Tak,
braciszku. Zostałam sama. Tak bardzo z tobą tęsknię. Za naszym dzieciństwem,
naszą przyjaźnią. Bramy więzienia są dla mnie otwarte, a ja tak tęsknię za
naszą niewinnością. Chciałabym cię chwycić, braciszku, zatrzymać w swoich
ramionach, dokładnie tak, jak kiedyś się bawiliśmy. Cóż, jestem przerażona tą całą sytuacją. Boję się, że już nie dam rady. Nie, nie boję się tego, boję się, że cię
zawiodę.
Wszystko,
czego potrzebuję, to ty ratujący mnie. Przyjdź, proszę. Wzywam cię i
krzyczę do ciebie. Pośpiesz się, bo do końca się poddam. Pokaż mi jak to
jest, być ostatnim, który się trzyma na nogach. I naucz mnie odróżniać dobro od
zła, a ja pokażę ci, czym potrafię być, na co mnie tak naprawdę stać. Ale przybądź tutaj. Bramy Wiecznego Królestwa nie otworzą się już
dla mnie. Spadam z połamanymi skrzydłami i
wszystko, co widzę, to ty.
Powiedz
to dla mnie, braciszku. Powiedz to mi, a zostawię to życie za mną, jeśli powiesz,
że warto mnie ratować.
Hmm…
Ale ja przecież wiem.
Przecież
wiem, że mnie nie uratujesz.
~Z.Ś.
Wyjęłam miecz z pochwy przy pasie. Jego klinga,
dziwnie lśniąca w świetle księżyca, jego jelec - prostokątny, a także prosty i
trzpień rękojeści obłożony brązową okładziną - wszystko czekało. Czekało na
pierwszy cios. Dziś zabiję ludzi. Zabiję ich wielu. Czy dam radę? Czy sprostam?
A może ucieknę, ukryję się w bezpiecznym miejscu?
Wolna Armia Kordu stała teraz za mną i
Referinem. Wolna Armia. Nazwa, którą wymyślił mój brat. Nazwę, która miała
denerwować i wyprowadzać z równowagi Aurów. To była prawda, byliśmy wolni. Na
swój sposób byliśmy wolni. Walczyliśmy, walczyliśmy o wspomnienie bezpiecznej
krainy, domu, azylu. Nikt nie wpił w nas propagandowe hasła Aurów. Wciąż
myśleliśmy samodzielnie. Jako wolni ludzie, elfy i gnomy.
- Walczmy w ogniu! - zakrzyknął Referin. I już
go nie było przy mnie.
Przez chwilę widziałam biegnącą sylwetkę brata,
ginącą w mgle i ciemności. Tylko przez chwilkę, chwileczkę, drobny moment.
Potem ruszyłam się ja z mieczem w ręku. Starałam się doścignąć ciemną sylwetkę
chłopca, z którym się wychowywałam.
Potem pobiegłam ja. I Wolna Armia Kordu.
Biegliśmy za czarnowłosym chłopcem.
*
-
Referin?! - zawołałam z przestrachem, widząc brata, który właśnie do mnie
podchodził. Lekko zbiegł po dachówkach i usiadł na brzegu komina, obok
mnie. Spojrzałam na niego z
politowaniem. Oko, zsiniałe i podbite zaczęło puchnąć. Brodę pobrudziła krew z
pękniętej wargi, tak jak i białą koszulę, którą dostał od matki dwa dni temu na
osiemnaste urodziny. Szybko odwróciłam wzrok i wpatrzyłam w panoramę miasta.
Opuszczona wieża, służąca niegdyś za dom dla przyjezdnych, gdzie można wynająć
izbę, teraz stanowiła niezwykle idealny punkt widokowy. Zwykle idealnym punktem
zaś był dach córki karczmarza. Tak twierdził Referin.
-
Oddel ci nie wybaczyła? - zapytałam, patrząc na pobitego brata. Oddel była
praczką, mieszkającą w sąsiedniej dzielnicy miasta.
-
Oddel wybaczyła - stwierdził Referin. - Ale jej bracia nie.
-
A ilu ich ma? - podniosłam brwi.
-
Po czwartym przestałem liczyć.
Zaśmiałam
się. Ale potem spoważniałam, widząc jego zawiedzioną minę.
-
Oj, przepraszam - przytuliłam się do niego. - Ale te twoje miłosne przygody są
aż śmieszne po jakimś czasie.
-
Ja już nie mam siostry - odwrócił się ode mnie, udając obrażonego. Roześmiałam
sie ciepło.
-Chociaż
ty mnie nie zostawiaj - rzekł, odwracając głowę w moją stronę. Spoważniałam. -
Nie zostawisz mnie? Słowo?
-
Słowo.
*
- Drabiny - szepnął Referin. W oka mgnieniu
powstańcy już wspinali się po drewnianych belkach, aby po chwili wskoczyć na
mury. Cichutko, najciszej jak umieliśmy. Około pięćdziesięciu powstańców stało
już na pustych murach. Zauważyłam wśród nocy czarno-czerwone peleryny.
- Atak! - wrzasnął Referin. Elf na murze puścił
pierwszą strzałę.
Zaczęło się.
- Powodzenia
- rzekł Alneran. Oh, jakże teraz żałuję, że go tu ściągnęłam. Jakże za nim
tęsknię. To była moja wina.
Gdy zeskoczyłam z murów wprost w czekających i
uzbrojonych Aurów, przestraszyłam się. Czekali na nas. Wiedzieli, że planujemy
atak. Nie było jednak odwrotu. Nie mogliśmy już uciec. Szliśmy naprzód. Z
uniesionymi mieczami.
Bardzo bałam się momentu rozbicia formacji
Aurów. To dla mnie najtrudniejszy moment bitwy. Moment, w którym najwięcej osób
umiera. Zabawne, że nie zauważyłam nawet tej chwili.
*
Sparowałam ciosy, robiłam uniki i zabijałam.
Cios, unik, śmierć. Trzy rzeczy, które liczyły się w bitwie. I tylko one.
Zniknęło współczucie, żal i uśmiech. Ja również stałam się częścią tego innego
świata. Miecz trzymałam mocno, kurczowo,
ze strachem. Zabijałam. Zabijałam osoby, które miały prawo żyć. Odbierałam im
to. Abym ja mogła przeżyć. To jeden z największych paradoksów.
Uskoczyłam, przed opadającym na ziemię ciałem
powstańca. Kopnęłam pobliskiego Aura, zamachnęłam się, odcinając mu rękę. Skrzywiłam się na widok lejącej się z kikuta
krwi. Dobiłam wroga z obrzydzeniem.
Siły Oguriqu zaskakująco słabły, każdy z
powstańców odczuwał pewnie ten sam niepokój. Walczyłam sama, Referin prowadził
oddział przez ruiny wieży, zniszczonej prawdopodobnie podczas najazdu Aurów na
kraj. Klinga mojego miecza przybrała
kolor purpury. Czy naprawdę stałam się potworem?
Nie chciałam jeszcze wzywać Alnerana, umówiliśmy
się, że przybędzie w ostateczności. Ukryty teraz w ciemnym lesie czekał na
znak. Tutaj w tym zamku królował ogień. Zaczęło się od przewróconego lampionu,
a skończyło na palących się sztandarach.
To oświecało nam zamek. Dzięki temu walczyło nam się łatwiej z
czarno-czerwonymi pelerynami.
Odwróciłam wzrok na chwilę w stronę ruin wieży.
Nie zobaczyłam tam nic oprócz ciał. Później dopiero zauważyłam dwie postaci
stojące w ciemności. Jedną z nich był Referin, a drugą dowódca Aurów. Gdy się
wysiliłam, znalazłam ich miecze. Miecz Referina przeszywał pierś elfa z
Oguriqu, a ostrze wroga rozcinało brzuch brata.
Zamarłam.
*
Rzuciłam się do biegu, mocno trzymając miecz.
Popychałam każdego, kto stanął mi na drodze. Widziałam, jak dowódca upada na
ziemi. Widziałam, jak to samo robi mój brat. Biegłam. Zaraz tam będę.
*
Zdążyłam złapać go z tyłu, aby nie dotknął głową
martwego ciała jednego z powstańców. Mój oddech przyśpieszył, ręce zaczęły
drżeć. Nic do siebie nie mówiliśmy, nic a nic. Patrzyliśmy tylko na siebie, ja
zdziwionymi oczyma, a mój brat strachem, ale i ulgą. Widziałam w nim coś
jeszcze. Nie potrafiłam tego jeszcze nazwać.
Wstałam i łapiąc go za ramiona, przeciągnęłam do
środka wieży. Zostawiłam na posadzce
czerwoną plamę. Oglądałam się nerwowo, ale nikt do mnie nie podbiegł. Dotarłam do ruin i ukryłam tam brata. Byliśmy
sami. Tu nas nikt nie widział. Tu nikt nie chciał nas zabić. Ułożyłam go na
swoich kolanach. Spojrzałam z oczami pełnymi łez.
Jego powolny oddech cichł w przytłumionych
krzykach bitwy. Odwrócił głowę w stronę
zachodzącego słońca, które przyozdabiało
niebo swym nieodgadniętym blaskiem. Czerwień, pomarańcz i żółć przechodziły w siebie, łączyły się,
stanowiły jedność, całość, kompletność. Tak, my tu walczymy, a ty,
słońce, istniejesz. Jesteś ponad to. Nie przejmujesz się śmiercią tak wielu,
pożogą powstałą przez słuszną sprawę.
Trzymałam jego dłoń. Widziałam, jak powoli
blednieje, ucieka z tego świata, aby zatracić się w raju, krainie
szczęśliwości. Krew brata powoli krzepła, kałuża purpurowej cieczy nie powiększała się
już. Ktoś zaskowyczał, usłyszałam wybuch w północnej części zamku. Ogień. Otaczał wszystkich, zlewał się z blaskiem słońca.
Kochany braciszku, moja miłości. Mój obrońco,
przyjacielu, rycerzu, bohaterze. Zostawiasz mnie, tak? Zostawiasz? Czuję twoje
ciało w mych ramionach. Czuję twój słaby
oddech. Czuję również, że łzy lecą mi po policzkach, kropiąc twoją skórę niczym
woda święcona. To ja powinnam leżeć na
twoim miejscu. To dla mnie przeznaczona była ta śmierć. Dostałam od kogoś
szansę, dostałam minutę, aby ciebie
odnaleźć. Drugą zaś minutę, aby ocalić. A trzecią, aby pożegnać.
Żegnamy się, braciszku? Teraz, wśród śmierci i
bólu? Któż teraz rozweseli moje serce pełne rozpaczy? Któż zaśmieje się swym
młodzieńczym głosem, aby dodać mi otuchy? Któż przytuli, napełniając ciepłem? I
wreszcie, któż teraz będzie mym starszym bratem?
Patrzysz teraz na mnie, bracie. Widzisz moje
łzy. Straciłam was. Całą rodzinę. Każdego po kolei. Dlaczego? Dlaczego wy cierpicie? Czyż wtedy ja cierpię
bardziej?
- Hej, Bell
- rzekł cicho i spokojnie, z trudem podnosząc dłoń, aby otrzeć mój czerwony
policzek. - Czemu ryczysz? Ja tylko umieram. Nie płacz. Walcz w ogniu. Bell..
Jestem taka zmęczona byciem tu, braciszku. Choć
nic nie mówię, wiesz z czym się borykam. Musisz mnie opuścić? Musisz? Boję się,
boję każdej minuty. Brakuje mi tchu, serce zamiera, ciało staje się wiotkie, a
dusza eteryczną pustką. Jestem załamana twym widokiem, zduszona przez wszystkie
moje dziecinne lęki. Wiem, czego ode mnie oczekujesz. Wiem, ale teraz, chcę patrzeć
na ciebie. Być każdą twoją sekundą. Twym najmilszym wspomnieniem. Abyś
wiedział, że nie tylko urodziłeś się niewinny, ale i takim umierasz.
Ale jeśli musisz odejść, chcę, byś po prostu
odszedł. Teraz, tutaj. Niech nie męczy cię ból twych ran, braciszku. Ja będę
żyć dalej. Dla ciebie, Emiela, Werena, mamy i taty. Dla was, dla mej rodziny. I
choć wiem, że moje rany nigdy się nie zagoją, będę walczyć. Mój ty przystojny
bracie. Zwykłeś mnie urzekać swym niesamowitym blaskiem. Twą męskością... Teraz
leżysz słaby w mych ramionach.
- Referin... - zaczęłam, spoglądając w jego
oczy. Nie powiedziałam nic więcej. Dlaczego? Bo w oczach mego brata odnalazłam
pustkę.
Umarł.
Objęłam jego głowę,
bladą i zimną. Jego czarne, przetłuszczone przez wysiłek włosy świeciły
w blasku słońca. Położyłam się obok niego i wypatrzyłam w jego obojętne
źrenice. Spokojnie, cichutko. Wszędzie było tak cichutko. Jak w te noce, gdy
byliśmy jeszcze dziećmi. W te noce, gdy budziłam sie zlana potem, atakowana
przez koszmary senne. Teraz było tak cichutko, jak w te noce, gdy przytulałeś
mnie i usypiałeś swym szeptem.
A teraz? Gdzie się odnaleźliśmy? To nie wygląda
na nasz spokojny dom. To bitwa. Bitwa, w
której ciągle walczą nasi ludzie. Teraz nikt mnie nie atakował, nikt nie krzywdził. Nikt nawet nie myślał, że wśród ruin, gdzieś
tam leży dziewczynka i chłopczyk. Rodzeństwo, nierozerwalne przez żadną siłę. Nikt
nie zauważył, ze teraz ta dziewczyna
patrzyła tylko na bezwładne,
leżące obok ciało. Referin
am'Droog umarł, niosąc za sobą ogień, umarł, zapomniany przez towarzyszy.
Wojna toczyła się dalej.
*
Ucałowałam jego czoło i wstałam. Skumulowana we
mnie siła była teraz potrzebna jak nigdy. Powoli odwróciłam się od niego,
chwyciłam za miecz i odeszłam. Kierowałam się na walczący tłum, razem z moim
ostrzem. Wiele kosztowało mnie, aby nie odwrócić się i nie spojrzeć na
braciszka. Wiedziałam, że widzę go ostatni raz.
Nie była jednak ważna teraz moja żałoba, lecz tysiące ofiar naszej
wyprawy. I ważni byli żywi, czekający na swego pana, swego wodza. Teraz, gdy on
odszedł trzeba go będzie zastąpić. Dla dobra tych, którzy walczą.
Będę z nimi walczyć, walczyć w ogniu.
- Alneran,
przygotuj się.
*
Wbiłam się we wrogów, wpadłam na nich jak silna
fala niszcząca skały. Włączyłam się do
walki obrotem, silnym ciosem miecza, który wylądował w gardle Aura. Uniknęłam
klingi jego towarzysza ostrym odchyleniem pleców do tyłu. Ostrze zatańczyło mi
przed oczami. Zdecydowanie, silnie, tak jak uczył mnie Adriew, markuję swój
ruch i ostrą sinistrą kończę spotkanie. Krew trysnęła mu na twarz. Czerń i
czerwień, jakże charakterystyczna dla Aurów, nie była teraz tylko elementem
ubioru.
Walczyłam wściekle, jak wygłodniały wilk, który
dopadł stado świeżego mięsa. To za mojego braciszka, jego śmierć jest moim
głodem. A wy, ludzie Oguriqu, będziecie moim pożywieniem.
-
Jestem gotowy, lecę.
- Trzymajcie się razem! - zakrzyknęłam do
swoich. - Otoczcie wroga, sprawcie, aby
znaleźli się w jednym miejscu!
- Dlaczego? - zapytał jeden z elfów.
Najwyraźniej nie wiedział jeszcze o śmierci swego dowódcy.
- Smok nadchodzi - wyjaśniłam i wysłałam na
tamten świat kolejnych Aurów.
*
Udało się ścisnąć grupkę Aurów. Utknęli na
głównym dziedzińcu. Wtedy, po uprzednim moim zezwoleniu, pojawił się Smok i
zesłał na nich swój ogień. Czerwień,
pomarańcz i żółć trysnęła, prawie zachłysnęłam się tymi kolorami. Otoczyliśmy
ich półkołem, nie dopuszczając do ucieczki. Płonęli. Krzyczeli, cierpieli. To
za mojego braciszka, łajdaki. Za mojego brata.
Nadal coś mi nie grało, ciągle czułam
niepewność. Dlaczego idzie tak łatwo?
Odwołałam tą myśl. Nie teraz, nie gdy walczę. Ogień dogasał.
- Łucznicy, ostrzeliwać!
Setki elfijskich strzał uniosły się do góry,
wśród ognia, który dławił. Dziękowałam losowi, że docierało do nas powietrze.
Spojrzałam na wrota zamku. Tak, to tam. Tam trzeba dotrzeć. Jeśli zdobędziemy
zamek, zwyciężymy.
Kątem oka spojrzałam na jedną z wież. Tam,
wysoko nad niebem, na samym szczycie stały trzy osoby. Wśród nich wysoki,
bogato odziany mężczyzna. Cesarz.
Uśmiechnęłam się złowrogo.
- Na zamek! - wrzasnęłam i pobiegłam do wrót. Za
mną, setki ludzi i elfów zrobili to samo. Torowaliśmy sobie drogę mieczem,
zamiast kwiatów pod stopami mieliśmy ciała. Wpadliśmy do budynku.
- Podzielić się na grupy, wyeliminować wroga i
przeszukać sale - wydałam polecenia.
- A ty co będziesz robić? - zapytał mnie jeden z
powstańców. Poderżnęłam gardło Aurowi, którego spotkałam na drodze.
- Wyeliminuję głównego wroga.
Zniknęłam w korytarzu.
*
Szłam schodami. Miecz trzymałam przy udzie, cały
czerwony od krwi. Na mojej twarzy malowała się wściekłość, zmęczenie i brak
litości.
- Zaatakować dziewkę! Atakować kupą! -
usłyszałam ze szczytu schodów. Ścisnęłam rękojeść ostrza. Pierwszego wybiłam z
rytmu ostrym szarpnięciem, gdy już dotarł do mnie. Wbiłam miecz w jego plecy,
silnie, tak, że przeszyło go na wylot. Drugiemu i trzeciemu poderżnęłam gardło.
Przeszłam obok, obojętnie. Następny biegł ze schodów z wściekłością, furią.
Zamachnął się, mierząc dokładnie w miejsce, gdzie stała. Ale mnie już tam nie
było z chwilą zadania ciosu. Aur napotkawszy pustkę, potknął się o własne nogi
i sturlał się ze schodów, wprost na ciała towarzyszy.
Wiedziałam, że nie żyje.
Dotarłam tam. Na szczyt wieży. Napotkałam go
tam, samego. Zupełnie samego. Spodziewałam się armii, nie było nikogo.
- Długo czekałem na to spotkanie - rzekł swym
twardym akcentem.
Cesarz był wysoki, łysy zupełnie.
Charakterystyczne dla Aurów zapadnięte policzki i ostre zakończenia małżowiny usznej, teraz
były strasznie słabo widoczne. Ciemność otoczyła wszystko. Spojrzałam na plac,
daleko w dole. Napotkałam pożar. Jeden wieli pożar, a wśród niego, walczących powstańców.
Moich ludzi.
Utkwiłam wzrok w cesarzu. Więc to ty, to ty
doprowadziłeś do takiej śmierci.
- A więc macie smoka - rzekł. - Zadziwiające.
- Wiedziałeś - zrozumiałam. Aur uśmiechnął się
nieładnie. - Wiedziałeś, że zaatakujemy.
Dlatego nie powołałeś całej swojej armii. Ale dlaczego pozwoliłeś, żebyśmy
zajęli zamek?
-
Chciałem cię poznać. Poznać buntowniczkę i jej brata. Gdzie on jest?
Zamilkłam. Moja twarz skamieniała, napełniłam
się od środka rządzą zemsty.
- A - zaczął cesarz, wcale nie zdziwiony. - Więc
to tak. Czyli zostałaś sama.
- Zaplanowałeś to - warknęłam, gdy dochodziło do
mnie to wszystko. - Celowo dałeś nam wygrać. Ludzie po zwycięstwie będą chcieli
walczyć dalej. Ale..
- Ale - dokończył za mnie - gdy nie mają
zaufanego przywódcy, walczyć nie mogą. Trzeba było go wyeliminować. Tak, moja
droga, właśnie tak. Myśleliście, że mnie przechytrzycie? Banda dzieciaków,
którzy nawet nie umieją utrzymać miecza? Jakże nisko mnie oceniasz. To takie..
smutne. Zawiodłem się.
- Zaplanowałeś śmierć mojego brata - rzekłam
przez łzy. Ścisnęłam rękojeść miecza, zrobiłam krok, drugi, biegiem wpadłam na
niego, chcąc zadać ostre cięcie z łokcia, pewne, tak jak uczył mnie Adriew.
Przeliczyłam się. Aur wyciągnął miecz z szybkością zapalanego światła, uchylił
się przed cięciem i zadał swoje. Zabójczo pewne, zabójczo dokładne i zabójczo
udane.
Warknęłam. Wrzasnęłam i upadłam. Złapałam się za
twarz obiema rękoma. Policzek palił żywym ogniem. Oczy napełniły się łzami.
Syczałam. Syczałam, aby przegnać ogień na mojej twarzy. Czułam pod palcami
rozcięty policzek i kawałek czoła. Na skos. Idealnie na skos. Oko zalewała mi
krew z czoła, szyja stała się purpurowa przez naruszoną skórę policzka.
- Spotkamy się jeszcze - usłyszałam głos Aura. -
Niech mój mały prezent przypomina ci o tym. To obietnica. Spotkamy się jeszcze.
Usłyszałam skrzydła Wielkiego Sępa, lądującego
na szczycie wieży. Leżałam, patrząc jednym okiem jak cesarz Oguriqu wsiada na
niego i odlatuje. Uciekł mi. Zakpił, zrobił niezły żart. To ja miałam wygrać,
ja. Dla Referina. Zakpił z nas wszystkich. Z Referina i Wolnej Armii. Z całego
Kordu.
Krzyknęłam z wściekłości.
Referinie, mój drogi. Przepraszam. Wiedz, że nie
było to moim zamysłem. Ja chciałam o nas walczyć. Teraz jestem związana przez
życie, które pozostawiłeś. Związana obietnicą, którą złożyłam całej mej
rodzinie. Słyszę twój głos, który
wypłoszył ze mnie cały rozsądek. Widzę twoją twarz, która nawiedza mnie, gdy
zamykam oczy.
Wydałam z siebie ryk rozpaczy. Głośny, donośny i
bolący mnie całą. Ryczałam jak zarzynane bydło, ryczałam z cierpienia. A potem
zaczęłam skomleć. To nie miało być tak, mój bracie. Nie tak.
Wiedz, że gdy znowu się spotkam z cesarzem, pomszczę cię. Pomszczę moją
rodzinę.
Ale teraz pozwól mi krzyczeć, wrzeszczeć, tracić
siły. A potem zemdleć z bólu.
Nie mam pojęcia co mogę napisać oprócz tego, że to chyba najlepszy rozdział, wiedziałam, że to się w końcu stanie, że Referin umrze, ale mimo to nie mogę dojść do siebie
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nie będziesz się na mnie długo gniewać? :)
UsuńTyle krwi, śmierci, przemocy, cała ta wojna, walka.. Tak się wciągnęłam, że zaskoczył mnie koniec :D
OdpowiedzUsuńCzułam, że zamykam tym rozdziałem jakąś małą część opowieści. Jakbym właśnie tworzyła granicę pomiędzy beztroską choć pełną niebezpieczeństw, a długotrwałą krwawą walką... tak jak zrobiłam to kiedyś...
UsuńObyś tylko nie zrobiła Bel tego co Jess!
UsuńJa bym ci napisała, szczerze bym ci napisała że ten rodział był dobry.... Ale kurczę, czytając go mówiłam do siebie, jęczałam i zawodziłam tak że dziewczyny z obozu sie pytały o co chodzi i sie na mnie gapiły... No ja wiedziałam, że on umrze, ale myślałam że później i ja się nie zgadzam, nie w ogóle się nie zgadzam i nawet tego nie skomentuję... Tia jak jestem zdołowana to piszę strasznie nieskładnie i pewnie pogorszyłam twoje zdanie o mnie...
OdpowiedzUsuńTakże żegnam i jestem jak dziecko i mam focha i mogę cię powiesić.
~Elfka
Ps. Jeszcze ostatnio słuchałam cały czas smutnej muzyki i ty mi w ogóle pogorszyłaś samopoczucie i mam kompletnego doła.... >.<
Uśmiechałam się cały czas, gdy czytałam Twój komentarz.
UsuńA może wybaczysz mi i wrócisz? Zabiorę Cię na lody i do wesołego miasteczka? Przebaczysz mi i wszystko będzie dobrze? A potem wstawię rozdział i znowu się na mnie obrazisz...
Haha życie ;-). Ale w sumie nie ma już kogoś za kim bym tak przepadała jak za Referinem, niech umiera Bel i cała reszta, wisi mi to.
Usuń~Elfka
Ps. Ale lodami bym nie pogardziła :-D