niedziela, 2 sierpnia 2015

Wybaczenie, rozdział IX


 

Do ja­kiej po­myłki przy­wiodła mnie pycha królo­wej zi­my, prze­kona­nej o swo­jej wszechmo­cy. A są rzeczy... których nie sposób zdo­być na­wet ma­gią. I są da­ry, których nie wol­no przyjąć, jeśli nie jest się w sta­nie od­wza­jem­nić ich... czymś równie cen­nym. W prze­ciw­nym ra­zie ta­ki dar prze­ciek­nie przez pal­ce, sto­pi się ni­by ok­ruch lo­du, za­ciśnięty w dłoni. Zos­ta­nie tyl­ko żal, poczu­cie stra­ty i krzywdy... 

~Andrzej  Sapkowski

 

 

 

- Podleć tam – rzekłam do Alnerana, wskakując mu na plecy. Od początku podobało mi się latanie na nim. Nawet teraz, wśród takiego przerażenia, poczułam nutkę ekscytacji.  Smok wzbił się w powietrze. Miałam wrażenie, że nagle całe powstanie zamarło, patrząc w górę ku nam.  Ktoś krzyczał „Smok!”, ktoś inny zapytał: „Nasz czy strzelać?”. Jakże dziwnie było patrzeć przez ułamek sekundy na zamrożone postaci trzymające w rękach broń i zastanawiające się, co się właściwie tu dzieje. Jeden z elfów, którymi dowodził Referin, stojący przy ścianie budynku, pchnął nagle mieczem przeciwnika. Powstanie znowu wróciło do normy.

Wylądowaliśmy obok leżącego brata. Zeskoczyłam ze smoka. Wyjęłam miecz i zadałam sobie pytanie, czy będę umiała zabić? Czy wytrzymam widok krwi lejącej się przeze mnie? Czy dam radę? Czy mogę to zrobić?

Nie mogłam długo myśleć, Aur zaatakował mnie pierwszy. Zablokowałam cięcie szybkim, wyuczonym ruchem. A potem odpowiedziałam ostrym pół piruetem wraz z pchnięciem pod pachę.  Co działo się dalej? Nie wiem. Nie pamiętam tego momentu, zupełnie wyleciał mi z pamięci. Możliwe, że wyparłam to wspomnienie bardzo szybko, jakbym nie chciała nawet o tym myśleć, jakbym się brzydziła. Zabiłam tego człowieka, broniąc siebie. A może to on się bronił? Tego już nikt nie rozsądzi. Nikt nie ma takiej wiedzy.

Alneran zorientował się, że coś jest nie tak. Zrozumiał, że gdy patrzyłam na upadającego Aura, coś we mnie pękło.  Krzyknął mi  w głowie rozdzierającym głosem.

- Padnij!!!

Upadłam wprost na ciało Referina, objęłam go, silnie uścisnęłam. Głową prawie wtopiłam się w jego pierś. Nie miałam odwagi spojrzeć leciutko w górę. Bałam się nawet wsłuchać w to, co się dzieje.  Czułam tylko gorąc płomieni, które teraz szalały mi nad głową. Tak bardzo nie chciałam słuchać krzyków tych ludzi. Nie chciałam czuć ich bólu. Jednak tego już nie mogłam zapomnieć.

Podniosłam się dopiero kilka sekund po tym, gdy Alneran przestał zionąć ogniem.  Przełożyłam rękę brata przez szyję i podniosłam go. Stęknęłam.

- Alneran! Gotowy? – zapytałam, gdy ustabilizowałam ciało brata i mogłam zrobić krok do przodu. Ciągle oglądałam się, czy nikt do nas nie podchodzi. Mimo że wszędzie walczyli ludzie, nikt nie odważył się podejść do smoka.

 - Musisz mi go włożyć na plecy, nie wciągnę go.

- Dasz radę wziąć kogoś jeszcze? – mówiłam na głos, nie wiem dlaczego. Tamta noc była dla mnie tylko epizodem, sekundą, mignięciem. Dosłownie wepchnęłam brata na plecy smoka.

- A czym ich przywiążesz, żeby nikt nie spadł?

- Ilu? – zapytałam zdenerwowana.  Zdenerwowana wszystkim, co mnie otaczało.

- Czterech, może pięciu. Ale oni spadną, Belly.

To brzmiało niezwykle logicznie. Jak to jest, że gdy człowiek znajduje się w takiej sytuacji jak ta, nagle przestaje myśleć.

- Trzeba znaleźć liny – postanowiłam, choć sama nie wierzyłam, że w tym piekle znajdę jakąkolwiek linę.

- Uważaj!

Dotarł do mnie krzyk elfa. Zrobiłam instynktownie unik, odbiłam cios przeciwnika mieczem, skontrowałam mocnym pchnięciem w tył. Elf, który przed chwilą mnie ostrzegł, po prostu odciął głowę Aurowi. Krew trysnęła na wszystkie strony, brudząc mnie, mojego towarzysza, ziemię. Aur upadł na ziemię, jego martwa głowa uciekła, spadając ze schodów. Nikt się nią później nie przejmował. Ludzie walczyli, wielu ginęło, wielu krzyczało na pomoc. Czekali. Oni czekali na głos dowódcy. A dowódca leżał teraz bez ducha na barkach czarnego smoka.

- Odwrót! – wrzasnęłam, czując, że ja muszę wrzeszczeć. Miałam nadzieję, że nasi mi zaufają. I tak się stało, niektórzy kątem oka na mnie spojrzeli, zaczęli się wycofywać na pola. - Odwrót!

- Kim ty jesteś? – zapytał mnie elf. Ten, który mnie ostrzegł. Nie miał jednego ucha, a pompejańska ciecz spływała mu na szyję.

- Siostrą przywódcy – wyjaśniłam. -  Jesteś świadomy, prawda?

- Zdaje się, że tak – mruknął, atakując kolejnego Aura.  Zrobiłam to samo z moim przeciwnikiem. Chyba nawet go zabiłam.

- Smok przytransportuje nas do stolicy, zbierz rannych i lecimy!

- Co z resztą? Zostawię ich tu? –zapytał, gestykulując nerwowo, z zaskoczeniem.

- Ja wrócę, Belly. – usłyszałam w głowie głos smoka. - Wezmę ich.

- Jak masz na imię? –zapytałam, aby ułatwić komunikację.

- Riv – odkrzyknął, nosząc znalezione ciała i układając je na plecach Alnerana. Nie mieliśmy dużo czasu. Bałam się o Alnerana, o Referina, o powstańców…  Wbiegłam wprost na Smoka, wskoczyłam mu na grzbiet, podałam rękę elfowi.

- Choć tu, Riv. Wsiadaj. Trzymaj się łusek, są grube, nie martw się. I trzymaj powstańców. Ja będę z tyłu.

- Szybko, smoku. Szybko, ucieknijmy stąd!

Alneran wzbił się w powietrze szybkim odbiciem od ziemi. Rozpostarł szeroko skrzydła, zionął raz ogniem w grupę Aurów i odleciał szybko. Z każdą sekundą obraz powstania stawał się coraz mniejszy, mniejszy i bardziej zamazany. Musimy się spieszyć, szybko, szybko.

- Ja lecę! – krzyczał Riv. - Ja latam!

- Oszczędzaj siły i trzymaj siebie i innych – upomniałam, gdy byliśmy już wystarczająco wysoko. -Niedługo będziemy na miejscu. Alneran? Ile możemy lecieć?

- Dwie godziny, jeśli nie zabraknie mi sił.

- Nie da się nas jakoś teleportować? – zapytałam nerwowo. Szybko, szybko. - Oni tam giną.

- Nie da się zjeść owcy i mieć owcę!

Miał rację. Wojna jest okrutna. Wojna zmusza nas do najtragiczniejszych kompromisów.

*

- Co się stało? – zapytał Adriew, zbiegając po schodach. Alneran wylądował miękko na dziedzińcu. Wśród wstrzymanych elijskich oddechów, zachwytów, a nawet okrzyków przerażenia, usłyszałam jęki rannych. Położyłam dłoń na czole jednego z nich. Jeszcze troszkę, jeszcze wytrzymaj.

Adriew stał jak słup soli, nie mogąc oderwać wzroku od Alnerana.  Jego wielkie, elfijskie oczy świeciły zachwytem i zdziwieniem.

- To smok? – udało mu się wykrztusić.

- Przegraliśmy powstanie – zeskoczyłam z Alnerana. Riv zrobił to samo. Razem, jakby nigdy nic, zaczęliśmy ściągać rannych, delikatnie, jakby byli świętymi relikwiami. Usłyszałam jęki rezygnacji i zawodu z ust elfów. Adriew podbiegł do nas. -   Wasi ludzie już tu jadą. Nie mogliśmy zabrać więcej osób.

- Dobrze, zabierzcie  tych chłopców. Nosze! Szybko!

Medycy i chętni do pomocy cywile znaleźli się w mgnieniu oka. Zaraz potem Alneran mógł odlatywać, aby zabrać innych rannych.

- Pani – krzyknął do mnie Riv, wsiadając na smoka.  – Ja polecę, dam sobie radę. Bądź zdrowa.

- Bądź zdrów, dziękuję za pomoc – uśmiechnęłam się do niego, chcąc dodać otuchy i nadziei.

Nie zauważyłam, jak zabrali Referina.  Nie zauważyłam też, jak Alneran wraz z Rivem odleciał. Szybko, szybciej, coraz szybciej.

- Dziękuję, Belgilangan – usłyszałam głos Adriewa i jego ciepłą dłoń na moim ramieniu.

-  Trzeba wyznaczyć salę dla rannych – zauważyłam trzeźwo. -  Niedługo tu będą.  Zbierzcie jak najwięcej koców i ręczników. I bandaże!

- Sala konferencyjna – stwierdził elf, wchodząc do pałacu. - Prawie przy wejściu, trzeba skręcić w prawo.

- Niech przyślą mi jakieś elfijki, nie poradzę sobie sama.

Opuściłam go, Adriew pobiegł w drugą stronę, aby zorganizować pomoc. Ja weszłam do wyznaczonej sali, w której już czekali ranni. Rozejrzałam się najpierw. Nigdzie nie było Referina.

- Gdzie jest dowódca? – zapytałam jednej z pielęgniarek, które wpadły przez drzwi.

- Został przeniesiony do osobnego pokoju. Medycy się już nim zajmują.

- Czy mogę liczyć na informacje, co się z nim dzieje?

Elfijka spojrzała na mnie badawczo, aż w końcu zrozumiała. Uśmiechnęła się ciepło, pocieszająco.

- Oczywiście.

*

Szybko przekonałam się, że nie samo powstanie było dnem piekieł. Do dna dotarłam tutaj, w sali, która stale przepełniała się rannymi. Tutaj najdziwniejsze zapachy, najgłośniejsze wrzaski i najprawdziwsze cierpienie przywoływały diabelski chichot i uciechę.

- Belgilangan – usłyszałam nad ramieniem głos Adriewa. Skończyłam bandażować rannego po amputacji nogi. Był nieprzytomny. Modliłam się, aby jego zamknięte oczy były tylko oznaką utraty świadomości.

- Tak? – zapytałam, wycierając dłonie w fartuch.

- Złapaliśmy mordercę Werena. Chodź za mną.

Szłam za elfem krok w krok. W głowie kłębiły mi się setki przeróżnych myśli, przeróżnych wątpliwości i obietnic. Szłam za elfem, tuż za nim, prawie wpadając mu na plecy. Wzrok utkwiłam w butach. Kątem oka tylko spoglądałam, czy aby Adriew nagle gdzieś mi nie uciekł. Powiódł mnie do sali, gdzie pierwszy raz poznałam jednego z Siedmiu Oświeconych. Teraz stali tam wszyscy. Cała siódemka w białych tunikach przepasanych czarnymi pasami. Ukłoniła się wraz z Adriewem.

 Szybko zauważyłam, że w pomieszczeniu jest też inny elf, zakuty w kajdany, pod opieką elfijskiej gwardii. Przesłuchiwali go.

- To ty zabiłeś brata jednego z buntowników? – jeden z Siedmiu zadał mu głośno, wyraźnie i niezwykle pewnie pytanie, spoglądając na mnie ukradkiem. - Nie odpowiadasz? Nie chcesz odpowiedzieć?

- Tak… To ja…- wyznał oskarżony. Zdziwiłam się, że się nie buntował, nie bronił. Stał tylko ze wzrokiem utkwionym w kamiennej posadzce. Pełen skruchy. Spojrzałam na niego, ale nie mogłam zobaczyć jego oczu.  -Ja..

- Według naszego prawa – Oświecony nie dał mu dojść do słowa. Nie spodobało mi się to - zostajesz uznany winnym morderstwa  Werena am’Droog i skazany na śmierć przez uduszenie.

- Nie.

Szybko głos rozprzestrzenił się po sali, uciszając ją błyskawicznie. Ale potrzebowałam kilku sekund, aby przekonać się, że ten głos należy do mnie.

- Słucham, Belgilangan? – Oświecony zwrócił się do mnie.

- Nie, nie pozwalam – rzekłam, znacznie, znacznie pewniej. - Każdy teraz boi się o swoje życie. On również się bał. Jego czyn jest uzasadniony.

- Nie chcesz chyba pozwolić morderstwu uciec w zapomnienie? – Adriew złapał mnie za ramię.

- Chcę – spojrzałam mu w oczy, szczerze. Znalazłam w nich coś więcej niż tylko srebrny pierścień. - I tak żądam. Czy w waszym prawie nie jest napisane, że składający wniosek o poszukiwanie podejrzanego może ten wniosek wycofać?

- Referin go złożył – przypomniał jeden z Siedmiu.

- Ale Referin teraz nie jest w pełni sił – powiedziałam do niego, starając się usilnie, aby głos mi nie zadrżał, a łzy nie napłynęły do oczu -  więc może o tym zadecydować jego najbliższy krewny, tak?

- Tak.

- Wypuśćcie go – powoli patrzałam jak straż dostaje pozwolenie od Oświeconego, zdejmuje elfowi kajdany i wyprowadza do wyjścia.

- I dajcie mu na drogę jakiś chleb – rzuciłam jeszcze. Pokłoniłam się niestarannie i wyszłam z komnaty. Czułam, jak Adriew idzie za mną.

Teraz szłam pewniej, z uniesioną głową. Przyczyniłam się do nieprzelewania krwi. Wtedy zrozumiałam. Czasami lepiej wybaczyć, niż karać kogoś śmiercią, która tylko zrani wszystkich naokoło.

- Chcesz teraz grać dobrą? – usłyszałam, jak elf krzyczy za mną. - Najświętszą i najlepszą?

- Nie, Adriew – odkrzyknęłam, wychylając głowę zza ramienia. Odwróciłam się do niego, stanęłam, poczekałam, aż podejdzie bliżej. -  Nie, bo taka nie jestem. Ale ja też kiedyś kogoś zabiłam. Dlatego, że się bałam. Rozumiem tego elfa. I jeśli zabiłbyś go, wieść rozniosłaby się po całym państwie. Co elfy by sobie pomyślały? Że jeden z nich umarł przez człowieka? Myślisz, że wtedy poszliby znowu za Referinem? Jeśli on… Kiedy on wyzdrowieje, nikt mu nie zaufa. Czy nie lepiej czasami okazać miłosierdzie?

- Jakże jesteś wspaniała i dobroczynna – zakpił. - Oczom nie wierzę, uszom tym bardziej.  Ty ta dobra, tak?

- A kto z nas jest dobry? – zapytałam spokojnie, z uśmiechem. Cieszyłam się. Jakże się cieszyłam, że nie zabiłam człowieka. - Kto to ocenia? Adriew, kiedyś, nawet jeszcze kilka miesięcy temu, byłam młodą, rozkapryszoną dziewczynką, ale teraz czas to zmienić. Jest wojna. Nie wojna dobra ze złem, bo taka nie istnieje. Oguriq nas za coś nienawidzi, za coś, czego nasze księgi historyczne nie były łaskawe zawierać. Nasza wersja brzmi: „przyszli po nas źli Aurowie, niedobrzy barbarzyńcy”. A ich: „Te dzikusy odebrały nam coś, czego teraz chcemy w zamian”.  Rozumiesz teraz, dlaczego tak postąpiłam?

- Rozumiem – pokiwał głową po chwili ciszy. Bo długiej, bardzo długiej chwili ciszy.

- Ty wiesz, dlaczego ta wojna wybuchła? – zapytałam, choć mój ton wskazywałby bardziej na stwierdzenie faktu.

- Wiem.

- Opowiesz mi kiedyś?

- Kiedyś, za kilka dni, nie teraz. Teraz musimy dopilnować, żeby twój brat wydobrzał. Rada chce organizować kolejne powstania. Pokazaliśmy Aurom, że się liczymy. Teraz musimy spowodować, że tego nie zapomną.

Pokiwałam głową i wróciłam do swych zajęć.

*

- Trissa, przynieś ciepłą wodę. Abbrigal, znajdź jeszcze talerze, nalej zupę i nakarm kogo zdołasz.

- Tak, Belginangan – słyszałam. Tutaj byłam ważna, tutaj mnie słuchano. Tutaj musiałam być dzielna, aby pozostali nie stracili nadziei. Alneran skończył loty, zabrał wszystkich żywych.  Nie miałam czasu do niego pójść, spytać, czy nie jest ranny. Nie miałam chwili, aby udać się do Referina. Wiedziałam tylko, że jest w śpiączce. Wiedziałam tylko tyle. Nie mogłam znaleźć momentu na oddech. Tutaj było tak dużo roboty, tyle zajęcia.  Pięć amputacji, dwanaście zaszytych ran,  dwadzieścia razy zbiegania do studni po wodę. Czternaście zgonów.

- Powinnaś pójść do swego brata – poradziła mi Abbrigal, gdy wróciła z dwoma talerzami pełnymi zupy.

- Co z nim? – zapytałam, nie odrywając wzroku od postrzelonego strzałą elfa. Przetarłam ranę ciepłą wodą, odruchowo złapałam za bandaż i zaczęłam owijać jego ramię.

- Leży nieprzytomny, ale lekarze mówią, ze najgorsze minęło.

Zachwiałam się w miejscu. Elfijka natychmiast odłożyła talerze i wsparła mnie rękoma. Świat zawirował, zatańczył, zamigotał. Dopadł mnie ten rodzaj uczucia, gdy wszystko nagle zaczyna nadzwyczajnie szybko biec, powietrze  chowało się po kontach, a grunt uciekał spod nóg. Wiedziałam, że muszę nad tym zapanować, ale i wiedziałam, że nie dam rady. Braciszku, jestem tak szczęśliwa, tak szczęśliwa. Mój kochany, starszy braciszku.

Odwróciłam się twarzą do elfijki, spojrzałam w  oczy otulone srebrną obręczą i wpadłam jej ramiona. Ściskałam ją mocno, z całych sił, wtuliłam się, jakbym chciała przekazać jej  całą moją radość.

- Powinnaś do niego teraz pójść – zaśmiała się ciepło, odrywając się ode mnie lekko.

- Pójdę – uśmiechnęłam się. Spoważniałam chwilę potem. – A co ze smokiem?

Elfijka nie odzywała się przez chwilę, jakby zastanawiała się, a może przypominała, co takiego się z nim stało.

- Tym czarnym? A tak! Dostał z oszczepu w bok za drugim razem, gdy tu przyleciał z rannymi. Na szczęście był przy nim nasz stajenny, Riv.  Czuwał nad nim cały czas. Po piątym kursie zajęli się nim medycy i magowie.

- Został ranny i dalej latał?

- Tak – pokiwała głową. – Bez niego pewnie nie ocalałoby tyle osób.  Przetransportował tu wszystkich żywych. Ach, szkoda tego powstania. Co teraz z nami będzie? Słyszałam, że chłopcy nie chcieli opuszczać sami pola bitwy. Czekali tylko na smoka, a jak któryś nie doczekał, świećcie Boscy nad ich duszami.  Jutro odbędą się modlitwy za poległych.

- Zaraz – zmieszałam się. – Tutaj dotarło około czterdziestu ludzi, to znaczy, że sto sześćdziesiąt…

- To powstanie było katastrofą. Wielką i pewną. Ale przynajmniej pokazaliśmy, ze się liczymy, że nie damy się Aurom!

- Dasz sobie radę sama? – zapytałam jeszcze, wychodząc z sali.

- Jasne – pokiwała ochoczo głową. – Leź do brata.

*

Komnata w której leżał była niezwykle zadbana. Nigdy nie widziałam piękniejszych płaskorzeźb na meblach, witraży w oknach, piękniejszych kwiatów ustawionych w rogach komnaty. Na wielkim łożu ciało mojego brata zdawało się tonąć w pościeli i poduszkach.  Bandaże na ranach i czarne spodnie to jedyne co miał na sobie. Mogłam przyjrzeć się jego wysportowanej sylwetce, umięśnionych rękach i brzuchu. Wśród tych całych sińców i ran był niezwykle przystojny. Broda, którą zapuścił i czarne włosy spływające do ramion podkreślały teraz bladość jego twarzy.

Usiadłam obok. Widziałam jak jego klatka piersiowa powoli i spokojnie podnosi się i opada. Nie zauważyłam jak zaczęłam oddychać w rytm jego oddechów. Pogładziłam dłonią jego czoło, uśmiechnęłam się.

Otworzył oczy, gdy poczuł ciepło mojej dłoni. Czułam, jak ze szczęścia łzy chowają się w moich rzęsach.   Spojrzał na mnie chwilę potem, gdy już zorientował się, gdzie jest. Starałam się nie rozpłakać, nie zajęknąć. Uśmiechałam się z przechyloną głową i patrzyłam na mego silnego, odważnego brata.

- W końcu się obudziłeś – szepnęłam, co wywołało kolejne łzy w oczach.

- Bel… - westchnął z wysiłkiem. Złapałam go za rękę.

- Jestem przy tobie, spokojnie – uścisnęłam silnie jego palce, a on odwzajemnił uścisk. Jak bardzo czekałam na to, na jego dotyk, jego ciepło. - Wszystko będzie dobrze.

- Jesteś…

- Tak, przy tobie.

Światło wydobywające się z kominka niedaleko łóżka zaczęło przygasać, tworząc niezwykle ciekawą atmosferę w komnacie. Zrobiło się bardzo przytulnie i… bezpiecznie.

- Walczyłaś… w powstaniu?

- Tak – pokiwałam głową.

- Wygraliśmy?

Wypowiedział to słowo z wielkim wysiłkiem i dałabym głowę, że z ironią. Wiedział, wiedział, jaka była prawda.

- Nie, Referin – powiedziałam smutno. - Przykro mi.

- Jak to?  - zdziwił się jakby. Sama nie wiem czym, jakby miał jeszcze w sercu odrobinkę nadziei, że wszystko potoczyło się zupełnie inaczej.

- Nic nie pamiętasz?

- Ogień, pamiętam ogień. I… smoka?

- Alneran – uśmiechnęłam się. Wtedy mój brat natychmiast się rozpromienił i jakby odzyskał ziarenko siły.

- W końcu go poznałaś?

- Tak, walczył z nami… - zawahałam się.

- Więc jak mogliśmy przegrać?

Spojrzałam na ogień w kominku. Przypomniał mi się ogień w powstaniu, dużo bardziej niebezpieczny i śmiercionośny.

- Aurów było za dużo – zaczęłam nerwowo. Nie mieliśmy szans.  Nie myśl o tym .. Referin..

- Jak to możliwe? – szeptał. Bolało mnie to, że odebrałam mu nadzieję. Tak bardzo nie chciałam, aby martwił się tym, co się stało. A wiedziałam, że będzie dużo gorzej, gdy dowie się o stratach, jakie ponieśliśmy.

Nie o tym jednak chciałam z nim rozmawiać. Przyszłam do jego komnaty, a w drodze do niej układałam sobie w myślach jedno, jedyne zdanie. Zastanawiałam się, jak mu to powiedzieć, jak wytłumaczyć. Nie wiedziałam, czy te słowa będą odpowiednie, a może zacząć od innych?

- Referin, musimy porozmawiać – zdecydowałam się w końcu. Brat spojrzał na mnie badawczo i z zaciekawieniem.

- O co chodzi? – wyczułam nutkę zaintrygowania.

- O ruch oporu… - zawahałam się.

- Bel.. – rzekł nerwowo, tłumiąc w sobie złość.

- Nic nie mów – przerwałam szybko. Uspokoiłam go ruchem dłoni, pogładziłam jego czarne włosy. Mój braciszek. Wzięłam głęboki oddech.  - Dużo myślałam… Szczególnie po śmierci Werena…  Nie  przerywaj. Pozwól mi dokończyć. Leż. Ja.. wiesz, że ćwiczyłam z Adriewem? Na początku tylko wyładowywałam gniew, ale później.. Później przychodziłam bez względu na to, czy byłam wściekła, czy szczęśliwa. To już nie miało znaczenia. Do rzeczy… Umiem… Uczę się walczyć, robię postępy. A jeszcze to powstanie… zrozumiałam, o co w tym wszystkim chodzi..

- Bel, nie rozumiem.

Światło w kominku zgasło, zostawiając komnatę zupełnie ciemną. W tej ciemności jednak widziałam oczy mojego brata. Oczy, które jakby znowu odzyskały nadzieję.

- Dołączam do ruchu oporu – powiedziałam pewnie, zdecydowanie. -  Chcę walczyć o nas, o naszą przyszłość. I jeśli nasz świat ma spłynąć krwią kordu, to będzie to nasza krew.

7 komentarzy:

  1. Ale ulga, że Referin żyje, świetny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten rozdział jest genialny, o wiele lepszy od poprzednich!!! Naprawdę ci się udał, co prawda w niektórych miejscach przyspieszałaś za bardzo (taka twoja tendencja ;) , np.: moment, gdy Alneran i Bel wylądowali i spotkali Adriewa, oraz spotkanie z zabójcą Werena).Tu aż się prosi żeby coś dodać :D. Ale reszta, a szczególnie końcówka jest genialna!!! I jaka ulga, że Referin żyje... <3. Jedyne co mi się nie zgadza to to, że Bel trenowała stosunkowo krótko a pokonała Aura, z pewnością o wiele bardziej wprawionego. Sama trenuję szermierkę od roku i wątpię bym podołała, a wcale nie idzie mi źle ;)
    Jednak mimo to, naprawdę mi się podobało. I Bel nie była taka nieznośna... ;)
    Pozdrawiam
    ~Elfka
    Ps. Sorki, że cały czas zmieniam konta, ale teraz zakładam własnego bloga i jestem zalogowana na to, na którym będę go prowadziła ;-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O dziękuję. :) A co do treningów, zabiła tylko dwóch ludzi, z resztą pomogli jej inni. I brałam pod uwagę też to, że treningi walki były w tamtych czasach i okolicznościach na pewno intensywniejsze. :) Ale nawet nie wiesz jak musiałam się pilnować, żeby Bel nie zabiła o wielu więcej Aurów, na co kiedyś pozwalała mi Jess. Siła przyzwyczajenia jednak ma wielką moc. :)

      Usuń
    2. A, i zapomniałabym, mam nadzieję, ze podzielisz się z nami swoim blogiem? :)

      Usuń
    3. Jak go rozkręce to tak ;-). Planuję ruszyć pełną parą od początku roku szkolnego, a teraz zająć się sprawami technicznymi. Poza tym stawiam na krótkie opowiadania i recki, a nie na długą opowieść. I zakładam bloga z przyjaciółką ;-).
      A co do Bel; to prawda, mogła się całkowicie oddać walce mieczem, nie musiała myśleć o innych sprawach. Może po prostu jej nieco zazdroszczę tal szybkich postępów :-P. A Jess to całkiem inna kategoria, przeszła wiedźmińską szkołę ;-)
      ~Elfka

      Usuń
  3. Śiwetny rozdział :) Od jakiegoś czasu zaczęłam porównywać Bel do Katniss z Igrzysk Śmierci. Pod pewnymi względami są posobne

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniały rozdział! I Referin żyje, jupi! :D I powiem ci, że taka Bel mi się BARDZO podoba! Jest wspaniała. Takie postaci uwielbiam. To, że uwolniła tego elfa bardzo mnie zaskoczyło. Bardzo się z tego cieszę, ale boję się, żeby jej to nie zaszkodziło. Na świecie są szaleńcy, oby ten elf nim nie był. Masz talent do przyprawiania mnie o zawał, bo teraz boję się, żeby nikt nie umarł, albo żeby nie okazał się jednak negatywną postacią. ;) Czytanie tego opowiadania to prawdziwa przyjemnność! <3

    OdpowiedzUsuń