niedziela, 16 sierpnia 2015

Ostatni dobry dzień, rozdział XI


Przemoc niekiedy pozwala rozprawić się szybko z jakimiś przeszkodami, ale nie jest zdolna czegokolwiek stworzyć
~ Albert Einstein


Jeśli to, co odnalazłeś, powstało z materii czystej, nie zmurszeje nigdy. I będziesz mógł po to kiedyś powrócić. Jeśli zaś jest to jedynie przebłysk światła podobny smudze kreślonej przez spadającą gwiazdę, nie zastaniesz tu po powrocie nic. Ale przynajmniej było ci dane zobaczyć blask światła. I już samo to warto było przeżyć.
~Paulo Coelho,  Alchemik



Dawanie jest o wiele trudniejsze niż branie. Zwłaszcza, gdy dać można niewiele, a zabrać dużo. Mimo to, właśnie obdarowywanie kogoś sprawia więcej radości. Cieszy się i darzący, i osoba obdarowywana. Dlatego jest to tak cenne. Pokazuje, że ktoś, kto, wydawałoby się, nie ma nic, oddając komuś mały kawałek chleba, daje mu całe życie. Zrozumiałam to tutaj, w  dawnym pałacu elfów.  Tutaj, gdzie już nikt nie może nic oddać. A jednak, robi to. Dlatego i ja dałam siebie innym. Ludziom, gnomom i elfom, którzy czekają na ostatni błysk nadziei, na ostatnią chwilę, gdy odzyskają swój dom.
Wojna. Wojna nigdy się nie zmienia, powiedział kiedyś mądry człek.
- Idziesz na zebranie rady?  - głos Alnerana znów zawierał nutę smutku i rozgoryczenia. Byłam pewna, że widział się z Parą Boskich albo zaglądał w przyszłość. Zawsze ma taki głos, gdy wie, co nadchodzi.
- Nic nie mów, aż boję się pomyśleć, co oni wykombinowali. Referin już tam jest.
  Westchnęłam i zwolniłam marsz. Pokoje, które mijałam, przepełnione były rannymi i potrzebującymi. Wrzaski z sali  medycznej wierciły dziurę w głowie. Szybko przekonałam się, że najbardziej boli bezsilność. A  raczej to, że nie da się przed nią uciec.
- Belly, muszę ci coś powiedzieć.  - Jak bardzo znałam to zdanie. Mogłabym powiedzieć, ile razy i od kogo je słyszałam. Niesie za sobą strach i odpowiedzialność.   Zawsze, gdy ktoś chce nam coś powiedzieć, kłopoty wiszą w powietrzu. Albo ktoś ukradł nam miesięczną pensję, albo zabił brata.  Zwłaszcza podczas wojny.
- Nie teraz, Alneran - pokręciłam głową. Nie  byłam przygotowana na tak wymagającą rozmowę. -  Nie teraz. Teraz chcę udać się do tej wielkiej, zimnej sali, wysłuchać siedmiu elfów, zrobić co każą i znaleźć spokój. Porozmawiamy o tym potem, dobrze?
- Belly...
- Nie teraz, nie dzisiaj.
Usłyszałam szept, westchnienie, powiew wiatru w mojej głowie. Uśmiechnęłam się smutno. Dziękowałam mu, że zrozumiał. To bardzo rzadkie zjawisko, ale jak cenne.
Stałam sama przed drzwiami do wielkiej sali. Tej samej sali, gdzie zadecydowałam o losach tego elfa. Nawet nie przyszedł podziękować mi za uratowanie życia, nawet nie uśmiechnął się, przechodząc obok. Ot, wdzięczność.
Pchnęłam drzwi. Weszłam.  Proroctwo się zaczęło   
*
Siedmiu Oświeconych siedziało przy okrągłym stole. Wszyscy identycznie ubrani, wszyscy z pierścieniami na tęczówkach. Każdy tak samo potężny,  tak samo majestatyczny i tajemniczy. Referin stał przed nimi, podtrzymując ręce na blacie stołu.  Ubrany tak samo jak inne elfy. Nie nosił już kurtki, którą dostał od ojca w dwudzieste urodziny.  Teraz nosił... bogatsze stroje. Nie był już chłopcem. Był mężczyzną. Ileż dziewczyn oglądało się za nim w naszym rodzinnym mieście. A on oglądał się za nimi. Ranił serca jednej, drugiej, trzeciej... Nie potrafił ich kochać. Nie był stworzony do trwałego związku. Był rodzajem mężczyzny, który oczarowywał, wywracał życie do góry nogami, dawał siebie w każdej sekundzie. Ale nigdy nie trwało to dłużej niż dwa tygodnie. Był szczęśliwy sam ze sobą. Nie uzależniając niczego od drugiej osoby.
- Belgilangan - pozdrowił mnie Oświecony, który siedział na wprost. 
- Panowie - dygnęłam głęboko, chowając oczy wśród rzęs. -  Bracie.
- Podejdź, musimy pomówić - Oświecony wyciągnął dłoń w geście zaprosin. Zbliżyłam się do brata, prawie wpadając i łącząc się z nim ciałem.
- Zamieniam się w słuch.
- Dwa ostatnie powstania dały nam wielką siłę - zaczął inny elf, młodszy, o zielono-fioletowych tęczówkach. -  Jedno, które poniosło klęskę i wzbudziło walecznego ducha w naszej armii i drugie -  dar, który pozwolił wygrać. Teraz, twój brat ma dla nas niezwykłą propozycję.
- Referin? - uniosłam brwi, patrząc na brata.
Odetchnął głęboko, złapał mnie dyskretnie za dłoń i obrócił się tak, aby Oświeceni tego nie widzieli. Spojrzał mi w oczy. Nie miał już oczu szczeniaka.
- Cesarz Oguriqu stacjonuje teraz w małym zamku na granicy kraju. Nasi posłańcy donieśli, że planuje zaatakować elfijskie ziemie, ale mam pewien plan, aby nie dopuścić do tego.
- Jaki? - zapytałam. Poczułam, że jesteśmy sami, jak dwie krople w oceanie. Nie przeszkadzało mi to jednak, aby przekazywać mu moje ciepło.
- Zaatakować go - rzekł, niezwykle lekko wzruszając ramionami. - Rozmawiałem już z Oświeconymi - skłonił głowę w ich kierunku -  dostaniemy pięć tysięcy ludzi i elfów. Zaatakujemy za trzy dni, w święto ognia.
- Jadę z wami.
Parsknął śmiechem. Uśmiechnął się szczerze i objął mnie silnie ramieniem. Zrobił to na złość elfom, tutaj bowiem przy Oświeconych nie okazuje się zażyłości.
- Właśnie o to chciałem zapytać. I... czy możemy liczyć na pomoc twego Smoka?
Skrzywiłam się.  Mogłam się domyślić, ale jakoś nie chciałam do tego dopuścić. Chyba najlepiej by było zapytać samego zainteresowanego.
-Alneran? 
- Jak śmiesz nawet pytać?!
- To jak, Bel?
Uśmiechnęłam się brzydko. Tak, jak uśmiechał się ojciec, gdy negocjował z klientami.  Referin rozpoznał ten uśmiech. Dałabym głowę, ze się go przestraszył. Ja również się go bałam.  Nie był to mój uśmiech.
- Spalimy ich żywcem.
*
Resztę dnia jak zwykle spędziłam w sali treningowej, przygotowując się do wyprawy. Musiałam jeszcze wiele się nauczyć, wiele rzeczy dopracować. Nie było na to czasu. Aby dojść do takiej wprawy, musiałabym ćwiczyć całe lata. Nie było na to czasu. Nie było...
 Wyczułam, że pewien niezwykle tajemniczy elf wchodzi do sali.
- Adriew? - szepnęłam tylko, nie odrywając wzroku od wypchanej kukły treningowej.  
- Belly, słyszałem o planowanym ataku.
Wyczułam towarzyszący mu podziw i dumę. Dodało mi to motywacji, aby ćwiczyć dalej. Piruet, drugi, ciecie z ramienia... Tak bardzo chciałam być w tym lepsza.
- Dasz nam swój miecz? - zapytałam, obserwując go kątem oka.
- Nie mogę... - usłyszałam odpowiedź. Oderwałam się od walki. Stanęłam przed elfem i spojrzałam na niego badawczo, bardzo, bardzo zdziwiona.
- Dlaczego? - starałam się nie warknąć. Tak bardzo się starałam. No i oczywiście warknęłam.
- Belly... - próbował wytłumaczyć się Adriew, ale ja nie chciałam słuchać. Nie teraz, nie w takiej chwili.
- Dlaczego?
- Oświeceni chcą  zachować mój oddział na później.
Wypowiedzenie tych słów było dla niego istną katorgą. Jakby musiał biec nieustannie kilkanaście tygodni, a po ujrzeniu mety, ktoś nakazał mu pokonać dodatkowe kilometry.
- Na później?! - wrzasnęłam. Elf, trenujący gimnastykę, spojrzał na nas przez chwilę.  Zignorowałam go -Mamy szansę zabić płomień, który rozpętał tę wojnę! Co może zdarzyć się później...?
Zamilkłam. Bo zrozumiałam. To były te.. dodatkowe kilometry. Nazywały się: "niewygodna prawda".
- To czysto hipotetyczny pomysł - próbował mnie pocieszyć. Na próżno.
- Rozumiem - mogłam wykrztusić tylko tyle.
- Ale ty jedziesz? - zmienił ton, tak jak zwykle się go zmienia, gdy chce się przerwać niezwykle niewygodną ciszę.
- Jadę - pokiwałam głową. I od razu się rozpromieniłam. Dołączenie do Wolnej Armii było dla mnie powodem do dumy. -  Czas, abym przydała się w tej wojnie. Jako symbol i jako broń. Mam do ciebie prośbę.
- Jaką?
Przysiedliśmy się na schodach. Usiadłam bardzo blisko jego ciała, czułam zapach popiołu. Widziałam, jak palił. Byłam pewna, że tylko ja wiem o jego nałogu. Ta wiedza, niewiadomo dlaczego, sprawiała, że chciałam się uśmiechać.  Popatrzyłam na niego. Wprost w jego elfijski pierścień w oczach.
- Jako broń, wymaga się ode mnie walki, ale o to jestem spokojna. Wiem, że twoje treningi nie dały mi tylko siników i bólu mięśni.  Jako symbol jednak, powinnam znać historię powstańców.
- Dobry pomysł - pokiwał głową, jakby chciał mi pogratulować.
- A więc, opowiedz mi - szturchnęłam go przyjacielsko ramieniem.
- Co chcesz wiedzieć?
- Wszystko - rzekłam pewnie jak nigdy dotąd - co do wydarzenia. Jeśli mam walczyć za kontynent, muszę go znać jak własną skarpetę.
- Chodź do mapy.
Elf wstał i podał mi rękę. Skorzystałam z jego pomocy. Na ścianie przed nami wisiała wielka mapa Kordu. Pierwszy raz widziałam ją w takich rozmiarach. Ojciec przywoził mapy, które nie sprzedały się na szlaku, ale nie było one tak duże i tak szczegółowe.
-  Co na niej widzisz?
- Państwa? - uniosłam brwi. Uśmiechnęłam się prowokacyjnie.
- A coś konkretniej? - zapytał, patrząc na mnie jak patrzy się na idiotę. - Królów, sytuacje polityczne?
-  A myślisz, że zajmowałam się historią w moim krótkim życiu?
Na to nasz ulubiony trener szermierki nie miał odpowiedzi. Nawet wydawało mi się, że na jego twarzy przez chwilę rysowała się pogarda.
- No cóż - westchnął. - Mogłabyś znać losy swego państwa przez zwykłą przyzwoitość. Niewiedza własnej historii jest jak niewiedza  swego życia. Utraty elementu puzzli.
-  Filozof się znalazł - przewróciłam oczami tak silnie, że aż mnie zabolały. Spojrzałam na lewą stronę mapy. Wskazałam palcem pierwszy kraj.  - Dobrze, Teron.
- Państwo na zachodzie Kordu - Adriew zaczął recytować. - Leży przy granicy z Forsonem, Kearth i obok wysp Matta, władcą jest cesarz Uryk vor Urelen, stolica Orm. Uryk teraz ukrywa się w nieznanym nam miejscu, ale nasi ludzie ciągle badają otoczenie. Mamy nadzieję, że żyje i włączy się do walki o Kord. Gdybyśmy połączyli siły, mamy szansę na wygranie tej wojny.
- Mamy jakiś sojuszników?
- Król Demlod, władca Forsonu potwierdził już swoją gotowość do walki. Ma nas wspomóc w ostatecznej bitwie. Ale czy wspomoże, jedynie Para Wszechmocna wie.
- Opowiedz mi o erach - zaproponowałam. To dla mnie bardziej się liczyło. - Co działo się po kolei.
- Koniec pierwszej ery uznaje się  568 rok, gdy Oguriq  najechał na Kord. To nie była wojna.. To był jeden wielki pożar. Pożar, w którym spalił się nasz kochany Kearth, część Forsony i Teronu.  Najdziwniejsze jest to, że ludzie walczyli. Jak sama powiedziałaś, walczyli w ogniu. Choć wiedzieli, że i tak się spalą, chcieli spalić się wraz ze swym orężem w dłoniach.
- Byłeś tam?
-  Uważasz mnie za aż tak starego elfa? - parsknął. To było przyjacielskie parsknięcie - To było prawie pół wieku temu!
- Nie złość się, nigdy nie pytałam, ile masz lat.
- No i się nie dowiesz - obruszył się.
Otworzyłam usta, chcąc się zaśmiać, ale jedynie wciągnęłam powietrze. Patrzyłam tylko na niego zaskoczona.
- Dlaczego? - udało mi się wykrztusić.
- Elfów się o wiek nie pyta - rzekł majestatycznym tonem. Śmiech, który mnie dopadł, doprowadził do bólów brzucha.
- Dobrze, wróćmy - rzekłam po chwili, ciągle rozbawiona. -  Wojna skończyła się, o ile dobrze pamiętam dziesięć lat później. Gdy Aurowie odkryli, że nic nie zostało na ziemi Kordu, nic co mogłoby ich zadowolić, ogłosili Umowę Helimińską, tak?
- Dokładnie - pokiwał głową. - Umowę, która tylko dobiła żyjących na tych ziemiach elfów, ludzi i gnomów. Wojenna kontrybucja, którą musiał płacić każdy obywatel co roku, zajmowała prawie siedemdziesiąt pięć procent pensji. Wiele osób pomarło z głodu. Ale po umowie,  nikt nikogo już nie palił.
- Posmutniałeś - stwierdziłam, gdy zamilkł, a jego oczy napotkały nicość i schowały się w powiekach. Dotknęłam jego ramię, umięśnione i silne. Potarłam, chcąc pocieszyć.
- Spalili moją matkę - rzekł głucho. - Na stosie, w dzień umowy. Mimo ogłoszonego pokoju, chcieli nam powiedzieć, że to oni są potężniejsi. Od tej pory ingerowali w każde nasze sprawy, każda koronacja musiała odbyć się z uczestnictwem Aura. Nigdy nic nie udało nam się załatwić samodzielnie. Nam, dzieciom Kordu. W tysięcznym roku wybuchło powstanie, ale i ono zostało stłumione. Ale trwało pięć lat. Rozumiesz? Pięć!
- Dlaczego ktoś wywołuje wojnę, aby palić i mordować? Nie dla nowych ziem, krajów, poddanych?  tylko, aby zrobić na złość.
- Nie wiesz? - zapytał tak bardzo zdziwiony. Popatrzył na mnie jak na dziecko, które po raz pierwszy pokłóciło się z kolegami. Pełen żalu za moją naiwność.  - Z nienawiści. Czystej nienawiści.  Widzisz.. Aurowie byli tu pierwsi. To najstarsza gałąź elfów.  Starsze były tylko smoki, te najczystsze. Duchy dzieci Pary Boskich, które zmarły przy tworzeniu, formowaniu ich na istoty żyjące.  Aurów wygnały stąd elfy, które później osadziły się w Kearth. Stąd ta cała wojna.
- Smoki po umowie zostały wyklęte, prawda? - przypomniałam sobie opowiadania matki. I wzdrygnęłam się na słowo: "wyklęte".
- Gdy Oguriq wygrał wojnę - westchnął elf, oparł się o filar, stojący w pobliżu - narzucił swoją religię. Rozpoczęło się polowanie na smoki. Para Boskich, chcąc uchronić swe dzieci, wezwała je do siebie i uśpiła snem bohaterów. Oczywiście, Smoki przybywały, ale i one od razu zasypiały. Zdarzało się, że niektóre budziły się, tak jak twój Alneran. Ale to jeden na tysiąc...
- Znam religię Oguriqu - przerwałam. -  Matka mi ją mówiła. Twierdziła, że jeśli w coś wierzymy, to naszym obowiązkiem jest zgłębiać też inne wiary. Aby wiedzieć, czego dokładnie się wyrzekamy. W Oguriqu wierzy się w Nowy Początek,  świat zapłonie starymi grzechami, a  z popiołu odrodzi się Ziemia Doskonała.
- Dokładnie - pokiwał głową z szacunkiem. -  Ziemia Doskonała była pierwotną ziemią, którą zniszczyły smoki - stworzenia narodzone w Wulkanie Świata. Tak mówił prorok Mireal.
Przerwał, próbując przypomnieć sobie słowa proroctwa. Wyprzedziłam go.
- I nastanie czas, gdy państwa kordańskie odkupią swe grzechy krwią i popiołem. Pokuta nadejdzie ze skrzydłami wielkimi i ogniem Daniny.  Para Boskich spuści pogrom swój na pierwotną swą ziemię, aby nieprawość i grzech wyplenić. I gdy zginą plugawe istoty, nastanie nowa era. Era Światła.
*
Udałam się do swojej komnaty, gdy Adriew zaczął walczyć z sennością. Jutro wyjeżdżamy na naszą wielką wyprawę, na nasz sprawdzian. Kord będzie przekonywał się, czy oddamy a niego swoją krew. I czy krew Kordu jest tego warta. Zamknęłam drzwi na klucz i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na samym środku, na moim łóżku skakał mały chłopczyk drobnej budowy.  Ubrany był w czarny kaftan, troszkę za duży w rękawach.
- Belly! - rozpromienił się, wskakując mi w objęcia.
- Leo, jakiś ty przystojny! - Podniosłam chłopca do góry i zawirowałam z nim.
- Pan Adriew podarował mi ten... strój - rzekł, gdy usiedliśmy razem na łóżku. -  Podobam ci się?
- Jesteś najpiękniejszym facetem w tym pałacu - stwierdziłam bez zastanowienia. Leo zaśmiał się swym dziecięcym śmiechem.
-  Zadomowiłeś się tu? - zapytałam z czułością w głosie. Chłopczyk popatrzył na mnie zdziwiony, jakbym zadała banalne pytanie.
- Tak! - odpowiedział ochoczo. - Tu jest bardzo piękny ogród!  I mała altanka była, tam dalej. Szkoda, że źli panowie ją zburzyli.
Wyczułam towarzyszący mu smutek. Objęłam go ramieniem.  Przypomniał mi się Emiel i Weren. Tym razem jak posmutniałam.
- Jacy źli panowie? - zapytałam, chcąc zakryć  uczucia, które pojawiły się na skutek wspomnień.
- Aurowie.
- Ano - pokiwałam głową - szkoda.
Tak, było mi szkoda. Szkoda tego dzieciaka, który musiał dorastać wśród wojny, śmierci i cierpienia. Żałowałam, że nie mogę zabrać go gdzieś daleko, uchronić przed światem. Tak jak chciałam zrobić z Emielem, a potem z Werenem. Moi mali bracia, moje światełka. Nie chciałam dopuścić, aby i Leo czuł to co oni. Nie teraz, nie znowu.
- Jesteś śpiący? - zapytałam, pokiwał głową. Ułożyłam go  obok siebie na miękkiej poduszce. Nie minęło parę chwil, gdy jego oddech wyrównał się, a powieki zamknęły. Położyłam się obok, wpatrując w jego delikatne ciało. Usnęłam szybciej, niż się spodziewałam. Śniłam.
*
Śmierć. Krew. Ogień. Referin. Potem ciemność. I znów ogień. Tym razem wśród płomieni widziałam cesarza Aurów. Trzymał czyjąś głowę. Chciałam podbiec, dojrzeć cokolwiek. Śmierć. Wielka Pani tańczyła w oddali. A potem stanęła i uśmiechnęła sie do mnie.
*
Obudziłam się, szarpana czyimiś małymi dłońmi.
- Belly! - słyszałam głos. Otworzyłam oczy, zmrużyłam je natychmiast, zraniona ostrym światłem poranka. Potem zobaczyłam Leo, siedzącego przy mnie. Przestraszonego.
- Co się stało? - zapytałam zaspana.
- Jęczałaś przez sen, Belly - rzekł z niepokojem. Usiadłam na łóżku, przetarłam dłonią spocone czoło.
-  Idź  na śniadanie - westchnęłam. nie chciałam, aby widział, jak drżą mi ręce, jak ciężki mam oddech. -Wiesz gdzie jest jadalnia?
- Tak - pokiwał głową. Wyskoczył z łóżka i podbiegł do drzwi. -  Adr...pan Adriew mnie tam zaprowadził.
- Dobrze - przytaknęłam nerwowo. - Ja załatwię swoje sprawy i dołączę do ciebie.
Chłopczyk zniknął wraz z zamknięciem drzwi komnaty.
 W końcu mogłam spokojnie się rozpłakać.
*
Dzisiaj był nasz wielki dzień. Mój, Referina, wszystkich. Stałam przed lustrem, ubrana w czarną koszulę i spodnie. Na stopy założyłam ciemne oficerki. Adriew pomagał mi zapiąć każdą klamrę, sprawdzał, czy żaden sztylet nie będzie przeszkadzał mi w ruchach.
- Belly, będę wredny - zaczął, poprawiając ochraniacze na nogach.
- Wiem  - westchnęłam. Odkąd wszedł, niósł za sobą złość i zdenerwowanie. Wyczułam, że coś się stało. - O co chodzi?
Spojrzał na mnie zaniepokojony.
- Dlaczego tak przywiązujesz się do tego chłopca? Przecież wiesz, że nie może tu zostać.
- A to z jakiego powodu, przepraszam? - zapytałam wyraźnie rozbawiona. -  Jest tu moim gościem i..
- On ma ojca - rzekł elf przez zęby. - Jakiegokolwiek, ale ojca. Nie możesz tak po prostu przyjść, zabrać mu syna i wyjść.
- On go bił! - oburzyłam się i posłałam mu wściekłe spojrzenie.
- To nie ważne. Ważne jest to, że to on jest jego opiekunem a ty nie masz prawa się nim zajmować.
- Ale.. - zająknęłam się. Wiedziałam, w głębi serca wiedziałam, że Adriew ma racje. Nie mogłam jednak stać i patrzeć na blizny chłopca.
- Porozmawiamy jeszcze o tym po najeździe na zamek - objął mnie ramieniem. - Wtedy znajdziemy sposób.
- Nie oddam go, Adriew - zaprzeczyłam świadomie. -  Nie pozwolę, aby ktokolwiek bił jakiekolwiek dziecko. To jakbyś bił cząstkę samego siebie.
Nie odpowiedział. Patrzył tylko na mnie. A potem uścisnął mnie mocno, silnie. Tak, jak uściska się kogoś bliskiego po raz ostatni.
- Pożegnaj ode mnie chłopca.
Pokiwał głową. To był ostatni raz, gdy widziałam na jego twarzy szczery i wesoły uśmiech.
*
Referin czekał przy koniach, razem z innymi powstańcami. Trzymał w ręce uzdę mojego konia. Czarnego ogiera. Tak, dzisiaj towarzyszyła mi czerń. Spojrzałam na brata. Oboje wiedzieliśmy, na co się piszemy. Wiedzieliśmy też, ile zapłacimy za to. Chcieliśmy jednak spróbować. Ja dla niego, a on dla mnie.
- Gotowa? - zapytał. W oczach miał łzy.
- Tak - starałam się panować nad drżącym głosem. - Wyjeżdżajmy.
*
Przez cała drogę każdy milczał, nikt nawet nie odważył się jęknąć. Tylko kopyta koni dawały znak, ze jeszcze żyjemy.
Każdy się bał i nikt tego nie ukrywał. Bo po co? Z jakiego powodu mielibyśmy to robić? W końcu nasze uczucia były szczere. Po co ukrywać szczerość?
*
Dojechaliśmy pod osłoną  nocy.  Nie rozbijaliśmy obozu, nie rozpaliliśmy ani jednego ogniska. Zsiedliśmy tylko z koni i zwróciliśmy oczy ku wielkiemu, białemu zamczysku położonego przy jeziorze. Widziałam Alnerana schowanego dalej. Widziałam tylko malutkiego smoka, musiał być tak daleko... Miał zaatakować tylko w ostateczności, gdy Referin zdecyduje odwrót.  Gdy w zamku nie będzie nikogo z naszych. Wtedy go spali.
Staliśmy razem, ramię w ramię, wśród gałęzi lasu. Trzymał mnie za rękę, jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką. Liczyłam jego oddechy, spokojne, nasycone wrześniową nocą. Wiatr cichutko dawał o sobie znać lekkim westchnieniem raz po raz.
- Wolna Armio Kordu! - rzekł Referin,  nie puszczając mojej dłoni. - Dzisiaj nadszedł dzień, w którym odbierzemy to, co nasze. Zawalczymy o ziemię, życie, przyszłość naszą i naszych dzieci. Pokażmy najeźdźcom, że mamy godność i dbamy o swój dom. Przekonajmy go, że nikt nieproszony nie przekroczy progu naszego wielkiego mieszkania. A jeśli przyjdzie nam dziś umrzeć, pamiętajcie - umrzemy, próbując. Dopóki walczymy, oddychamy, czujemy, dopóki nasi bliscy mają nas w pamięci, a my mamy ich, Kord jest nasz!  Oddajmy dzisiaj swe ciosy za tych, którzy walczyli niegdyś za nas. Dziś to my walczymy dla nich! Dla poległych!
- Dla poległych - odrzekła armia. Odrzekła jedność. Odrzekła siła.
Oh, najdroższa. Gdybyś wiedziała, że to właśnie tutaj zaczyna wypełniać się przepowiednia.

--------------------------------------------------------
 Nie wiem, co mogłabym Wam napisać... Dobra połowa bloga za nami... ;/


4 komentarze:

  1. Serio? Już się boję. Mocno zaczynam się bać. Nie wiem tylko kogo uśmiercisz. Leo, Adriewa, czy Referina? W śmierć Alnerana na razie wątpię. Może później... Ale tak coś mi się zdaje, że powstanie upadnie. A wszystkie te słowa o początku przepowiedni sieją grozę. Może Bel stanie się narzędziem śmierci, jak Ciri? Czy zostanie okaleczona, czy może ucieknie gdzieś albo zostanie odłączona od swoich bliskich?
    Sama nie wiem, ale ten rozdzał był bardzo dobry, Zireal. Budził napięcie. Tylko nieco nie mogłam się połapać w historii i religii Aurów, ale myślę że jak jeszcze raz przeczytam to to skumam ;-)
    Zresztą co ja będę dużo gadać - niecierpliwie, baaardzo niecierpliwie czekam następnego rozdziału. Rzadko mi się zdarza coś takiego na jakimkolwiek blogu.
    ~Elfka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kamień z serca *łubudubudu*
      Powiem Ci szczerze, że pisałam ten rozdział z myślą: "Oby spodobało się Elfce, oby, oby!".. Tak jak zawsze, gdy czytam komentarz, w którym któraś z Was ma wątpliwości co do rozdziału. Włącza mi się wtedy tryb: "Za wszelką cenę zadowolić czytelników". Też tak macie? ;)

      Usuń
    2. Hehehe nie wiesz nawet jak mi miło że tak myślałaś. Czytam to i się uśmiecham od ucha do ucha😊😊. Ja dopiero z blogowaniem zaczynam ale zawsze wysyłam moje wypociny przyjaciółce i też tak zawsze szepczę w myślach: "oby jej sie podobało, oby jej się podobało, wiem że tego bohatera lubi to napiszę o nim dużo a tego nie cierpi to będzie poszkodowany"😅😅. Tak już chyba każdy ma, że lubi kiedy coś w co włożył serce i pracę i coś co sam sobie ceni podoba się również innym ;-)

      Usuń
  2. Ten Alchemik na początku, jedna z moich ukochanych książek <3
    "Przewróciłam oczy tak silnie, że aż mnie zabolały" - rozwalający cytat :D

    OdpowiedzUsuń