Do jakiej
pomyłki przywiodła mnie pycha królowej zimy, przekonanej o swojej
wszechmocy. A są rzeczy... których nie sposób zdobyć nawet
magią. I są dary, których nie wolno przyjąć, jeśli
nie jest się w stanie odwzajemnić ich... czymś równie
cennym. W przeciwnym razie taki dar przecieknie przez palce, stopi się
niby okruch lodu, zaciśnięty w dłoni. Zostanie tylko żal,
poczucie straty i krzywdy...
~Andrzej Sapkowski
-
Podleć tam – rzekłam do Alnerana,
wskakując mu na plecy. Od początku podobało mi się latanie na nim. Nawet teraz,
wśród takiego przerażenia, poczułam nutkę ekscytacji. Smok wzbił się w powietrze. Miałam wrażenie,
że nagle całe powstanie zamarło, patrząc w górę ku nam. Ktoś krzyczał „Smok!”, ktoś inny zapytał:
„Nasz czy strzelać?”. Jakże dziwnie było patrzeć przez ułamek sekundy na
zamrożone postaci trzymające w rękach broń i zastanawiające się, co się
właściwie tu dzieje. Jeden z elfów, którymi dowodził Referin, stojący przy
ścianie budynku, pchnął nagle mieczem przeciwnika. Powstanie znowu wróciło do
normy.
Wylądowaliśmy
obok leżącego brata. Zeskoczyłam ze smoka. Wyjęłam miecz i zadałam sobie
pytanie, czy będę umiała zabić? Czy wytrzymam widok krwi lejącej się przeze
mnie? Czy dam radę? Czy mogę to zrobić?
Nie
mogłam długo myśleć, Aur zaatakował mnie pierwszy. Zablokowałam cięcie szybkim,
wyuczonym ruchem. A potem odpowiedziałam ostrym pół piruetem wraz z pchnięciem
pod pachę. Co działo się dalej? Nie
wiem. Nie pamiętam tego momentu, zupełnie wyleciał mi z pamięci. Możliwe, że
wyparłam to wspomnienie bardzo szybko, jakbym nie chciała nawet o tym myśleć,
jakbym się brzydziła. Zabiłam tego człowieka, broniąc siebie. A może to on się
bronił? Tego już nikt nie rozsądzi. Nikt nie ma takiej wiedzy.
Alneran
zorientował się, że coś jest nie tak. Zrozumiał, że gdy patrzyłam na
upadającego Aura, coś we mnie pękło.
Krzyknął mi w głowie
rozdzierającym głosem.
-
Padnij!!!
Upadłam
wprost na ciało Referina, objęłam go, silnie uścisnęłam. Głową prawie wtopiłam
się w jego pierś. Nie miałam odwagi spojrzeć leciutko w górę. Bałam się nawet
wsłuchać w to, co się dzieje. Czułam
tylko gorąc płomieni, które teraz szalały mi nad głową. Tak bardzo nie chciałam
słuchać krzyków tych ludzi. Nie chciałam czuć ich bólu. Jednak tego już nie mogłam
zapomnieć.
Podniosłam
się dopiero kilka sekund po tym, gdy Alneran przestał zionąć ogniem. Przełożyłam rękę brata przez szyję i
podniosłam go. Stęknęłam.
-
Alneran! Gotowy? – zapytałam, gdy ustabilizowałam ciało brata i mogłam zrobić
krok do przodu. Ciągle oglądałam się, czy nikt do nas nie podchodzi. Mimo że
wszędzie walczyli ludzie, nikt nie odważył się podejść do smoka.
- Musisz mi go włożyć na plecy, nie wciągnę
go.
-
Dasz radę wziąć kogoś jeszcze? – mówiłam na głos, nie wiem dlaczego. Tamta noc
była dla mnie tylko epizodem, sekundą, mignięciem. Dosłownie wepchnęłam brata
na plecy smoka.
-
A czym ich przywiążesz, żeby nikt nie
spadł?
- Ilu? –
zapytałam zdenerwowana. Zdenerwowana
wszystkim, co mnie otaczało.
- Czterech, może pięciu. Ale
oni spadną, Belly.
To
brzmiało niezwykle logicznie. Jak to jest, że gdy człowiek znajduje się w
takiej sytuacji jak ta, nagle przestaje myśleć.
-
Trzeba znaleźć liny – postanowiłam,
choć sama nie wierzyłam, że w tym piekle znajdę jakąkolwiek linę.
-
Uważaj!
Dotarł
do mnie krzyk elfa. Zrobiłam instynktownie unik, odbiłam cios przeciwnika
mieczem, skontrowałam mocnym pchnięciem w tył. Elf, który przed chwilą mnie
ostrzegł, po prostu odciął głowę Aurowi. Krew trysnęła na wszystkie strony,
brudząc mnie, mojego towarzysza, ziemię. Aur upadł na ziemię, jego martwa głowa
uciekła, spadając ze schodów. Nikt się nią później nie przejmował. Ludzie
walczyli, wielu ginęło, wielu krzyczało na pomoc. Czekali. Oni czekali na głos
dowódcy. A dowódca leżał teraz bez ducha na barkach czarnego smoka.
-
Odwrót! – wrzasnęłam, czując, że ja muszę wrzeszczeć. Miałam nadzieję, że nasi
mi zaufają. I tak się stało, niektórzy kątem oka na mnie spojrzeli, zaczęli się
wycofywać na pola. - Odwrót!
-
Kim ty jesteś? – zapytał mnie elf. Ten, który mnie ostrzegł. Nie miał jednego
ucha, a pompejańska ciecz spływała mu na szyję.
-
Siostrą przywódcy – wyjaśniłam. - Jesteś
świadomy, prawda?
-
Zdaje się, że tak – mruknął, atakując kolejnego Aura. Zrobiłam to samo z moim przeciwnikiem. Chyba
nawet go zabiłam.
-
Smok przytransportuje nas do stolicy, zbierz rannych i lecimy!
-
Co z resztą? Zostawię ich tu? –zapytał, gestykulując nerwowo, z zaskoczeniem.
- Ja wrócę, Belly. –
usłyszałam w głowie głos smoka. - Wezmę
ich.
-
Jak masz na imię? –zapytałam, aby ułatwić komunikację.
-
Riv – odkrzyknął, nosząc znalezione ciała i układając je na plecach Alnerana.
Nie mieliśmy dużo czasu. Bałam się o Alnerana, o Referina, o powstańców… Wbiegłam wprost na Smoka, wskoczyłam mu na
grzbiet, podałam rękę elfowi.
-
Choć tu, Riv. Wsiadaj. Trzymaj się łusek, są grube, nie martw się. I trzymaj powstańców.
Ja będę z tyłu.
-
Szybko, smoku. Szybko, ucieknijmy stąd!
Alneran
wzbił się w powietrze szybkim odbiciem od ziemi. Rozpostarł szeroko skrzydła,
zionął raz ogniem w grupę Aurów i odleciał szybko. Z każdą sekundą obraz powstania
stawał się coraz mniejszy, mniejszy i bardziej zamazany. Musimy się spieszyć,
szybko, szybko.
-
Ja lecę! – krzyczał Riv. - Ja latam!
-
Oszczędzaj siły i trzymaj siebie i innych – upomniałam, gdy byliśmy już
wystarczająco wysoko. -Niedługo będziemy na miejscu. Alneran? Ile możemy
lecieć?
-
Dwie godziny, jeśli nie zabraknie mi sił.
-
Nie da się nas jakoś teleportować? – zapytałam nerwowo. Szybko, szybko. - Oni
tam giną.
-
Nie da się zjeść owcy i mieć owcę!
Miał
rację. Wojna jest okrutna. Wojna zmusza nas do najtragiczniejszych kompromisów.
*
-
Co się stało? – zapytał Adriew, zbiegając po schodach. Alneran wylądował miękko
na dziedzińcu. Wśród wstrzymanych elijskich oddechów, zachwytów, a nawet
okrzyków przerażenia, usłyszałam jęki rannych. Położyłam dłoń na czole jednego
z nich. Jeszcze troszkę, jeszcze wytrzymaj.
Adriew
stał jak słup soli, nie mogąc oderwać wzroku od Alnerana. Jego wielkie, elfijskie oczy świeciły
zachwytem i zdziwieniem.
-
To smok? – udało mu się wykrztusić.
-
Przegraliśmy powstanie – zeskoczyłam z Alnerana. Riv zrobił to samo. Razem,
jakby nigdy nic, zaczęliśmy ściągać rannych, delikatnie, jakby byli świętymi
relikwiami. Usłyszałam jęki rezygnacji i zawodu z ust elfów. Adriew podbiegł do
nas. - Wasi ludzie już tu jadą. Nie mogliśmy zabrać
więcej osób.
-
Dobrze, zabierzcie tych chłopców. Nosze!
Szybko!
Medycy
i chętni do pomocy cywile znaleźli się w mgnieniu oka. Zaraz potem Alneran mógł
odlatywać, aby zabrać innych rannych.
-
Pani – krzyknął do mnie Riv, wsiadając na smoka. – Ja polecę, dam sobie radę. Bądź zdrowa.
-
Bądź zdrów, dziękuję za pomoc – uśmiechnęłam się do niego, chcąc dodać otuchy i
nadziei.
Nie
zauważyłam, jak zabrali Referina. Nie
zauważyłam też, jak Alneran wraz z Rivem odleciał. Szybko, szybciej, coraz
szybciej.
-
Dziękuję, Belgilangan – usłyszałam głos Adriewa i jego ciepłą dłoń na moim
ramieniu.
- Trzeba wyznaczyć salę dla rannych – zauważyłam
trzeźwo. - Niedługo tu będą. Zbierzcie jak najwięcej koców i ręczników. I
bandaże!
-
Sala konferencyjna – stwierdził elf, wchodząc do pałacu. - Prawie przy wejściu,
trzeba skręcić w prawo.
-
Niech przyślą mi jakieś elfijki, nie poradzę sobie sama.
Opuściłam
go, Adriew pobiegł w drugą stronę, aby zorganizować pomoc. Ja weszłam do
wyznaczonej sali, w której już czekali ranni. Rozejrzałam się najpierw. Nigdzie
nie było Referina.
-
Gdzie jest dowódca? – zapytałam jednej z pielęgniarek, które wpadły przez
drzwi.
-
Został przeniesiony do osobnego pokoju. Medycy się już nim zajmują.
-
Czy mogę liczyć na informacje, co się z nim dzieje?
Elfijka
spojrzała na mnie badawczo, aż w końcu zrozumiała. Uśmiechnęła się ciepło,
pocieszająco.
-
Oczywiście.
*
Szybko
przekonałam się, że nie samo powstanie było dnem piekieł. Do dna dotarłam
tutaj, w sali, która stale przepełniała się rannymi. Tutaj najdziwniejsze
zapachy, najgłośniejsze wrzaski i najprawdziwsze cierpienie przywoływały
diabelski chichot i uciechę.
-
Belgilangan – usłyszałam nad ramieniem głos Adriewa. Skończyłam bandażować
rannego po amputacji nogi. Był nieprzytomny. Modliłam się, aby jego zamknięte
oczy były tylko oznaką utraty świadomości.
-
Tak? – zapytałam, wycierając dłonie w fartuch.
-
Złapaliśmy mordercę Werena. Chodź za mną.
Szłam
za elfem krok w krok. W głowie kłębiły mi się setki przeróżnych myśli,
przeróżnych wątpliwości i obietnic. Szłam za elfem, tuż za nim, prawie wpadając
mu na plecy. Wzrok utkwiłam w butach. Kątem oka tylko spoglądałam, czy aby
Adriew nagle gdzieś mi nie uciekł. Powiódł mnie do sali, gdzie pierwszy raz
poznałam jednego z Siedmiu Oświeconych. Teraz stali tam wszyscy. Cała siódemka
w białych tunikach przepasanych czarnymi pasami. Ukłoniła się wraz z Adriewem.
Szybko zauważyłam, że w pomieszczeniu jest też
inny elf, zakuty w kajdany, pod opieką elfijskiej gwardii. Przesłuchiwali go.
-
To ty zabiłeś brata jednego z buntowników? – jeden z Siedmiu zadał mu głośno,
wyraźnie i niezwykle pewnie pytanie, spoglądając na mnie ukradkiem. - Nie
odpowiadasz? Nie chcesz odpowiedzieć?
-
Tak… To ja…- wyznał oskarżony. Zdziwiłam się, że się nie buntował, nie bronił.
Stał tylko ze wzrokiem utkwionym w kamiennej posadzce. Pełen skruchy.
Spojrzałam na niego, ale nie mogłam zobaczyć jego oczu. -Ja..
-
Według naszego prawa – Oświecony nie dał mu dojść do słowa. Nie spodobało mi
się to - zostajesz uznany winnym morderstwa
Werena am’Droog i skazany na śmierć przez uduszenie.
-
Nie.
Szybko
głos rozprzestrzenił się po sali, uciszając ją błyskawicznie. Ale potrzebowałam
kilku sekund, aby przekonać się, że ten głos należy do mnie.
-
Słucham, Belgilangan? – Oświecony zwrócił się do mnie.
-
Nie, nie pozwalam – rzekłam, znacznie, znacznie pewniej. - Każdy teraz boi się
o swoje życie. On również się bał. Jego czyn jest uzasadniony.
-
Nie chcesz chyba pozwolić morderstwu uciec w zapomnienie? – Adriew złapał mnie
za ramię.
-
Chcę – spojrzałam mu w oczy, szczerze. Znalazłam w nich coś więcej niż tylko
srebrny pierścień. - I tak żądam. Czy w waszym prawie nie jest napisane, że
składający wniosek o poszukiwanie podejrzanego może ten wniosek wycofać?
-
Referin go złożył – przypomniał jeden z Siedmiu.
-
Ale Referin teraz nie jest w pełni sił – powiedziałam do niego, starając się
usilnie, aby głos mi nie zadrżał, a łzy nie napłynęły do oczu - więc może o tym zadecydować jego najbliższy
krewny, tak?
-
Tak.
-
Wypuśćcie go – powoli patrzałam jak straż dostaje pozwolenie od Oświeconego,
zdejmuje elfowi kajdany i wyprowadza do wyjścia.
-
I dajcie mu na drogę jakiś chleb – rzuciłam jeszcze. Pokłoniłam się
niestarannie i wyszłam z komnaty. Czułam, jak Adriew idzie za mną.
Teraz
szłam pewniej, z uniesioną głową. Przyczyniłam się do nieprzelewania krwi.
Wtedy zrozumiałam. Czasami lepiej wybaczyć, niż karać kogoś śmiercią, która
tylko zrani wszystkich naokoło.
-
Chcesz teraz grać dobrą? – usłyszałam, jak elf krzyczy za mną. - Najświętszą i
najlepszą?
-
Nie, Adriew – odkrzyknęłam, wychylając głowę zza ramienia. Odwróciłam się do
niego, stanęłam, poczekałam, aż podejdzie bliżej. - Nie, bo taka nie jestem. Ale ja też kiedyś
kogoś zabiłam. Dlatego, że się bałam. Rozumiem tego elfa. I jeśli zabiłbyś go,
wieść rozniosłaby się po całym państwie. Co elfy by sobie pomyślały? Że jeden z
nich umarł przez człowieka? Myślisz, że wtedy poszliby znowu za Referinem?
Jeśli on… Kiedy on wyzdrowieje, nikt mu nie zaufa. Czy nie lepiej czasami
okazać miłosierdzie?
-
Jakże jesteś wspaniała i dobroczynna – zakpił. - Oczom nie wierzę, uszom tym
bardziej. Ty ta dobra, tak?
-
A kto z nas jest dobry? – zapytałam spokojnie, z uśmiechem. Cieszyłam się.
Jakże się cieszyłam, że nie zabiłam człowieka. - Kto to ocenia? Adriew, kiedyś,
nawet jeszcze kilka miesięcy temu, byłam młodą, rozkapryszoną dziewczynką, ale
teraz czas to zmienić. Jest wojna. Nie wojna dobra ze złem, bo taka nie
istnieje. Oguriq nas za coś nienawidzi, za coś, czego nasze księgi historyczne
nie były łaskawe zawierać. Nasza wersja brzmi: „przyszli po nas źli Aurowie,
niedobrzy barbarzyńcy”. A ich: „Te dzikusy odebrały nam coś, czego teraz chcemy
w zamian”. Rozumiesz teraz, dlaczego tak
postąpiłam?
-
Rozumiem – pokiwał głową po chwili ciszy. Bo długiej, bardzo długiej chwili
ciszy.
-
Ty wiesz, dlaczego ta wojna wybuchła? – zapytałam, choć mój ton wskazywałby
bardziej na stwierdzenie faktu.
-
Wiem.
-
Opowiesz mi kiedyś?
-
Kiedyś, za kilka dni, nie teraz. Teraz musimy dopilnować, żeby twój brat
wydobrzał. Rada chce organizować kolejne powstania. Pokazaliśmy Aurom, że się
liczymy. Teraz musimy spowodować, że tego nie zapomną.
Pokiwałam
głową i wróciłam do swych zajęć.
*
-
Trissa, przynieś ciepłą wodę. Abbrigal, znajdź jeszcze talerze, nalej zupę i
nakarm kogo zdołasz.
-
Tak, Belginangan – słyszałam. Tutaj byłam ważna, tutaj mnie słuchano. Tutaj
musiałam być dzielna, aby pozostali nie stracili nadziei. Alneran skończył
loty, zabrał wszystkich żywych. Nie
miałam czasu do niego pójść, spytać, czy nie jest ranny. Nie miałam chwili, aby
udać się do Referina. Wiedziałam tylko, że jest w śpiączce. Wiedziałam tylko
tyle. Nie mogłam znaleźć momentu na oddech. Tutaj było tak dużo roboty, tyle
zajęcia. Pięć amputacji, dwanaście
zaszytych ran, dwadzieścia razy
zbiegania do studni po wodę. Czternaście zgonów.
-
Powinnaś pójść do swego brata – poradziła mi Abbrigal, gdy wróciła z dwoma
talerzami pełnymi zupy.
-
Co z nim? – zapytałam, nie odrywając wzroku od postrzelonego strzałą elfa.
Przetarłam ranę ciepłą wodą, odruchowo złapałam za bandaż i zaczęłam owijać
jego ramię.
-
Leży nieprzytomny, ale lekarze mówią, ze najgorsze minęło.
Zachwiałam
się w miejscu. Elfijka natychmiast odłożyła talerze i wsparła mnie rękoma.
Świat zawirował, zatańczył, zamigotał. Dopadł mnie ten rodzaj uczucia, gdy
wszystko nagle zaczyna nadzwyczajnie szybko biec, powietrze chowało się po kontach, a grunt uciekał spod
nóg. Wiedziałam, że muszę nad tym zapanować, ale i wiedziałam, że nie dam rady.
Braciszku, jestem tak szczęśliwa, tak szczęśliwa. Mój kochany, starszy
braciszku.
Odwróciłam
się twarzą do elfijki, spojrzałam w oczy
otulone srebrną obręczą i wpadłam jej ramiona. Ściskałam ją mocno, z całych
sił, wtuliłam się, jakbym chciała przekazać jej
całą moją radość.
-
Powinnaś do niego teraz pójść – zaśmiała się ciepło, odrywając się ode mnie
lekko.
-
Pójdę – uśmiechnęłam się. Spoważniałam chwilę potem. – A co ze smokiem?
Elfijka
nie odzywała się przez chwilę, jakby zastanawiała się, a może przypominała, co
takiego się z nim stało.
-
Tym czarnym? A tak! Dostał z oszczepu w bok za drugim razem, gdy tu przyleciał
z rannymi. Na szczęście był przy nim nasz stajenny, Riv. Czuwał nad nim cały czas. Po piątym kursie
zajęli się nim medycy i magowie.
-
Został ranny i dalej latał?
-
Tak – pokiwała głową. – Bez niego pewnie nie ocalałoby tyle osób. Przetransportował tu wszystkich żywych. Ach,
szkoda tego powstania. Co teraz z nami będzie? Słyszałam, że chłopcy nie
chcieli opuszczać sami pola bitwy. Czekali tylko na smoka, a jak któryś nie
doczekał, świećcie Boscy nad ich duszami.
Jutro odbędą się modlitwy za poległych.
-
Zaraz – zmieszałam się. – Tutaj dotarło około czterdziestu ludzi, to znaczy, że
sto sześćdziesiąt…
-
To powstanie było katastrofą. Wielką i pewną. Ale przynajmniej pokazaliśmy, ze
się liczymy, że nie damy się Aurom!
-
Dasz sobie radę sama? – zapytałam jeszcze, wychodząc z sali.
-
Jasne – pokiwała ochoczo głową. – Leź do brata.
*
Komnata
w której leżał była niezwykle zadbana. Nigdy nie widziałam piękniejszych
płaskorzeźb na meblach, witraży w oknach, piękniejszych kwiatów ustawionych w
rogach komnaty. Na wielkim łożu ciało mojego brata zdawało się tonąć w pościeli
i poduszkach. Bandaże na ranach i czarne
spodnie to jedyne co miał na sobie. Mogłam przyjrzeć się jego wysportowanej
sylwetce, umięśnionych rękach i brzuchu. Wśród tych całych sińców i ran był
niezwykle przystojny. Broda, którą zapuścił i czarne włosy spływające do ramion
podkreślały teraz bladość jego twarzy.
Usiadłam
obok. Widziałam jak jego klatka piersiowa powoli i spokojnie podnosi się i
opada. Nie zauważyłam jak zaczęłam oddychać w rytm jego oddechów. Pogładziłam
dłonią jego czoło, uśmiechnęłam się.
Otworzył
oczy, gdy poczuł ciepło mojej dłoni. Czułam, jak ze szczęścia łzy chowają się w
moich rzęsach. Spojrzał na mnie chwilę
potem, gdy już zorientował się, gdzie jest. Starałam się nie rozpłakać, nie
zajęknąć. Uśmiechałam się z przechyloną głową i patrzyłam na mego silnego,
odważnego brata.
-
W końcu się obudziłeś – szepnęłam, co wywołało kolejne łzy w oczach.
-
Bel… - westchnął z wysiłkiem. Złapałam go za rękę.
-
Jestem przy tobie, spokojnie – uścisnęłam silnie jego palce, a on odwzajemnił
uścisk. Jak bardzo czekałam na to, na jego dotyk, jego ciepło. - Wszystko
będzie dobrze.
-
Jesteś…
-
Tak, przy tobie.
Światło
wydobywające się z kominka niedaleko łóżka zaczęło przygasać, tworząc niezwykle
ciekawą atmosferę w komnacie. Zrobiło się bardzo przytulnie i… bezpiecznie.
-
Walczyłaś… w powstaniu?
-
Tak – pokiwałam głową.
-
Wygraliśmy?
Wypowiedział
to słowo z wielkim wysiłkiem i dałabym głowę, że z ironią. Wiedział, wiedział,
jaka była prawda.
-
Nie, Referin – powiedziałam smutno. - Przykro mi.
-
Jak to? - zdziwił się jakby. Sama nie
wiem czym, jakby miał jeszcze w sercu odrobinkę nadziei, że wszystko potoczyło
się zupełnie inaczej.
-
Nic nie pamiętasz?
-
Ogień, pamiętam ogień. I… smoka?
-
Alneran – uśmiechnęłam się. Wtedy mój brat natychmiast się rozpromienił i jakby
odzyskał ziarenko siły.
-
W końcu go poznałaś?
-
Tak, walczył z nami… - zawahałam się.
-
Więc jak mogliśmy przegrać?
Spojrzałam
na ogień w kominku. Przypomniał mi się ogień w powstaniu, dużo bardziej
niebezpieczny i śmiercionośny.
-
Aurów było za dużo – zaczęłam nerwowo. Nie mieliśmy szans. Nie myśl o tym .. Referin..
-
Jak to możliwe? – szeptał. Bolało mnie to, że odebrałam mu nadzieję. Tak bardzo
nie chciałam, aby martwił się tym, co się stało. A wiedziałam, że będzie dużo
gorzej, gdy dowie się o stratach, jakie ponieśliśmy.
Nie
o tym jednak chciałam z nim rozmawiać. Przyszłam do jego komnaty, a w drodze do
niej układałam sobie w myślach jedno, jedyne zdanie. Zastanawiałam się, jak mu
to powiedzieć, jak wytłumaczyć. Nie wiedziałam, czy te słowa będą odpowiednie,
a może zacząć od innych?
-
Referin, musimy porozmawiać – zdecydowałam się w końcu. Brat spojrzał na mnie
badawczo i z zaciekawieniem.
-
O co chodzi? – wyczułam nutkę zaintrygowania.
-
O ruch oporu… - zawahałam się.
-
Bel.. – rzekł nerwowo, tłumiąc w sobie złość.
-
Nic nie mów – przerwałam szybko. Uspokoiłam go ruchem dłoni, pogładziłam jego
czarne włosy. Mój braciszek. Wzięłam głęboki oddech. - Dużo myślałam… Szczególnie po śmierci Werena… Nie
przerywaj. Pozwól mi dokończyć. Leż. Ja.. wiesz, że ćwiczyłam z
Adriewem? Na początku tylko wyładowywałam gniew, ale później.. Później
przychodziłam bez względu na to, czy byłam wściekła, czy szczęśliwa. To już nie
miało znaczenia. Do rzeczy… Umiem… Uczę się walczyć, robię postępy. A jeszcze
to powstanie… zrozumiałam, o co w tym wszystkim chodzi..
-
Bel, nie rozumiem.
Światło
w kominku zgasło, zostawiając komnatę zupełnie ciemną. W tej ciemności jednak
widziałam oczy mojego brata. Oczy, które jakby znowu odzyskały nadzieję.
-
Dołączam do ruchu oporu – powiedziałam pewnie, zdecydowanie. - Chcę walczyć o nas, o naszą przyszłość. I
jeśli nasz świat ma spłynąć krwią kordu, to będzie to nasza krew.
Ale ulga, że Referin żyje, świetny rozdział :D
OdpowiedzUsuńTen rozdział jest genialny, o wiele lepszy od poprzednich!!! Naprawdę ci się udał, co prawda w niektórych miejscach przyspieszałaś za bardzo (taka twoja tendencja ;) , np.: moment, gdy Alneran i Bel wylądowali i spotkali Adriewa, oraz spotkanie z zabójcą Werena).Tu aż się prosi żeby coś dodać :D. Ale reszta, a szczególnie końcówka jest genialna!!! I jaka ulga, że Referin żyje... <3. Jedyne co mi się nie zgadza to to, że Bel trenowała stosunkowo krótko a pokonała Aura, z pewnością o wiele bardziej wprawionego. Sama trenuję szermierkę od roku i wątpię bym podołała, a wcale nie idzie mi źle ;)
OdpowiedzUsuńJednak mimo to, naprawdę mi się podobało. I Bel nie była taka nieznośna... ;)
Pozdrawiam
~Elfka
Ps. Sorki, że cały czas zmieniam konta, ale teraz zakładam własnego bloga i jestem zalogowana na to, na którym będę go prowadziła ;-).
O dziękuję. :) A co do treningów, zabiła tylko dwóch ludzi, z resztą pomogli jej inni. I brałam pod uwagę też to, że treningi walki były w tamtych czasach i okolicznościach na pewno intensywniejsze. :) Ale nawet nie wiesz jak musiałam się pilnować, żeby Bel nie zabiła o wielu więcej Aurów, na co kiedyś pozwalała mi Jess. Siła przyzwyczajenia jednak ma wielką moc. :)
UsuńA, i zapomniałabym, mam nadzieję, ze podzielisz się z nami swoim blogiem? :)
UsuńJak go rozkręce to tak ;-). Planuję ruszyć pełną parą od początku roku szkolnego, a teraz zająć się sprawami technicznymi. Poza tym stawiam na krótkie opowiadania i recki, a nie na długą opowieść. I zakładam bloga z przyjaciółką ;-).
UsuńA co do Bel; to prawda, mogła się całkowicie oddać walce mieczem, nie musiała myśleć o innych sprawach. Może po prostu jej nieco zazdroszczę tal szybkich postępów :-P. A Jess to całkiem inna kategoria, przeszła wiedźmińską szkołę ;-)
~Elfka
Śiwetny rozdział :) Od jakiegoś czasu zaczęłam porównywać Bel do Katniss z Igrzysk Śmierci. Pod pewnymi względami są posobne
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział! I Referin żyje, jupi! :D I powiem ci, że taka Bel mi się BARDZO podoba! Jest wspaniała. Takie postaci uwielbiam. To, że uwolniła tego elfa bardzo mnie zaskoczyło. Bardzo się z tego cieszę, ale boję się, żeby jej to nie zaszkodziło. Na świecie są szaleńcy, oby ten elf nim nie był. Masz talent do przyprawiania mnie o zawał, bo teraz boję się, żeby nikt nie umarł, albo żeby nie okazał się jednak negatywną postacią. ;) Czytanie tego opowiadania to prawdziwa przyjemnność! <3
OdpowiedzUsuń