tak.
Wiedz, że gdy znowu się spotkam  z cesarzem, pomszczę cię. Pomszczę moją rodzinę.
Ale teraz pozwól mi krzyczeć, wrzeszczeć, tracić siły. A potem zemdleć z bólu.


8 komentarzy:

  1. Nie mam pojęcia co mogę napisać oprócz tego, że to chyba najlepszy rozdział, wiedziałam, że to się w końcu stanie, że Referin umrze, ale mimo to nie mogę dojść do siebie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że nie będziesz się na mnie długo gniewać? :)

      Usuń
  2. Tyle krwi, śmierci, przemocy, cała ta wojna, walka.. Tak się wciągnęłam, że zaskoczył mnie koniec :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czułam, że zamykam tym rozdziałem jakąś małą część opowieści. Jakbym właśnie tworzyła granicę pomiędzy beztroską choć pełną niebezpieczeństw, a długotrwałą krwawą walką... tak jak zrobiłam to kiedyś...

      Usuń
    2. Obyś tylko nie zrobiła Bel tego co Jess!

      Usuń
  3. Ja bym ci napisała, szczerze bym ci napisała że ten rodział był dobry.... Ale kurczę, czytając go mówiłam do siebie, jęczałam i zawodziłam tak że dziewczyny z obozu sie pytały o co chodzi i sie na mnie gapiły... No ja wiedziałam, że on umrze, ale myślałam że później i ja się nie zgadzam, nie w ogóle się nie zgadzam i nawet tego nie skomentuję... Tia jak jestem zdołowana to piszę strasznie nieskładnie i pewnie pogorszyłam twoje zdanie o mnie...
    Także żegnam i jestem jak dziecko i mam focha i mogę cię powiesić.
    ~Elfka
    Ps. Jeszcze ostatnio słuchałam cały czas smutnej muzyki i ty mi w ogóle pogorszyłaś samopoczucie i mam kompletnego doła.... >.<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechałam się cały czas, gdy czytałam Twój komentarz.
      A może wybaczysz mi i wrócisz? Zabiorę Cię na lody i do wesołego miasteczka? Przebaczysz mi i wszystko będzie dobrze? A potem wstawię rozdział i znowu się na mnie obrazisz...

      Usuń
    2. Haha życie ;-). Ale w sumie nie ma już kogoś za kim bym tak przepadała jak za Referinem, niech umiera Bel i cała reszta, wisi mi to.
      ~Elfka
      Ps. Ale lodami bym nie pogardziła :-D

      Usuń