Zapomnienie jest nieuniknione, jest siłą
konieczną. Gdy umrzemy będzie o nas pamiętać rodzina, znajomi, przyjaciele, ale
przez bardzo, bardzo krótko. Potem staniemy się częścią szarej zmarłej
społeczności. Jedyne, co możemy zrobić to godnie przeżyć czas, który nam został
dany i sprawić, aby jak najwięcej ludzi zapamiętało nas za życia. Po śmierci
nic nie jest ważne. Ale przed nią
jeszcze wiele można, a nawet trzeba, zrobić. Sztuką jest to zrozumieć.
~Zakochane Śródziemie
Mufasa: Dziś się bałem.
Simba: Dziś?
Mufasa: Tak. Bałem się, że cię stracę.
Simba: Oo. Nawet król czasem się boi.
Mufasa: Mhm.
Simba: A wiesz co?
Mufasa: Co?
Simba: Największego boja miały hieny.
Mufasa: He he he. Bo wiesz, że z twoim tatą się
nie zadziera.
~Król Lew.
Minęły
dwa tygodnie. Dwa tygodnie intensywnej pracy, treningów, planów i zastanowień.
Co noc wychodziłam w razem z Alneranem w mojej głowie, biegłam po dachach, aby
rano wrócić na salę ćwiczebną i znów chwycić za broń. Jestem żołnierzem ruchu oporu. Żołnierzem
Wolnego Kordu. Byłam z tego dumna. Jak
nigdy.
Szłam
korytarzem, jak bardzo mi znanym. Czułam już każdy zapach, wydobywający sie z
zakamarków. Wiedziałam, gdzie myszy mają swoje norki, gdzie kurz najczęściej
osiada. Uśmiechnęłam się. Żałoba po rodzinie dawno minęła, teraz wiem, jak ją
odkupić. Nie siedzieć i ryczeć w poduszkę, tylko działać. Działać, aby uratować
więcej ludzi, elfów, gnomów.
- Już na nogach? - zapytałam wesoło na widok
przechodzącego brata. Referin wychodził właśnie z sali treningowej. Przystanął,
objęliśmy się i uśmiechnęliśmy się do siebie.
-
Dostałem wezwanie do centrali - westchnął z nutą komizmu w głosie. Oparł się o
zimną ścianę, ja zrobiłam to samo. Staliśmy naprzeciwko siebie w półmroku.
- Chcą prawić ci kazania o przegranym powstaniu? - zagadnęłam smutno. Unikaliśmy w rozmowach tego tematu. Ja nie chciałam martwić Referina, a on mnie. Baliśmy się o nas samych.
- Chcą prawić ci kazania o przegranym powstaniu? - zagadnęłam smutno. Unikaliśmy w rozmowach tego tematu. Ja nie chciałam martwić Referina, a on mnie. Baliśmy się o nas samych.
-
Jeszcze nie wiem - wzruszył ramionami. - Ale obawiam się...
-
Nie martw się - przybliżyłam się i poklepałam go po barkach. - Nie wyrzucą nas stąd.
-
Skąd ta pewność? - uniósł brwi.
-
Bo mamy smoka - odparłam beztrosko, jakby to było oczywiste. - Tylko głupiec
pozbyłby się ze swojej armii ludzi, którzy mają kontakt ze smokiem. To jak
samobójstwo.
-
Obyś miała rację.
-
Nie martw się, braciszku.
Zapadła
cisza na chwilkę. Pozwoliłam Referinowi obyć się ze swoimi myślami. Patrzyłam
na niego uważnie, badawczo.
-
Gdy już Oświeceni odczepią się ode mnie, gdzie mogę cię znaleźć?
-
W sali treningowej - wskazałam głową na wejście.
-
Powinnaś przenieść tam łóżko - parsknął śmiechem. Odpowiedziałam grymasem
malującym mi się na twarzy.
-
Idź już - pokiwałam głową.
-
Na pożarcie lwom? - jęknął. Zaśmiałam się. Odwróciłam się w stronę drzwi do
sali, swobodnym krokiem podeszłam do wejścia.
-
Jakąś śmiercią trzeba umrzeć - rzuciłam przez ramię i weszłam do niezwykle
znanego mi miejsca.
*
Obrót,
piruet, parada ukośna na plecy. Wir. Finta. Jeszcze jedna, bo pierwsza mi nie wyszła.
I trzecia dla pewności. Znów piruet, na drugiej nodze. Nikogo nie było w
pomieszczeniu. Czułam się tak swobodnie. "Nie trenuj sama, bo tylko
utrwalasz błędy", słyszałam głos Adriewa. Upodobniłam się do ptaka,
wolnego i beztroskiego. Z mieczem w ręku.
-
Mocniej w łokciach - Referin pojawił się zza kolumny. Przystanęłam na chwilę,
wytarłam pot z czoła, poprawiłam włosy, które zaczęły przeszkadzać mi w
treningu.
-
Skąd mój brat zna się na walce? - uśmiechnęłam się i wznowiłam ćwiczenia.
-
Nie kpij - powiedział szorstko. - Postawa.
-
Co chcieli Oświnieni? - przejęzyczyłam się, skupiając się na mieczu.
Zaśmialiśmy
się oboje. Nie mogłam powstrzymać się przez kilka minut.
-
Oświnieni chcieli... - spróbował uspokoić się Referin, na daremno. - Nie
uwierzysz..
-
Możemy zostać? - zapytałam ucieszona.
-
Lepiej - rzekł wesoło. Zaśmiał się jeszcze raz i spoważniał nagle. - Organizujemy
najazd na starą posiadłość pewnej elfickiej rodziny, która teraz zajęta jest
przez Aurów.
-
Referin... - skarciłam go spojrzeniem.
Zrobiłam
fintę w powietrzu, poczułam świst i opór niewidzialnej siły.
-
Bel, wiem - westchnął brat. - Wiem, że poprzednio prawie umarłem. Wiem, że nie
przemyślałem taktycznego przebiegu powstania. Chcę jednak powiedzieć tym wszystkim
wielkim Aurom, że my tu żyjemy. I będziemy walczyć.
-
Mogę jechać z tobą? - zapytałam. Błagałam, aby się zgodził.
-
Ciebie Oświnieni wysyłają do Avru, jednego z miast Teronu.
-
Co mam tam robić? - podniosłam brwi.
-
Będziesz tam incognito - brat wskazał spojrzeniem schodki, na których chwilę
później usiedliśmy. Objął mnie ramieniem, położyłam mu głowę na piersi. - Sprawdzisz
tylko jak się spawy mają, jaki jest stan wojska, czułe punkty miasta... i nie
rzucaj się w oczy, proszę.
-
To nic trudnego - stwierdziłam. - Kiedy mam wyjeżdżać?
Spojrzał
na mnie, poprawił mi fryzurę. Poczułam
dłoń starszego brata.
-
Jutro rano - odpowiedział. - Ja wyjeżdżam dzisiaj zebrać ludzi.
-
Referin... - zmarszczyłam czoło.
-
Przeżyję, Bel - uciął. - Obiecuję, że spotkamy się znowu pod koniec tygodnia.
Obiecuję.
Wbiłam
swój wzrok w jego oczy.
-
Obiecujesz?
-
Na wszystko co kocham, obiecuję, że będę trzymał cię w ramionach. Niedługo.
Żywy.
*
Patrzyłam
przez okno, jak oddział Referina i parę innych odjeżdża, zostawiając za sobą
tylko pusty plac. Musiałam zaufać, że wszystko będzie dobrze. Musiałam zaufać,
że Referin naprawdę już doszedł do siebie. Oh, a jak wiele rzeczy musiałam
teraz wierzyć. Tylko to mi zostało. Westchnęłam i położyłam się do łóżka.
- A pobiegać?
- usłyszałam w głowie głos smutnego Smoka.
-
Odczep się! Spać mi się chce!
- No tak, bo ty w
ogóle o mnie nie dbasz.
- Oho, uwaga, mały
Alneran będzie robił się na biednego chłopca.
- Dobra, idź ty
spać.
Uśmiechnęłam
się. Okryłam się kocem, poprawiłam poduszki.
-
Dobranoc. - Usłyszałam ciepły szept.
-
Dobranoc.
*
-
Pamiętaj o portalach - upomniał mnie po raz setny Adriew, przygotowując wrota,
abym mogła przejść do Avru, mojej pierwszej misji. Elf kontynuował.
-
Nie mogą ich wykryć, bo wszyscy
pójdziemy na tarczach.
-
Dobrze - pokiwałam głową.
A
jeśli nic się nie uda? Jeśli nie dam rady sprostać zadaniu? Może rozpoznają
mnie i zabiją, a wtedy zawiodę wszystkich?
- Zabiją cię i
wtedy zawiedziesz wszystkich. - parsknął mi w
głowie Smok. - Z takim myśleniem tysiące
umarlaków powinno wysłać światu listy z przeprosinami.
Szybko
zablokowałam dopływ do moich myśli. Uśmiechnęłam się dyskretnie.
-
Denerwujesz się? - zapytał z ciepłem w głosie elf. Jego pierścień w oku
zalśnił. - Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
-
Poradzę sobie.
Nie
wiem czy bardziej chciałam przekonać siebie, czy jego.
-
To co? - podniósł brwi. - Motywacyjny kopniak w tyłek?
-
Wal - odwróciłam się. - Wal, motywuj
mnie.
Poczułam
mocny kopniak kolanem. Parsknęłam. Spojrzałam mu w oczy. Znalazłam w nich coś..
niespotykanego.
-
Bądź zdrowa, Belly.
-
Bądź zdrów, Adriew.
*
Miasto
tętniło życiem. Oczywiście Aurów dało się naliczyć na palcach jednej ręki z
pięćdziesiąt razy. Mimo to, czułam każde istnienie na ulicach. Ale czułam też
piętno wojny, zaboru. Kilka razy widziałam na ulicach przy murach łapanki. Raz
cudem zbiegłam. Poprawiłam kaptur, który zsunął mi się przez ruch głowy. Odetchnęłam. Przede mną ulica rozdwajała się. Budynek, który to wymusił wyglądał na dom jednego z Aurów. Poznałam
po barwach.
- Skręć w prawo, po
lewej straż ma obchód.
Skręciłam
posłusznie na głos przyjaciela. Odruchowo odwróciłam głowę, aby sprawdzić, co
jest za mną. Faktycznie, Aurowie. Uśmiechnęłam się dyskretnie.
- Skąd ty to wiesz?
-
zapytałam, niedowierzając.
- Jestem Smokiem -
odpowiedział mimowolnie.
- Dobra, więc skąd
Smok o tym wie?
- Szczerze? -
zrobił pauzę. - Nie mam zielonego pojęcia.
- Głupi jesteś.
- A ty mądra.
Nie odpowiedziałam, nie chciałam wzbudzać
podejrzeń moją rozbawioną miną, zwłaszcza tutaj. Szłam spokojnie, chowając twarz
w kapturze. Zaczęłam słyszeć tłum, gwar i rozmowy.
- Nie idź tam. -
Głos smoka był silny, pewny, podsycony smutkiem.
- Dlaczego? -
zdziwiłam się.
- Dla twego
psychicznego dobra. Trwa egzekucja.
- Kto jest w kolejce? -
zaintrygowana, przyśpieszyłam kroku.
- Teraz odczytują
wyrok jakiejś staruszki, a potem został tylko chłopczyk.
- Chłopczyk? - nawet nie zauważyłam, że moje nogi
wystrzeliły do przodu.
- Pięcioletni,
niewysoki, brązowe włosy i oczy. Więcej nie widzę... Belly, gdzie ty idziesz?
- Na egzekucję.
Podbiegłam
do tłumu. Stanęłam z boku, przy domach. Na podeście zwisały trzy ciała.
Elfijki, gnoma, tej staruszki o której mówił Alneran. A teraz stał tam tylko
chłopczyk drobnej postawy. Buzię miał pobrudzoną od łez, całą zasmarkaną. Lina
na szyi, specjalnie zwisająca mu aż do brzucha, dawała do myślenia. Wyglądał
jak maleńki żołnierz w za dużym hełmie. Nie ta osoba na nie na tym miejscu.
Obok
skazanego chłopca stał Aur. Ubrany był w
te same barwy, co na mojej egzekucji. Dobrze pamiętam tę chwilę.
-
Jako przedstawiciel Wielkiego Cesarstwa Aurów - wybrzmiał donośny głos zniekształcony
ostrym akcentem - wysłannik jego Cesarskiej Mości – pana Oguriqu i jedynego
władcy kontynentu, z mocy nadanych mi przez mój lud za podburzanie tłumu,
naruszenie godności państwa i złorzeczenie skazuję cię na karę śmierci poprzez
powieszenie. Jakie są twoje ostatnie
słowa?
Podburzanie
tłumu?, pomyślałam. Złorzeczenie? Naruszenie godności państwa? Takie zarzuty
dostaje każde dziecko, bo najtrudniej się z nich wytłumaczyć. I najłatwiej
oskarżyć o nie dzieci. W końcu, co one powiedzą? Jak będą się bronić?
-Chcesz zrobić coś
głupiego? - zapytał, ale tylko, żeby się upewnić.
- Tak. -
Wtedy
rozległ się potężny smoczy ryk gdzieś daleko. Wszystkie głowy, które dotychczas
zwrócone było ku szubienicy, teraz próbowały zlokalizować niebezpieczny głos. Uśmiechnęłam
się prze ułamek sekundy, patrząc na zdezorientowane i zastygłe twarze
strażników. Wystrzeliłam do przodu. Odbiłam się od ziemi, złapałam mocno
rusztowania budynku i wskoczyłam na podest szubienicy. Posłałam dwa mocne ciosy
między oczy strażników. Sztyletem, szybko wyjętym zza spodni odcięłam linę,
która łączyła szyję chłopca z szubienicą i silnie uścisnęłam malutką dłoń.
Szarpnęłam nią, nawet nie próbując wzbudzić zaufania. Chłopczyk zastanawiał się
tylko chwilę, by potem pomknąć za mną w mrok ulicy.
-
Trzymaj się mnie! I biegnij, mały! - krzyknęłam raz.
Wbiegliśmy
w przedmieścia, do getta nieludzi. Elfowie uciekali nam z drogi, gnomy w popłochu
torowali drogę. Czułam pięty strażników na naszych plecach.
- Gdzie jesteś? -
zapytałam nerwowo, nadal trzymając rękę brązowowłosego malca.
- Podskocz do góry
i złap mocno.
- Zwariowałeś? - oburzyłam się, biegnąc. - Mam powietrze złapać?!
- Nowy skill, można
powiedzieć.
- Skill? - zapytałam,
jakbym chciała powiedzieć "ee?".
- Umiejętność.
Dialekt smoczy. Skacz.
Złapałam
mocniej rękę chłopca, podskoczyłam. Poczułam, że łapię coś namacalnego, jakby kawałek
łuski. Smoczą łapę. Chłopczyk objął mnie w pasie przerażony. Straciliśmy grunt
pod nogami, lecieliśmy. Podciągnęłam
się, złapałam za łuskę przy boku smoka. Tak bardzo dziwnie się czułam. Nie
widziałam Alnerana, nie widziałam jego ciała. łapałam tylko na oślep kawałki
powietrza, które następnie przeobrażały się w jego szpony, łapy, krótkie nogi.
Gdy
w końcu wspięłam się z moim towarzyszem na Smoka, ten w końcu się ukazał. Minęliśmy
już mury miasta, znaleźliśmy się nad lasem. Obejrzałam się, nadal trzymając
chłopca. Nikt nas nie gonił. Wielkie Orły stacjonowały wraz z cesarzem, w
obleganej stolicy.
-
To smok! Najprawdziwszy i najoryginalniejszy smok!
-
Tak - zaśmiałam się i przytuliłam chłopca. - To smok. Piękny czarny smok.
-
Gdzie lecimy? - zapytał mały, gdy już bezpiecznie usadowiliśmy się na plecach
Alnerana.
-
W bezpieczne miejsce - odgarnęłam chłopcu włosy z szyi, aby pogłaskać go. Ukazał mi się jednak wielki,
czerwony krwiak, blisko kręgów. - Co to
za siniak przy szyi?
-
A to tata - bąknął. I odwrócił głowę.
-
Powinniśmy po niego wrócić? - upewniłam się nerwowo.
-
Nie, proszę - szepnął. I załkał. - Chcę
do mamy.
-A
gdzie jest? - zaczęłam ostrożnie. Nie wiedziałam, nie mogłam nawet się
domyślić.
-
Tata mówi, że tam, gdzie jej miejsce.
-
To znaczy? - skrzywiłam się.
Chłopiec
zaczął płakać. Głośno, donośnie. Jego małe ciało trzęsło się niemiłosiernie,
przytuliłam go.
-
Przepraszam - szepnęłam. Odpowiedziała mi cisza.
*
Zignorowałam
wszystkie ochy i achy, zdziwienia i zażalenia. Prowadziłam małego Leo, bo tak
się przedstawił, wprost do mojej komnaty. Chłopiec był już strasznie zmęczony,
dochodziła północ. Poleciłam zaufanej elfijce nakarmić go i ułożyć do snu, a ja
zdałam raport Oświ... Oświeconym. Wyrecytowałam: " Brama wschodnia i
zachodnia strzeżona po czterech zbrojnych. Brak Orłów Bojowych, łapanki w całym
mieście. Nie udało mi się zidentyfikować, gdzie wywożą ludzi. Cywile mogą
swobodnie chodzić po ulicach, ale Aurowie organizują egzekucje, aby pokazać,
kto tak naprawdę tam rządzi."
-
Opowiesz mi bajkę? - zapytał Leo, gdy w końcu udało mi się dojść do własnej komnaty. Położyłam się obok niego, objęłam ramieniem. Miał wróbli zapach.
-
Oczywiście - zgodziłam się chętnie. - Kto ma w niej wystąpić?
-
Ty - uśmiechnął się.
-
Ja? - zdziwiona spojrzałam na niego. - Dlaczego ja?
-
Chciałbym wiedzieć, jak siebie widzisz. Co o sobie myślisz.
Pokiwałam
do siebie głową. To był naprawdę bardzo dojrzały malec.
- Mogę opowiedzieć ci o małym lwiątku -
zaproponowałam.
-
Dobrze - powiedział po chwili namysłu.
Objęłam
go mocniej, poprawiłam legowisko. Odetchnęłam. Czułam się niezwykle dobrze, jak
nigdy dotąd. Leo promieniował czymś w rodzaju siły, potęgi. Nie wiedziałam
jeszcze, na czym ona polegała, ale byłam pewna, że jest ona niezwykle rzadka.
-
A więc - skupiałam się, jak zwykle, gdy musiałam opowiadać bajki młodszym
braciom. - Lwiątko było synem króla lwa,
króla wszystkich zwierząt na calutkim świecie. Mieszkał z nim z jaskiniach, a wychowywał go mandryl..
-
Co to? - zaniepokoił się chłopiec.
-
Małpka - rzuciłam - przyjaciel rodu króla. Niestety, na tytuł króla czekał też
brat króla lwa, który był zły do szpiku kości. I obmyślił chytry plan!
-
Jaki? - Leo aż zaczął ruszać nogami z wrażenia.
-
Postanowił zabić króla - szepnęłam konspiracyjnie na ucho.
-
Jak? - Leo przyłożył dłoń do otwartych ust.
-
Wymyślił intrygę, zepchnął go z klifu, wprost w biegnące stado antylop!
-
Ohh! - wciągnął głęboko powietrze.
-
Lwiątko czuje się odpowiedzialne za śmierć ojca, a zły lew-brat wypędza go z Lwiej
Ziemi. Na wygnaniu poznaje surykatkę i guźca.
Zaprzyjaźniają się, tam lwiątko dorasta. Ale nadchodzi czas, gdy młody
już lew musi stawić czoła swemu przeznaczeniu.
-
I co było dalej?
Uśmiechnęłam
się jak łobuz.
-
A o tym już opowiem kiedy indziej.
-
Nie!! - jęknął.
-
Eee! - przedrzeźniłam go. Poprawiłam jego koc. - Pomyśl w nocy, co mogłoby się
stać, a jutro o tym porozmawiamy.
-
A jak się ten lew nazywał? Ten syn króla.
-
Nazwij go sam- zaproponowałam i również wskoczyłam pod posłanie. - To twoja opowieść, sam ją stworzysz. Dobranoc,
śpij spokojnie.
-
Be... Proszę pani?
-
Tak? - otworzyłam oczy na wpół. Podłożyłam sobie dłoń pod głowę, ułożyłam się
na boku.
-
A nie powie pani mojemu tacie, że tu zostałem? - zapytał, gdy znowu zdążyłam
już przymknąć powieki.
-
Nie - odparłam smutno. Smutno, bo wiedziałam, że trzeba go będzie oddać. A z
drugiej strony, czułam, ze to nie koniec. - Do widzenia rano.
*
Wstałam
wcześnie. Leo jeszcze śnił. Dyskretnie wyszłam z komnaty. Nie uwierzycie gdzie
się udałam. Tak, do sali treningowej. Wybrałam się na półgodzinne ćwiczenia, by
potem zjeść coś w jadalni. Szłam tym
samym korytarzem, wdychałam to samo powietrze. Czułam się jak w domu. Po
prostu.
-
Bel!!! - usłyszałam zza pleców i o mało nie podskoczyłam ze szczęścia do góry.
Odwróciłam się w jego kierunki, zrobiłam dwa duże kroki i wpadłam w jego
ramiona. Ucałowaliśmy się w policki, mocno złapaliśmy się za ramiona,
spojrzeliśmy w oczy. Referin pachniał popiołem i krwią. Musiał dopiero co
przyjechać.
-
Referin? - dopytałam jak głupia. - Już wróciłeś?
-
Bel! - powtarzał tylko przeszczęśliwy. -
Kocham cię, siostrzyczko. Kocham cię. Zdobyliśmy dwór!
Wstrzymałam
oddech, nie dowierzając.
-
Tak? - oczy zaszkliły mi się ze wzruszenia. - Gratuluję! Tak się cieszę.
-A
ja gratuluję tobie, mała! Słyszałem, czegoś dokonała.
-
Czego? - zdziwiłam się.
-
No tego uratowania chłopca - wyjaśnił lekko zmieszany.
-
Proszę, przestań, Oświnieni pewnie chcą mnie już do siebie przysłać.
-
Nie! - zaprzeczył ochoczo. - Wręcz przeciwnie! Wszyscy o tobie mówią. Twoje
"walczcie w ogniu" stało się hasłem ruchu oporu!
-
Tak? - wydawało mi się, że się przesłyszałam.
-
Rozumiesz siostrzyczko? - spojrzał mi w oczy. Objął w pasie. - Ty i ja? Ze zwykłych dzieci kupca staliśmy się
nadzieją całego Kordu.
Podskoczyłam
do góry ze szczęścia, klasnęłam w dłonie, ale chwilkę później oprzytomniałam.
-
Wiesz jaka to odpowiedzialność? - zamartwiłam się.
-
Wiem - pokiwał głową, ujął mnie za dłoń. - Ale wiem też, co daje nadzieja w
chwilach, gdy już niczego nie ma.
Uśmiechnęłam
się znowu, aby nie dać złym wspomnieniom dojść do siebie.
-
No dobrze, a co z tym dworem?
-
Stał się naszą bazą - wyjaśnił, niezwykle dumny. - Dzięki niemu mamy wlot na wszystkie inne
twierdze. Każdy szlak zahacza właśnie tam. Rozumiesz, co to dla nas oznacza?
Możemy odbić granice Kearth! A potem Forson i Teron. A potem cały Kord.
Rozumiesz? Dzięki tobie i mnie!
-
Referin? - zapytałam po chwili ciszy.
-
Tak?
-
Myślisz... - zawahałam się. - Myślisz,
ze mama mi wybaczyła? Myślisz, że gdy poprowadzimy razem ludzi do walki, przebaczy
mi, że zabiłam jego syna?
-
Bel - westchnął - nikogo nie zabiłaś.
Was poród był ciężki. Chłopak owinął się pępowiną.. On...
Uciął
i pozostawił po sobie tylko ciszę.
-
Myślisz, że jest ze mnie dumna? -
podjęłam.
-
Nie ważne. Ważne, że setki malutkich odzyskało dzięki nam wiarę w wolny Kord. A
najlepsze jest to, że sami go sobie wywalczą.
---------------------------------------------
00:03! Skończyłam. Jak się wyśpię, zobaczę co z tego wyszło. I tak, kocham Króla Lwa.
Następny rozdział w niedzielę, dzisiejszy był za tamten tydzień. ;)
PS. Może mi ktoś powiedzieć, o co chodzi z nowym zabezpieczeniem przy komentarzach? :D
PS. Może mi ktoś powiedzieć, o co chodzi z nowym zabezpieczeniem przy komentarzach? :D
Rozdział ani kiepski ani super. Taki średni, troszkę nudnawy... Fajnie że Bel uratowała tego chłopca i odniesienie do Króla Lwa też spoko choć nie przepadam za nim aż tak ;-)
OdpowiedzUsuń~Elfka
Hmm.. No cóż, bywają i takie rozdziały. :) Ale spokojnie - poleje się krew.
UsuńTego się domyślam ;-). I akurat tego mi nie brakuje, dobrze jest odpocząć od ciągłych mordów :-P
Usuń~Elfka
Zabory, łapanki, getto, wywożenie ludzi... jak ja lubię czytać coś co przypomina mi II wojnę światową :3 Pokochałam Pianistę i może dlatego tak spodobał mi się ten rozdział :)
OdpowiedzUsuńMiałam sceny z filmów wojennych, gdy pisałam ten rozdział. A Pianista jest dla mnie jednym z "najszczerzej" nagranych dzieł.
UsuńTen rozdział napawa optymizmem, chciałabym, żeby tak pozostało... Super, że Referin jeszcze żyje i że Bel uratowała Leona [Zawodowca, kocham ten film ;)]. Btw. też uwielbiam Króla Lwa, zwłaszcze Skazę, hehe...
OdpowiedzUsuńWyłapałam jeden błąd - gdy Bel wchodzi do miasta, `ulice rozdwajają się na dwoje`. To `na dwoje` jest już nie potrzebne. To taka moja `przyjecielska sugestia`. :)
Dziękuję, że piszesz. :)
~Thirdy
Oj tak, dzięki. Rozdwajają się na dwoje.. w sumie fajne określenie :D
Usuń